Fałszywe oskarżenie jest jak pierwszy kamień, który uruchamia lawinę nieszczęść i zbrodni. Choć owo kłamstwo też się musi skądś wziąć – u Camilli Läckberg w „Czarownicy” tym, co je rodzi, jest zazdrość, nienawiść, a przede wszystkim uprzedzenia wobec wszystkiego, co odmienne.
Nienawiść rodzi nienawiść. A jest jej wokół tak wiele, że okazywanie komuś dobra jest jak wybryk natury. Fjällbaka to urocza miejscowość letniskowa, ale trudno w książce Läckberg szukać nastroju sielskości czy szansy na relaks. Bo nawet jeśli pojawia się chwilowe poczcie obcowania z blichtrem wielkiego świata, gdy do miejscowości zjeżdża ekipa filmowa kręcąca biografię Ingrid Bergman, to znika ono szybko w dusznej atmosferze towarzyszącej opisywanym tragediom – obecnym i tym z przeszłości. Cała powieść osnuta jest bowiem wokół zabójstwa kilkuletniej dziewczynki, do którego doszło trzydzieści lat wcześniej. Za morderczynie uznano dwie trzynastolatki, które początkowo przyznały się do zbrodni, by potem odwołać te zeznania. Nie pomogło im to, lecz jako nieletnie nie trafiły za kratki. Jedna z nich po latach ponownie zamieszkała w Fjällbace, druga wyjechała, by robić karierę w Hollywood. I to jej właśnie powierzono główną rolę w filmie o Bergman. Przyjazd dorosłej już kobiety do rodzinnego miasteczka, które opuszczała w atmosferze skandalu, zbiegł się jednak z… zaginięciem kolejnej dziewczynki. Dla niektórych to wystarczający zbieg okoliczności, by rzucić oskarżenie. Inna sprawa, że nic w obu sprawach – i tej dawnej, i tej obecnej, nie jest do końca jasne. Nie wiemy tak naprawdę, kto zabił wtedy i kto może być winien tym razem. Przesądzają o tym zła wola, niechęć, ale i zwykłe partactwo policji.
„Czarownica” jest o tym jak łatwo rzucamy oskarżenia, nawet jeśli nie mamy dowodów, jak chętnie ulegamy stereotypom, jak lekko przychodzi nam poniżanie i upokarzanie innych tyko dlatego, że czujemy się od nich lepsi.
Powieść rozgrywa się na trzech wyraźnie oddzielonych płaszczyznach czasowych. Główną są czasy współczesne, gdzie osią jest śledztwo prowadzone przez miejscowego policjanta Patrika Hedströma i jego kolegów z komisariatu, w czym wydatnie pomaga im zona Patrika, pisarka Erika Falck. Ta opowieść przeplata się z historią sprzed trzydziestu lat, ale przez całą książkę przewija się też wątek kobiety z Fjällbacki, oskarżonej pod koniec XVII wieku o bycie czarownicą. Ten wątek ma raczej przewidywalne zakończenie i – przynajmniej z pozoru – dość luźno powiązany jest z wydarzeniami z czasów nam bliższych, ale służy autorce do pokazani, że są mechanizmy społeczne, których nie zmienia czas i proces ucywilizowania. Nienawiść, uprzedzenia, strach mogą wywołać podobne katastrofalne skutki niezależnie czy żyjemy w mrocznych czasach kościelnych polowań na czarownice, czy w nowoczesnym skandynawskim mieście na początku XXI wieku. Läckberg mówi nam: Kiedyś tępiliśmy mądre kobiety znające się na ziołach i poddawaliśmy je próbie wody, ścinaliśmy i paliliśmy na stosach, dziś chlubimy się przemocą wobec kobiet, homofobią, a także ksenofobią, szczególnie wobec przybyszów z krajów odmiennych od nas kulturowo. W „Czarownicy” musi więc pojawić się wątek obozu dla uchodźców i rasistowskiego wręcz zacietrzewienia sprzeciwiającego się ich próbom znalezienia w Szwecji nowego domu. Są przecież w miasteczku i tacy, którzy są skłonni do preparowania oskarżeń, żeby tylko udowodnić tezę, że winny jest zawsze ten obcy. I nawet jeśli autorka wyraźnie (i niepotrzebnie) idealizuje przybyszów, to nie ulega wątpliwości, że wyciąga przy tej okazji na światło dzienne prawdziwe demony podsycające dziś nastroje nienawiści w Szwecji i rzecz jasna nie tylko tam. Zresztą ofiarami nienawiści padają tu wszyscy, którzy nie pasują do wzorca – gruba dziewczyna czy chłopak z podmalowanymi oczami są niewygodni i muszą ponieść karę. Ten strach przed odmiennością przy jednoczesnym poczuciu wyższości z powodu swojego dopasowania do wzorca małej społeczności rodzi nienawiść, a ta zbiera w powieści Camilli Läckberg okrutne żniwo. Niezależnie od płaszczyzny czasowej.
Oczywiście można to też zrzucić na karb atmosfery panującej w małych społecznościach, takich, „gdzie ludzie biorą człowieka na języki, jeśli wypije kieliszek wina w dzień powszedni albo ufarbuje włosy na kolor ciekawszy niż popielaty blond”, w miejscowościach, gdzie „wieści rozchodzą się tak szybko, jakby ludzie mieli wspólną świadomość”, a „wiadomości, informacje, plotki, fakty, kłamstwa – rozchodziły się z prędkością błyskawicy”. Podobny mechanizm widzimy u Antonio Manziniego w cyklu o Roccu Schiavonem, u Aleksandry Marininy w „Życiu po życiu”, u Pierre’a Lemaitre’a w „Trzech dniach i jednym życiu”, „Aorcie” Bartosza Szczygielskiego czy choćby w „Czarnej” Wojciecha Kuczoka. I oczywiście w niezliczonej liczbie innych powieści, bo opisanie zamkniętej społeczności jest dla pisarzy kuszące – pozwala spojrzeć na społeczne mechanizmy skupione jak w soczewce.
Camilla Läckberg dała nam więc w „Czarownicy” nie tylko sprawnie opowiedziany kryminał z kilkoma niezłymi zwrotami akcji, ale i wykład o poniżanych – ze względu na płeć, pochodzenie, orientację seksualną czy wygląd. Być może chwilami zbyt podporządkowany prawom literatury gatunkowej, ale niewątpliwie potrzebny.
Camilla Läckberg, Czarownica (Häxan)
Przełożyła Inga Sawicka
Czarna Owca 2017