felieton

#przerwanysenkornagi | StarośćApp

Budzę się z poczuciem winy, ta noc mogła wyglądać inaczej, a wyglądała jak zwykle, kiedy spotykam się z dwoma krytykami, jednym filmowym, drugim literackim, wiadomo, to mieszanka wybuchowa, trzeba uważać, nie podpaść im, a jednocześnie zachować swoje, za co mnie szanują lub szanować przestaną, no dobrze, spotkanie jak spotkanie, lecz właśnie zamiast oddać się intelektualnie ważnym dla tego kraju, kontynentu i świata tematom, jak zwykle po kilku głębszych zmieniliśmy optykę spraw zbędnych i niezbędnych, rozmowa przeszła płynnie na tematy prywatne, momentami bardzo prywatne, generalnie na dupy, różnej płci, więc tym bardziej po jeszcze kilku głębszych zaczęło się pokazywanie zdjęć, postów, co tam dalej sobie wyznaliśmy, nie pamiętam — więc tym bardziej budzę się z poczuciem winy.

Dawid Kornaga, fot. Zuzanna Szamocka

Sprawdzam komunikatory, żadnego: Jak śmiałeś, panie Kornaga, jak śmiałeś mnie tak nazwać? Sam jesteś cieniasem! A ja wtedy musiałbym się tłumaczyć, zwalać wszystko na przemysł monopolowy, tylko nie na siebie, na zawziętość i niemożność nieprzejmowania się wszystkim istotnym i nieistotnym. Więc ulga, spotkanie musiało zakończyć się pokojowym akcentem, jeden, czyli ja, zamówił Ubera, drugi Bolta, trzeci wyhaczył e-hulajnogę, której na szczęście nie dał rady odpalić, chyba film zaczynał mu się urywać, więc zdecydował się na akurat przejeżdżający nocny.

Zmierzam do łazienki, w głowie mi szumi, kark zdaje się przygnieciony kontenerem nieposegregowanych śmieci, w których ktoś upchał stary tapczan pocięty na kawałki. Przypominam siedem nieszczęść, dobrze, że domownicy już dawno wyszli, jedna do pracy, druga do żłobka, więc tylko kot będzie świadkiem jęków i żalów skacowanego gościa.

Myślałem, że to mój największy problem, z którym zmierzę się w toalecie. Do czasu, kiedy wszedłem do środka i mimowolnie spojrzałem na lustro nad umywalką.

— Aaa! — To nie było zwykłe „aaa”, płytki z wrażenia zatrzeszczały, papier toaletowy zwinął się  ze strachu, klapa sedesowa kłapnęła jak głodny krokodyl.

W odbiciu patrzył na mnie jak nigdy nic jakiś gość, dziadek, okropnie jak to dziadek stary, przypominam brzoskwinię, pozostawioną na dwa tygodnie na parapecie, oczka za okopami zwiotczałych powiek, kaniony bruzd na policzkach, galaretowate podgardle, z którego wyparował cały tłuszczyk dotychczasowej witalności. Słowem, jeśli dożyję i nie urządzę się niezdrowym odżywianiem czy innymi używkami, taki mniej więcej ja za kolejne czterdzieści kilka lat. U kresu sił, udający, że mijane witryny zakładów pogrzebowych to zakamuflowane kluby odnowy biologicznej, ale akurat nie chce mi się tam wstąpić, mam inne fascynujące zajęcia.

Majaki? Miraże? Przemywam twarz i, o nie, czuję, że ta nowa-stara twarz jest prawdziwa. O dziwo, dłonie się nie zestarzały. Ciekawe, co tam niżej, nie, lepiej nie sprawdzać. Rozciągam starczy policzek, jakbym go nadstawiał do piercingu lub prasowania, masuję szyję, która zdaje się przez to jeszcze bardziej rozciągnięta, i mało co nie tracę przytomności ze strachu, dotykając swoich dziwnie wielkich uszu pokrytych starczym meszkiem przemijania. Czuję się jak Dorian Grey, który wreszcie się zestarzał razem ze swoim portretem. 

Nie mam siły krzyczeć. Boję się usłyszeć własny głos, mam nadzieję, że również nie przeszedł na emeryturę, Stoję sparaliżowany, ukradkiem lustruję zaawansowaną geriatrię, w którą przeobraziła się moja twarz, wysiłkiem zestresowanego mózgu, oby go Parkinson nie pochłonął, staram przypomnieć sobie ostatnią godzinę spotkania z krytykami. Więc tak, z chłopięcą swadą zaczęliśmy się wygłupiać, gdy już nawet gadanie o dupach nas znudziło. Akurat od kilku dni #AgeChallange, kampania marketingowowa firmy Wireless Lab z Petersburga szalała w internetach, nie było sposobu uniknąć informacji o korzystaniu z jej aplikacji FaceApp, zmieniającej aparycję użytkowników na załadowanych do jej chmury zdjęciach. Z różnych opcji promowaną wściekle furorę robiła ta postarzająca, najgorsza możliwa, stworzona chyba dla masochistów. Więc odpaliliśmy aplikację…

I choć Ministerstwo Cyfryzacji ostrzegało, by uważać na FaceApp, gdyż zasysa nasze dane, a te lądują na rosyjskich serwerach, które niecnie je kiedyś wykorzystają, wiadomo, podstępni Rosjanie mają w tym swoje cele, teraz udostępniają za darmo możliwość pastwienia się nad swoją twarzą, byle wyżebrać trochę lajków na Facebooku, a za kilka/naście lat zdumieni zobaczymy swoją facjatę wklejoną w wielotysięczny tłum poparcia dla prezydenta Putina, inaugurującego swoją dziesiątą kadencję. Po kilku dniach minęły obawy, że Rosjanie będą aż tak cwani, wyrachowani digitalizacyjnie. Więc tym bardziej bez obaw bawiono się aplikacją. Jak my gdzieś pewnie o drugiej czterdzieści pięć nad ranem.

Ale co w takim razie oni tam wprowadzili, że teraz wyglądam tak jak wyglądam w aplikacji? Dla potwierdzenia wyjmuję smartfon i sprawdzam zapisane fotografie. Wypisz, wymaluj, ja we własnej, co najmniej osiemdziesięcioośmioletniej postaci. Mądrala powie, że jest wiele czynników, które sprawią, że wcale tacy nie będziemy. Nie protestuję. Jednak tu mamy do czynienia z pewną umownością. Domniemaniem. Zapytajcie profilerów policyjnych, potwierdzą. Przypominają się przy okazji artykuły z prasy drukowanej poprzedniego wieku, jakby wyglądał na przykład w 1975 Adolf Hitler, gdyby uciekł do Ameryki Południowej. Dzisiaj ładujesz sobie Führerka do FaceApp i masz (za swoje)! 

Zadzwonić do krytyków i spytać, czy mają tak samo jak ja?

Ale co powiem, hej, postarzałeś się przez noc? On na to, zwariowałeś? Co ty wygadujesz? Procenty ci chyba nie wyparowały. Mogą też zarzucić mi, jeśli sami się postarzeli, że to przeze mnie. Że to na pewno ja, bo jakże kto inny mógł wpaść na pomysł robienia selfie i udostępniania jej botom obcych sił zbrojnych. Że mnie urządzą przy następnej książce, popamiętam na długie lata — o ile mi ich zostało, zważywszy na mój złowrogo nowy wygląd. Poza tym, co, jeśli nic im się nie stało, a magiczne zjawisko dotknęło tylko mnie? Wyjdę na pechowca, nieudacznika, któremu zachciało się testować podejrzane aplikacje, a nie udzielać się w podniosłej debacie na temat kondycji ludzkiej, zmian klimatu, renesansu postaw autorytarnych i faszystowskich. 

Odpuszczam histeryczne calle. Najwyżej niech sami się odezwą.

Z łzami w starczych oczach ubieram się i wychodzę z domu. Jadę na umówione spotkanie do Planu B. Być może bym je odwołał, lecz zmusztrowały mnie wiadomości od przyjaciela: Hej, bądź punktualnie, ja już w drodze! Rozumiem go, ostatnio przechodzi ciężki okres w życiu, ogólnie powinno wyjść mu na lepsze, ale teraz jeszcze potrzebuje wsparcia, nie śmiem chować się w swojej starczej skorupie. 

Nie cieszy mnie ani słoneczna pogoda, ani mijani znacznie młodsi ludzie. Wszyscy, nawet ci starsi, są ode mnie młodsi. Wielu pewnie zastanawia się, co ten dziadek tu robi, powinien spędzać ostatni etap życia w uzdrowisku, a nie mierzyć się z hałasem miasta, upałem i przeszkodami, które dla ludzi w jego wieku stanowić mogą nie lada bariery. 

W metrze ludzie dziwnie na mnie patrzą, rozumiem ich, mam na sobie spodnie trzy czwarte, japonki, koszulkę z prasowanką przedstawiającą Gudrun Ensslin, nad nią karabin Heckel und Koch wpisany w czerwoną gwiazdę z napisem RAF, wszystko żywe, postpunkowe, co z tego, skoro niepasujące stylem do starego dziada, w którego się przemieniłem! Chcę krzyknąć:

— Zwróćcie uwagę na moje ręce, nogi, wszystko nadal takie samo. To nie moja wina, to wina… Rosjan! Jakiś stworzony przez nich, wgrany w aplikację biologiczno-cyfrowy wirus przechodzi telepatycznie do mózgu jak Łupieżca Umysłów ze „Strange Days”, opanowuje wolę, przejmuję kontrolę nad układem krwionośnym, łupi komórki, wysysa z nich wodę i oto efekt!!!

Jeśli jednak to wykrzyczę, prędzej niż do Planu B dojadę do najbliższego zakładu dla psychicznie chorych. 

Z niepokojem czekam na kontrolę biletu. Kanar jak nic, kiedy pokażę mu kartę miejską, powie:

— Nie wstyd tak panu jeździć na kartę wnuka? Hmn, jak tak przyglądam się temu zdjęciu, w sumie syna, prawda? Przecież może się pan ubiegać o kartę dla seniorów, która uprawnia do darmowych przejazdów. 

W Planie B kojarzący mnie barman otwiera usta na mój widok:

— Co ci się stało? To jakaś ukryta kamera? Przypominam, na takie akcje potrzebujesz od nas pozwolenia.

Akcje? Spadaj. Kręcę głową, znów mam łzy w oczach, zamawiam, odbieram napój, barman wciąż się rozgląda, czy aby nikt nas nie filmuje. Uznaje, że wyciąłem jakiś numer, używam masek-nakładek jak bohater „Mission Impossible”. Zrezygnowany, siadam przy jednym z dwóch ulubionych stolików, czekam na Krzysztofa.

Nagle słyszę głos barmana:

— Czyście powariowali dzisiaj?

Krzysztof podchodzi do mojego stolika, wpierw go nie poznaję, to jednak on, wygląda staro, wygląda jak ja, w miarę młody korpus, za to twarz poszatkowana zmarszczkami, oczy gasnące, plamy wątrobiane na szyi, przekroczył spokojnie dziewięćdziesiątkę. Krzysztof macha na barmana w geście, a dajże pan spokój, siada i mówi do mnie z trudem tłumioną paniką:

— To przez ciebie. Sam się urządziłeś i patrz, mnie urządziłeś!

— Ja…

— Po cholerę przesłałeś mi swoje zdjęcie, pamiętasz, chyba po trzeciej, nie wiem, co mnie podkusiło, by ci się odwdzięczyć, nie wyjść na sztywniaka. Załadowanem tę cholerną apkę.

Wyjąłem smartfon, wiadomość od Krzysztofa widniała w kilku nieprzeczytanych, otworzyłem ją, spojrzałem na niego, spojrzałem na zmodyfikowaną fotkę, tak, to on, ten sam stary dziad.

Złapaliśmy się za ręce, przerażeni tym, co się stało, łącząc się we wzajemnym bólu.

— Co teraz zrobimy? Jak tu pisać, skupić się? Co będzie?!

Nabrałem powietrza. Wypuściłem je powoli, ze starczym spokojem. Jakbym się pogodził z niecodzienną sytuacją. I uznał się za definitywnego seniora.

— Może wyluzujmy. W ten sposób przechodzimy do klasyki — odpowiedziałem. Chciałem jeszcze coś dodać, lecz… nagle się obudziłem. Naprawdę nagle, nie wiem, czy przez odgłos koszenia trawy, czy płacz dziecka. Błogosławię każdą przyczynę. 

Biegnę do łazienki. Jestem jak najbardziej aktualny. Z uwielbieniem patrzę na moje czterdziestoczteroletnie czoło, które nie podoba mi się od jakiegoś czasu ze względu na wyraźne załamania elastyczności skóry, z miłością dotykam się po podbródku i uszach, o jak ja was kocham, starzejcie się na spokojnie, bez takich skoków, proszę. Z mojej strony obiecuję wam: nigdy więcej głupich aplikacji. Do następnego #przerwanysenkornagi

Felietony publikowane na zupelnieinnaopowiesc.com zawierają osobiste opinie ich autorów.

%d bloggers like this: