„Przeciwko bratu” Marcina Dudzińskiego opowiada znaną od wieków historię zła, które rodzi się w samotności i powoli rozrasta do monstrualnych rozmiarów, niszcząc na swojej drodze wszystko i wszystkich. Zła, które – wciąż coraz bardziej głodne – najpierw syci się bólem, strachem i poniżeniem, a w końcu prowadzi do upadku swojego nosiciela.

Przed upadkiem idzie pycha, a przed ruiną wyniosłość ducha, mówi Księga Przysłów. Ale zdaje się, że biskup pomocniczy diecezji częstochowskiej Stanisław Walter bardziej niż studiowaniem Świętej Księgi zajęty był lekturą Ksiąg Wieczystych, a zamiast zajmować się czytaniem Nowego Testamentu studiował cudze testamenty. Tymczasem przypadkowo odnaleziony dokument zawierający ostatnią wolę jednego z dawnych częstochowskich posiadaczy nieruchomości staje się katalizatorem, który wyzwoli erupcję zła na niespotykaną wcześniej skalę i to w miejscu, w którym wydawałoby się, że powinno królować miłosierdzie. I właśnie z tym złem, które dla swoich celów posiłkuje się zawsze słabymi i skrzywdzonymi, zmuszając ich do czynienia rzeczy niegodziwych, spotykamy się już od pierwszej linijki powieści „Przeciwko bratu”. Bo właśnie w szalonej ucieczce, ratując życie przed kolejnymi kulami wystrzelonymi z pistoletu, na scenę wydarzeń wbiegnie Alicja Drylska, miejscowa prawniczka, która została delegowana do obsługi prawnej kurii częstochowskiej. Alicja wyskoczy z rozbitego samochodu, w którego oponę chwilę wcześniej trafiła kula wystrzelona z pistoletu przez tajemniczego Juliana. Wcześniej do auta wciągnął kobietę brat biskupa, Jerzy Walter, komendant miejski policji w Częstochowie. Alicja wie, że stała się zwierzyną łowną i właśnie rozpoczęło się polowanie, w którym ma niewielkie szanse by przeżyć. Ale musi to zrobić za wszelką cenę, a to znaczy, że najpierw musi komuś zaufać.
Czy jednak dokona dobrego wyboru? Oczywiście wie, kto pociąga za sznurki i że w tej grze stawką jest życie. Zdecydowała się jednak zagrać z biskupem va banque, jakby wyjątkowo naiwnie nie przewidziała, że o uczciwości mówi on tylko w swoich kazaniach, a w rękawie ma niejedną znaczoną kartę.
A jakie atuty ma Drylska? Zanim zaczęła się ta szaleńcza walka o przetrwanie, w rękach Alicji znalazły się dokumenty potwierdzające prawo do spadku, po który chciwe ręce wyciągnęła kuria częstochowska już ugadana na niezły deal. Oczywiście prawniczka pracująca na rzecz kurii widziała już wielokrotnie swoistą grę pozorów, polegającą na rozciąganiu przez ludzi Kościoła pajęczej sieci wokół staruszków, najlepiej samotnych, pozostawionych samymi sobie przez rodziny zajęte własnymi sprawami. Ci starsi ludzie, osaczeni przez nagle nimi „zainteresowanych” biskupów (czego się wszak nie robi dla działki w dobrym punkcie), zmanipulowani okazywanym im zainteresowaniem, które w swojej prostoduszności biorą za szczere, w przypływie wdzięczności przekazują Kościołowi w spadku swoje domy, mieszkania, grunty. A Kościół ma już wobec tego majątku konkretne plany, wszak jest drugim, zaraz po państwie, posiadaczem nieruchomości w Polsce. Drylska o tym wie, a że w powieści gatunkowej niezwykle ważne jest wiarygodne tło, to gdy bohaterka Dudzińskiego postanawia wpakować się „między wódkę a zakąskę”, musi to mieć dla intrygi swoje konsekwencje.
Ale przekręty testamentowe to tylko jeden z punktów zaczepienia. Dla intrygi punktem wyjścia jest tajemniczy anonim dostarczony na biurko komendanta Waltera, odsłaniający prawdziwą skalę ludzkich dramatów, rozgrywających się w wyniku podłości ludzi Kościoła. Wywoła on całą lawinę zdarzeń, bo przecież zainteresowani będą próbowali się dowiedzieć, kto list wysłał, jaki miał w tym cel? Będą więc i podsłuchy, i pościgi, i strzelaniny. Będą też porwania, szantaż i gwałty.
Jeszcze niedawno uczynienie z łowców spadków w sutannach punktu wyjścia dla intrygi byłoby ryzykowne. Wprawdzie tajemnicą poliszynela była swoista pogoń ludzi Kościoła za schedą, ale dopiero wydarzenia ostatnich kilku lat i miesięcy, swego rodzaju ukazanie w filmach i książkach non fiction kościelnych intryg w pełnym świetle, pozwala dostrzec prawdziwą twarz instytucji, nad którą rozciągnięto parasol ochronny. Nowe samochody wysokiej klasy, darowane zakonnikowi przez bezdomnego, ujawniane niemal co tydzień nadużycia seksualne duchownych i malwersacje finansowe z udziałem kleru, uczyniły ten element fabularny nie tylko wiarygodnym, ale wręcz noszącym cechy paradokumentu, publicystyki. I jeśli wcześniej jeszcze wydawało się, że prawdzie złe rzeczy nie dzieją się w Kościele, to ten mit przecież upadł. I nie dotyczy to tylko zakonników zbierających pieniądze na ratowanie stoczni, które to datki tajemniczo znikają i nikogo to nie interesuje, ani o proboszczów latami zbierających na tacę na „nową rynnę”, lub „naprawę dachu”. Chodzi przede wszystkim o przyzwolenie na zło ze strony hierarchów. Nie tak dawno temu wyszła przecież na jaw prawda o „zgorszeniu” wobec kleryków uczynionym przez poznańskiego arcybiskupa, ujawniony został skandal dotyczący nuncjusza apostolskiego w Dominikanie, który korzystał z usług seksualnych świadczonych przez biednych, nieletnich chłopców, a ledwie kilka tygodni temu mogliśmy wszyscy zobaczyć jak w kościele wygląda ukrywanie pedofilów przez biskupów, którzy przenosząc księży z parafii do parafii umożliwiali im „seksturystykę”. A przecież to nie jedyne nadużycia seksualne w kościele – prawda jest skrzętnie skrywana i tylko czasem do opinii publicznej trafiają informacje o kolejnych księżach znęcających się choćby nad kobietami, w tym zakonnicami.
Oczywiście powieść Dudzińskiego to fikcja, do tego gatunkowa, a nie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale i tak obawiam się, że książka może trafić na indeks ksiąg zakazanych, a sam autor na czarną listę, bo czym innym jest wiedzieć o tym wszystkim, a czym innym głośno to powiedzieć. I to nawet jeśli ubierze się tę wiedzę w konfekcję literacką. Oczywiście nie chodzi o to, że Dudziński napisał powieść z kluczem, bo raczej nie. Chodzi o to czy prawdopodobnym jest, że biskup pomocniczy diecezji częstochowskiej może być człowiekiem złym do szpiku kości, malwersantem gotowym sięgnąć po środki ostateczne po to, by upajać się nieograniczoną władzą. O to czy wszystkie grzechy Kościoła mogą się w nim skupić jak w soczewce i czy może mieć jeszcze bardziej zbrukane sumienie niż można by wcześniej sądzić. Czy może pomagać mu w czynieniu zła jego brat, komendant miejski częstochowskiej policji i czy może jest jeszcze ktoś inny, kto jest gotowy spełnić dosłownie każde życzenie swojego biskupa.
Na pewno wiarygodności dodaje książce fakt, że jej akcja rozgrywa się w scenerii rozrysowanej przez autora z kartograficzną dokładnością. Dla czytelników spoza miasta dokładna topografia Częstochowy może nie mieć aż tak istotnego znaczenia w trakcie lektury, ale na pewno nie warto tego wysiłku autora bagatelizować. Nie tylko dlatego, że dzięki temu łatwiej uwierzyć w fabułę, ale i ze względów czysto poznawczych – wszak jako fan kryminalnej serii Jo Nesbø o policjancie z Oslo sam biegałem po tym mieście z książką w ręku szukając mieszkania Harry’ego Hole’a i sprawdzając odwiedzane przez niego bary. Wiem więc dobrze, że dokładna dokumentacja miejsca fabularnej akcji, zwłaszcza gdy ta toczy się współcześnie, jest ważna i docenić należy autora, który tak pieczołowicie odtworzył Częstochowę. A jeśli jakiegoś detalu nie dostrzeżemy w książce, to wyłącznie dlatego, że autor rozciągnął nad miastem ciężką pokrywę chmur, z których spływający deszcz utworzył gęstą zasłonę, mającą skryć przed wszechwidzącym okiem ogrom nieprawości dziejącej się tuż przed obliczem Czarnej Madonny.
W „Przeciwko bratu” dostajemy historie kilkorga bohaterów, których życiorysy okażą się splecione, tworząc zgrabną strukturę, gdzie z jednego zdarzenia w przeszłości wynika inne, rozgrywające się tu i teraz, a teraźniejszość odwoła się w akuratnych retrospektywach do dnia wczorajszego. Trzeba oddać autorowi, że chociaż wprowadził całą plejadę postaci, to świetnie sobie poradził z wielością wątków, zgrabnie je łącząc w logiczną i wciągającą całość.
Ale prócz dramatycznych zwrotów akcji i dynamicznych pościgów oraz zagmatwanych ludzkich losów jest tu też opowieść o samotności. Tej faktycznej, będącej wynikiem przeżytych traum i tej będącej skutkiem próby skrycia się przed światem jednostki świadomej własnej niegodziwości. Będziemy też świadkami upadku dumnego człowieka, choć – dodajmy – wcale nie musi to oznaczać upadku zła. Mały sukces, wyrwanie jednego chwastu jeszcze nie oznacza, że zło zostało wyplenione, że tuż obok nie kiełkuje jeszcze gorszy, który czekał tylko na swój czas. Jeszcze niedostrzegalny, ukryty przed wzrokiem potencjalnego obserwatora, ale już groźny, już wciągający w otchłań swojej orbity kolejne postaci. Nie jest wszak tak, że jeden niesprawny trybik unieruchamia od razu całą skomplikowaną machinę powiązań, układów i umów, tych pisanych i tajnych, zakulisowych, porozumień. I tak koniec jednej historii może być początkiem następnej. Dlatego Dudziński, choć to jego debiut, pokazuje, że doskonale panuje nad warsztatem i choć żadnego z wątków nie pozostawi nierozwiązanym, to uchyla sobie furtkę pozwalającą mu na kontynuowanie przygód bohaterów „Przeciwko bratu”.
Marcin Dudziński, Przeciwko bratu
Czarna Owca, 2019
