recenzja

Byle przetrwać | Maciej Marcisz, Taśmy rodzinne

Spotkanie autorskie Macieja Marcisza, na zdjęciu autor i prowadzący spotkanie Zygmunt Miłoszewski, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

„Taśmy rodzinne” to przesycona humorem smutna opowieść o świecie, gdzie najistotniejsze jest wybicie się z tłumu, ale tylko takie, które jednocześnie wpisuje się w ogólnie przyjęte reguły – społeczne, lub rodzinne.   

W świecie „Taśm rodzinnych” najwięcej mówi się o pieniądzu – jest fetyszem, który ktoś potrafi zdobyć, komuś innemu zdecydowanie lepiej idzie jego wydawanie. Pieniądz jest punktem wyjścia, bo gdy okazuje się, że tonący w wielotysięcznych długach trzydziestoletni bohater, Marcin, nie odziedziczy po ojcu spodziewanego majątku, pieniądz staje się motorem poruszającym go do działania. I nie tylko jego. A jednak paradoksalnie wcale nie jest to historia o tym jak istotne stają się pieniądze w naszym życiu. To zdecydowanie bardziej opowieść o umiejętności korzystania z koniunktury. Mimo wszystko.

Czym są tytułowe taśmy rodzinne? Najprościej odpowiedzieć, że są to nagrania VHS, na których uwieczniona została rodzina tytułowego bohatera, i z których robi on artystyczny performance, materiał opatrując jednak komentarzem, którym podpada bliskim. W zdecydowanie głębszej warstwie jest to jednak opowieść o braku hamulców w dążeniu do zaistnienia, do spełnienia – czy to w sztuce, czy w biznesie.

Bo choć z jednej strony wychodzenie z ram może być wyrazem artystycznego geniuszu, to z drugiej – i tu mamy raczej do czynienia z taką sytuacją – może też być jedynie próbą wpisania się w pewien trend. Wszak najbardziej bulwersujący rodzinę film jest zwieńczeniem etiud wcześniejszych, które zdołały przebić się do świadomości odbiorcy, a zatem staje się on grą pod publikę, złaknioną dzieł nowego, wybijającego się twórcy. Staje się próbą powiedzenia tego, co poprzednio, ale mocniej, żeby tylko rodząca się sława nie przeminęła.

Marcin jest właśnie taki – dostosowujący się w imię przetrwania. Gotów poświęcić wiele, żeby bilans dnia wyszedł przynajmniej na zero. To dlatego rzuca wszystko i jedzie w rodzinne strony odzyskać sympatię bliskich, wejść z powrotem w ich łaski, stać się znowu jednym z nich – i to na ich warunkach. Nawet gdyby miało to oznaczać zerwanie z artystycznymi ambicjami. Ale czy to tylko cecha Marcina? Może wszyscy w tej rodzinie zachowują się tak jakby cały czas nagrywali się na VHS. „I co, myślisz, że te filmy są prawdziwe? Naprawdę tacy jesteśmy?” – pyta w pewnym momencie ojciec Marcina, Jan, oglądając po raz kolejny ich wideokronikę. I ważniejsza nie jest w tym przypadku odpowiedź, ale to, kto zadaje pytanie. Bo to właśnie Jan może tu być kluczem do zrozumienia przedstawionego świata.

Choć „Taśmy rodzinne” zaczynają się i kończą współcześnie, to pozostają w znacznej mierze obrazem czasu, gdy VHS było szczytem techniki zapisu obrazu. To zatem głównie opowieść właśnie o ojcu Marcina, który w latach 90. postanawia wykorzystać nadarzającą się koniunkturę i zbić majątek na czym tylko się da, w tym (brawa dla autora za tę grę skojarzeń) na wypożyczalni kaset wideo. Jan jest zaradny biznesowo i życiowo, Marcin nie. Ale zaradność Jana jest dokładnie tym, czym artystyczne próby jego syna – wpisywaniem się w trend, korzystaniem z okazji. Zastosowany przez niego trik pozwalający opchnąć trefne winogrona „Ufo” nie różni się od zabiegu zastosowanego przez Marcina przy filmie, który tak zbulwersował rodzinę. Bo najważniejsze, żeby przetrwać, cena nie jest ważna.

Widać to doskonale w scenie, gdy ojciec słyszy publicznie o homoseksualizmie syna (co dla niego samego i dla fabuły generalnie nie jest istotne, orientacja seksualna jest tu tylko jedną z cech bohatera) i reaguje tak, jak powinien zareagować ktoś, kto wpisał się w standardy i cały czas czerpie z tego profity. Czyli złością. Nie na syna, nie na to, że jest gejem, bardziej na fakt, że ktoś śmiał poruszyć ten temat i tym samym naruszyć strukturę starannie zbudowanego image’u biznesmena z sąsiedztwa. 

„Taśmy rodzinne” to przesycona humorem smutna opowieść o świecie, gdzie najistotniejsze jest wybicie się z tłumu, ale tylko takie, które jednocześnie wpisuje się w ogólnie przyjęte reguły – społeczne, lub rodzinne.  

Co jednak najistotniejsze – cała ta opowieść o dopasowywaniu się sama nie jest na szczęście kolejną powieścią, która dopasowywałaby się do nurtu tych historii, które koniecznie muszą nam opowiedzieć trzydziestoletni debiutanci, którym wydaje się, że ich życie, a szczególnie dzieciństwo, z jakiegoś powodu jest ciekawsze, niż życie innych trzydziestolatków. Maciej Marcisz co prawda nadaje swojemu bohaterowi niemal homonimiczne do swojego brzmienie imienia i nazwiska, ale nie wydaje się, żeby pisał biografię. Jeśli z niej czerpał, to na tyle umiejętnie, by stworzyć historię oryginalną, zaskakującą, niebanalną. W sumie smutną, ale i pouczającą.

Maciej Marcisz, Taśmy rodzinne
W.A.B. 2019

%d