artykuł

Aleksijewicz: Człowiek ostatkiem sił powinien bronić dobra | Noblistka gościem festiwalu Apostrof

– Aby nastała wolność, potrzebni są wolni ludzie. Ci, którzy wyszli z łagru, nie zbudują wolności. Nie można budować nowego świata na starych podręcznikach, na starych słowach – przekonywała laureatka Literackiej Nagrody Nobla Swietłana Aleksijewicz podczas spotkania w ramach Apostrofu. Międzynarodowego Festiwalu Literatury.

Swietłana Aleksijewicz, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

– Przez czterdzieści lat pisałam historię pewnej wielkiej utopii. To bardzo ciężki temat, który z jednej strony mnie odpychał, a z drugiej przyciągał. Teraz postanowiłam odstąpić od wielkich tematów społecznych, ale nie dlatego, że się przestraszyłam, ale dlatego, że nie mam nowych idei – przyznawała pisarka w rozmowie z Pawłem Goźlińskim. Nie ukrywała jednak, że miłość to też wielki temat. Tym bardziej że nie interesuje jej powierzchowność, ale wniknięcie głębiej, dotarcie do istoty tego uczucia.

– Chcę zrozumieć, co się dzieje, gdy spotykają się dwie osoby, jak wielka praca się odbywa. Mam nadzieję, że czytelnicy, którzy zechcą tę książkę przeczytać, szukać będą czegoś bardzo subtelnego, intymnego, szczerych wyznań – tłumaczyła.

Aleksijewicz planowała ułożyć książkę z pięćdziesięciu opowieści kobiecych i tyluż męskich, ale po trzech latach pracy uznała, że rozmowy z mężczyznami musi sobie podarować. – Nie rozumiem mężczyzn. Nie potrafię ich dopytać o to, jak rozumieją sens życia – tłumaczyła noblistka.

Jedno w nowej książce pozostanie niezmienne – pochylenie się nad skomplikowaną naturą człowieka. Bo – jak zaznaczała – w jej pracy potrzebne są dwie rzeczy: zachwyt nad życiem i zdziwienie oraz zaufanie w stosunku do człowieka. Pisarka ze swoimi rozmówcami spotyka się wielokrotnie, aż zrodzi się między nią a bohaterem zaufanie.

– Nie przychodzę jako laureatka Nobla, ale jako zwykły człowiek, który żyje obok. I nie mam żadnej listy pytań, słucham – mówiła.

Tak powstały jej najgłośniejsze książki: „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” czyli głosy radzieckich kobiet-żołnierzy walczących w II wojnie światowej, „Czarnobylska modlitwa” czyli głosy tych, którzy szli na „front” awarii elektrowni atomowej i ich bliskich, „Cynkowi chłopcy – głosy uczestników wojny afgańskiej czy „Czasy seconhand. Koniec czerwonego człowieka”, zawierająca głosy tych, których określa się mianem homo sovieticus – osób żyjących wciąż pamięcią w czasach Związku Sowieckiego.

Tej swoistej mentalności Swietłana Aleksijewicz poświęciła zresztą podczas spotkanie sporo uwagi.

Przyznawała, że w latach 90. Białorusini wyobrażali sobie, że oto nadeszło święto, że będą żyć jak inni.

– Romantycznie błądziliśmy. Tak naprawdę żyliśmy w akwarium i nie wiedzieliśmy, co dzieje się na świecie, jakie tam czytają książki, jakie filmy oglądają, jakich słuchają piosenek. Jednak biegaliśmy po ulicach krzycząc „Wolność!”. Ale nie mieliśmy pojęcia, co to. Tymczasem, żeby nastała wolność, potrzebni są wolni ludzie. Ci, którzy wyszli z łagru, nie zbudują wolności. Nie można budować nowego świata na starych podręcznikach, starych słowach – przekonywała Aleksijewicz. I dawała za przykład Ukrainę, gdzie po pierwszym majdanie wprowadzono nowe podręczniki i zaczęto używać nowych słów. – Potem był drugi majdan i trzeci, aż w końcu nastał Wolodymyr Zełenski. Nie wiem jaką zbuduje Ukrainę, ale cieszę się, że to młody człowiek, pozbawiony tych wszystkich przesadów, które ciążą na ludziach starych – mówiła.

Swietłana Aleksijewicz, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Na Białorusi szans na majdan nie ma. Ludzie zawarli bowiem swoisty kontrakt z państwem i z samymi sobą. Poddają się materialnym pokusom, których nie spełnią, jeśli takiej umowy nie zawrą.

– Jest wąska grupa ludzi, która próbuje przekazać inne wartości, ale traktowani są jak wariaci, nikt ich nie słucha – tłumaczyła pisarka. I wspomniała protesty białoruskiej młodzieży, które miały miejsce kilka lat temu, po których natychmiast nadeszła atmosfera strachu, podsycanego nagonką iście stalinowskiej machiny.

– Pojawiły się tysiące małych KGB-owszczyków, urzędników, którzy zaczęli wyrzucać ludzi z uniwersytetów, zastraszać. Osoby, które aresztowano, wspominały, że podczas przesłuchań stosowane były te same formy tortur jak za Stalina z zakładaniem na głowę foliowych woreczków włącznie. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że ta metoda z workiem przechodzą z pokolenia na pokolenie przez pięćdziesiąt lat, a słowa Czechowa, że „trzeba być człowiekiem”, nie przechodzą, nie są przekazywane – opowiadała noblistka. I porównywała współczesna Białoruś do więzienia: – U nas na ulicach jest czysto i prawie nie ma przestępczości. Całkiem jak w więzieniu – mówiła.

Są co prawda młodzi Białorusini, którzy wyjeżdżają za granicę, poznają Zachód, ale nie jest to gwarancją zmian.

– Sporo jest w nich serwilizmu, a poza tym nawet jak się zna dziesięć języków to nie dodaje to człowiekowi godności z automatu. To musi się wynieść z domu, ze szkoły i dlatego tak skomplikowana i długa jest droga do wolności. Najpierw trzeba ludziom uświadomić, że dobro i zło to dwa światy, których nie należy mylić. I podkreślać, że żaden człowiek nie powinien się poddawać, lecz powinien ostatkiem sił bronić dobra – przekonywała Aleksijewicz.

Dlaczego zatem przed czterema laty wróciła z emigracji na Białoruś?

– Nie sądźcie, jak Łukaszenka, że przyjechałam wszczynać rewolucję – śmiała się. – Ja piszę literaturę, która bierze się z powietrza, z rozmów, z wysłuchanych głosów. Jak miałabym to robić siedząc w Paryżu i zajadając się camembertem?

fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Apostrof. Międzynarodowy Festiwal Literatury

Spotkanie z Swietłaną Aleksijewicz

Prowadzenie Paweł Goźliński

26 maja 2019, Teatr Powszechny, Warszawa

%d