Sowicie czerpiąc z literackiego dziedzictwa, uciekając się do archetypów i nie stroniąc od chwytów rodem z popularnej prozy, Edward St Aubyn daje nam przypowieść o chęci posiadania władzy i wszystkim tym, do czego jesteśmy zdolni, by ją utrzymać lub odzyskać.

„Dunbar” to w zasadzie minipowieść, dwieście pięćdziesiąt stron niezbyt gęstego druku, za to bardzo gęstych emocji, z których na pierwszy plan przeciska się złość. To ważne, bo choć z pozoru dostajemy powieść o zrozumieniu – zbyt późnym, ale jednak – swoich win i próbie ich odkupienia, to w istocie jest to tylko maska. Nie mamy do czynienia z opowieścią o duchowej przemianie, lecz raczej o takiej, której metaforą mogłaby być karta z królem. Gdy ją odwracamy o sto osiemdziesiąt stopni, zerka na nas z góry oblicze, które wcześniej było u dołu. Inne, a przecież takie samo.
Oto tytułowy Dunbar – osiemdziesięcioletni magnat prasowy, który pewnego dnia oddaje rządy nad swoim imperium dwóm córkom, pomijając przy tym trzecią. Nawiązanie do szekspirowskiego „Króla Leara” jest tak oczywiste, że w zasadzie nie warto się nad nim rozwodzić. Dość powiedzieć, że krótko potem staruszek tak jak i pierwowzór, popada w obłęd i trafia do zamkniętego sanatorium. I tak w zasadzie rozpoczyna się właściwa historia, w której Edward St Aubyn sięga do arsenału chwytów rodem z literatury popularnej, nie ulegając jednak tej pokusie zbyt mocno, przez co pierwsze kilkadziesiąt stron czyta się może z otwartymi ustami kogoś, kto niespodziewanie może oddać się swej guilty pleasure, nie musząc nawet owijać okładki gazetą, za to z jednoczesnym przeczuciem, że to tylko gra czy raczej zabawa autora z nami. Groteskowy ukłon w stronę widza, mrugnięcie okiem doświadczonego prestidigitatora, który chowa w zanadrzu numer życia, a na razie bawi nas lekko zużytymi gagami.
Punktem wyjścia dla właściwej intrygi jest bowiem ucieczka Dunbara z zakładu, w czym pomaga mu archetypiczna postać smutnego błazna, niejakiego Petera Walkera, byłego telewizyjnego komika. Cel ucieczki magnata jest jeden: odzyskać imperium, wydziedziczając niewdzięczne córki, co można zrobić tylko wtedy, gdy dotrze się na decydujące posiedzenie rady nadzorczej. A to już za kilka dni.
Jak widać, fabuła ociera się wręcz o sensację, szczególnie że i druga strona nie zasypia się gruszek w popiele. Wieść o zniknięciu Dunbara sprawia, że w do walki rusza śmigłowiec i prywatny learjet (autentyczna marka samolotu znów wprost nawiązuje do imienia króla ze sztuki Szekspira), odbywają się pospieszne transakcje, nikt już nie może być pewien lojalności innych.
Dubar chce – jak Lear, więc niczego nie zdradzę – przekazać majątek tej z córek, którą wcześniej wydziedziczył. Zasadnicze wydaje się jednak pytanie czy oznacza to, że przejrzał na oczy, że się zmienił? Niezależnie od finału tej historii, która pokaże zresztą cały pisarski kunszt St Aubyna i zakpi z tych, którym zdawało się, że dostali powieść popularną, jedno jest pewne: Dunbar pozostaje sobą. Owszem, gdy kierował imperium, był silnym, pewnym siebie mężczyzną, niestroniącym od okrucieństwa, mściwości i napadów furii (cytat), lecz teraz, gdy jest „nagi i bezbronny”, czy jest mniej okrutny, mściwy i zły? Czy nie wykorzystuje Petera Walkera, by możliwie szybko pozbyć się go (w cywilizowany sposób), gdy ten zaczyna spowalniać ucieczkę? Czy nie planuje zemsty, czy nie ucieka się w tym celu do środków z dawnego arsenału?
„Dunbar” to przypowieść. Trochę o przebaczeniu i zrozumieniu, ale nie wówczas, jeśli czytamy ją z punktu widzenia tytułowego bohatera. Tu nie ma miejsca na nawrócenie, ani pewnie nawet zrozumienie. W tym przypadku jest to opowieść o złości, nienawiści, chęci odegrania się, odzyskania dawnych wpływów, pragnieniu ponownego byciu władcą. Właśnie: o chęci posiadania władzy i wszystkim tym, do czego jesteśmy zdolni, by ją utrzymać lub odzyskać. Owszem, portret psychologiczny postaci, szczególnie właśnie tej tytułowej, jest dużo bardziej skomplikowany, rozrysowany po mistrzowsku, gdy Dunbar (może wciąż jeszcze pod jakimś wpływem podawanych mu w klinice leków) popada ze skrajności w skrajność, gdy czuje się jak zaszczuta zwierzyna, niepewny swojego losu, albo gdy – wprost przeciwnie – ponownie czuje się dawnym sobą zdolnym do utarcia nosa przeciwnikom.
„Dunbara” czyta się szybko, ale należy go czytać powoli. Słowo po słowie (tym bardziej że dostajemy książkę w tłumaczeniu samego Macieja Płazy). By nie przegapić tego, co najważniejsze: schowanej pod warstwą nierzadkiego humoru i lekko sensacyjną otoczką, pełnej rozczarowania zadumy nad nami i czasami, w których przyszło nam żyć.
Edward St Aubyn, Dunbar
Przełożył Maciej Płaza
W.A.B. 2019
