W „Nazywam się Stephen Florida” Gabe Habash daje nam studium bohatera pogrążonego w ambicji, która staje się obsesją. Bohatera który zachwyca, a zarazem przeraża. I z pewnością nie daje o sobie zapomnieć.

Już pierwsze zdanie tej powieści narzuca nam sposób jej interpretacji: „Matka miała dwa łożyska, a ja żywiłem się z obu. Bo podobno ciąża była bliźniacza” – a zatem nie tylko opowieść o walce, ale i o wyniszczeniu, o takim dążeniu do celu, który nie liczy się z nikim i z niczym. Nikogo i niczego nie oszczędza, w tym także samego bohatera. Możemy ten stan nazwać obsesją, choć Habash pokazuje, że nie rodzi się ona z niczego, że narasta – od marzeń i ambicji, przez frustrację i zawiść, po całkowite oderwanie od rzeczywistości, nieliczenie się konsekwencjami, aż po zatracenie.
Na poziomie czysto fabularnym jest to z początku opowieść dość tradycyjna – o samozaparciu, o ciężkiej pracy, która ma prowadzić do sukcesu. Oto pierwszoosobowy narrator pragnie za wszelką cenę zdobyć zapaśnicze mistrzostwo czwartej międzyuczelnianej ligi NCAA w wadze do trzydziestu trzech funtów. Pragnie tego naprawdę mocno, myśli o tym w zasadzie bez przerwy, jak sam pisze: „nawet dwadzieścia cztery razy w ciągu jednej godziny”. Ćwiczy dużo i jest jednym z najlepszych zawodników, co jednak wcale nie sprawia mu satysfakcji, bo nie wygrał każdej z zapaśniczych walk, bo przegrał ich „zbyt wiele”, jak sam mówi. Stephena Floridę (który zresztą tak naprawdę nazywa się inaczej, ale dla spełnienia marzeń jest w stanie wyrzec się nawet nazwiska) od początku dręczy ten rodzaj ambicji, która zmusza, by dążyć do perfekcji, zmusza do coraz większego wysiłku. Która nie będzie zaspokojona, usatysfakcjonowana, o ile nie będzie to zaspokojenie i usatysfakcjonowanie całkowite, o ile każde siedem minut walki na zapaśniczej macie nie zakończy się jednoznacznym triumfem.
Jest to oczywiście w którejś z warstw interpretacyjnych rodzaj opowieści o rywalizacji w męskim świecie, gdzie albo zwyciężasz, albo giniesz. To świat, gdzie nie możesz mieć przyjaciela, bo każdy jest potencjalnym przeciwnikiem i gdy Florida zaprzyjaźnia się z Linusem, drugim najlepszym zawodnikiem w drużynie, natychmiast zostają nazwani „pedałami” – „(…) w żartach przy nas, nie w żartach za naszymi plecami”. Ale jeśli spojrzeć na powieść szerzej, to nie okazuje się ona wcale sensu stricto historią o sportowcu i męskiej rywalizacji, bo choć zapasy i realia związane z ta dziedziną sportu oddane zostały z najmniejszymi szczegółami, to najważniejsza jest tu gęsta psychologicznie opowieść o jednostce ambitnej, ale zagubionej, poddanej presji, którą jednak przede wszystkim sama sobie narzuca. „Nigdy nie składam obietnic, których nie dotrzymuję, obiecałem sobie i babci, że zdobędę mistrzostwo”, mówi zaraz na początku bohater-narrator. I szybko dodaje: „(…) zmieniam kształt i staję się czymś oślizgłym i wściekłym, żeby dostać to, nas czym mi zależy”.
Mówi to już na początku, ale realizacja tej myśli przychodzi w całej pełni wtedy, gdy w życiu Stephena Floridy dochodzi do dramatu, który wywraca do góry nogami jego dotychczasowy model funkcjonowania, co stawia pod znakiem zapytania jego ambicje i cel. W tym momencie do głosu dochodzi wszystko to, co w bohaterze najgorsze, jego obsesje wkraczają na poziom paranoi, która każe niszczyć wszystko to, co w jakimś sensie do tej pory ratowało bohatera przed skutkami jego nadmiernej ambicji. Stephen Florida nie tylko skupia się już teraz wyłącznie na sobie, ale pozwala, by to, co pozytywne, jak choćby przyjaźń z Linusem, poddało się najniższym instynktom. Florida zdaje się więc w tej jednej chwili przegrywać wszystko, w tym samego siebie.
Co ważne, ta przemiana bohatera ma wyraźne odzwierciedlenie w narracji – z początku liniowa, gęsta od myśli bohatera, ale zwarta, z czasem zaczyna się rozpadać, dekonstruować, popadać w jednoakapitowe, nawet jednozdaniowe rozdziały-dygresje, abstrakcyjne, czasem wręcz absurdalne. Jeśli dotąd nie byliśmy przekonani, jak głębokie są obsesje bohatera, to teraz widzimy wyraźnie, że bez ich karmienia Florida traci samego siebie, znika. Że potrzebuje powrotu do myśli o możliwym zwycięstwie bardziej niż czegokolwiek innego.
Być może kluczem do zrozumienia Stephena Floridy jest jego samotność. Oczywiście ma dziewczynę i przyjaciela, ale w gruncie rzeczy nie są to dla niego relacje najbardziej wartościowe. Bohater wcześnie osierocony, potem doświadczony śmiercią opiekującej się nim babci, staje się sam dla siebie punktem odniesienia, swoim własnym arbitrem. Powracający motyw obrazu Caspara Davida Friedricha „Mnich nad morzem” – depresyjnego studium samotności – jednoznacznie ukazuje świat psychiki Floridy, stan jego umysłu, jego destrukcyjną, ale też nietuzinkową osobowość.
Gabe Habash – debiutant! – stworzył więc bohatera, który budzi w nas skrajne emocje – zachwyca i przeraża, który z pewnością nie daje o sobie zapomnieć. I być może dla Stephena Floridy jest to największe zwycięstwo.
Gabe Habash, Nazywam się Stephen Florida (Stephen Florida)
Przełożył Jędrzej Polak
Wydawnictwo Poznańskie 2019
