Atramentowa plama na białej kartce formatu A3. Test Rorschacha pozwalający odkryć nieświadome treści psychiczne, cechy osobowości i zaburzenia. Podsuwam go Aleksandrze Zielińskiej, pisarce, autorce powieści „Bura i szał”. W jej powieści ten test pojawia się jak refren. Pytam więc, co widzi. „Dzika! Dzikie zwierzę. Może niedźwiedzia”, odpowiada. „Ale jak to?”, nie kryję rozczarowania. „Twoja bohaterka zobaczyła tu ćmę!”.

Aleksandra Zielińska*: No widzisz! (śmiech). Pewnie dlatego, że według prawidłowej interpretacji tu powinno się widzieć ćmę. Ale powiedzmy sobie jasno: Test Rorschacha funkcjonuje dziś raczej jako coś, co fajnie wygląda w serialu albo grze. Nie stosuje się go już jako głównego narzędzia do diagnozowania. Choćby dlatego, że rozwiązania są dostępne w Internecie. Teraz każdy może sprawdzić, co powiedzieć, żeby to właściwie zabrzmiało.
Przemysław Poznański: Nie jesteś psychologiem, ale napisałaś książkę, w której wiedza psychologiczna i psychiatryczna okazała się bardzo przydatna. Długo się przygotowywałaś?
– Jestem z wykształcenia farmaceutką, więc większość potrzebnej mi wiedzy medycznej wyniosłam ze studiów, resztę wyszperałam w literaturze fachowej. Miałam też okazję obejrzeć od środka szpital psychiatryczny w Krakowie, istnieje taka możliwość. Wszystko po to, żeby czytelnik był pewien, że go nie oszukuję, że wiem, co mówię.
Wróćmy do ćmy. Twoja bohaterka widzi ją w teście Rorschacha i przyznaje, że sama też jest jak ćma, bo ciągnie ją do ognia. W scenie, gdy Bura pojawia się w rodzinnej miejscowości, wyłania się jednak zza ściany wody, z ulewy. Ogień i woda odgrywają w tej opowieści istotną rolę. Oba żywioły oznaczają oczyszczenie. Z czego oczyścić chce się Bura?
– Bohaterka – o czym dowiadujemy się w trakcie lektury – przechodziła w życiu przez sytuacje bardzo trudne i właśnie to wymagała oczyszczenia aby móc zacząć wszystko od nowa, zrozumieć i siebie, i to co się wydarzyło. Z drugiej strony to wyjście Bury zza ściany deszczu ma jeszcze inne znaczenie: bohaterka wraca do rodzinnego domu, ale trochę nie wiadomo, z jakiego miejsca, z jakimi doświadczeniami, po co. To próba szukania odpowiedzi na generalne pytanie: skąd pochodzimy, skąd się wzięliśmy, dlaczego jesteśmy ukształtowani w taki, a nie inny sposób.
Skąd pomysł na taką właśnie książkę?
– Zaczęłam pisać „Burę i szał” zanim ukazał się „Przypadek Alicji”, bo znalezienie wydawcy dla mojej pierwszej książki trwało bardzo długo. Pomyślałam, że nie ma co siedzieć z założonymi rękami i trzeba zacząć kolejny projekt. Od dawna nosiłam w sobie historię, która w pewnym momencie dojrzała na tyle, że albo musiałam ją przelać na papier, albo z niej zrezygnować. Nie lubię bezczynności. Gdy już się za coś biorę, to chcę zacząć i skończyć. Jeśli mam w głowie jakąś opowieść, nie ma miejsca dla następnej. Jeśli chcę przejść do kolejnego etapu, muszę zakończyć poprzedni – albo wrzucam pomysł do kosza, albo przenoszę na papier.
Który z elementów tej historii chodził za tobą przede wszystkim?
– Zaczęło się od bohaterki. Dla mnie bardzo interesujące jest niedopasowanie do rzeczywistości, odstawanie od norm, bycie chaotycznym, mocowanie się ze światem i rozpychanie łokciami, żeby znaleźć swoje miejsce. Zaczęłam kreować bohaterkę, która nosiłaby w sobie te cechy i szukać wydarzeń czy elementów fabuły, które pozwolą mi ukazać je w jak najlepszy sposób. Szukałam też postaci trochę innej od Alicji, u której wszystko sprowadzało się do myślenia, że nie ma nic wpływu, jej gniew był skierowany autodestrukcyjnie. Bura jest bohaterką, która gniew roztacza wokół.
Widzę jednak – oczywiście w dużym uproszczeniu – pewne podobieństwa między bohaterkami obu twoich książek: Bura to trochę taka Alicja po ewolucji, Alicja, która wreszcie dorosła. Jaką ewolucję ty przeszłaś od napisania i wydania debiutu do napisania i wydania „Bury i szału”?
– Dużo bardziej świadomie myślę o swoim życiu, o przyszłości. Mam wiele zobowiązań, dojrzewam do tego, żeby sobie lepiej ustawić priorytety. Myślę też, że jestem dużo bardziej świadoma tego, jak pisać, i o czym pisać. Całkiem inaczej dobieram sobie tematy. Muszą być warte tego, by poświecić im dwa czy trzy lata pracy. Gdy pisze się pierwszą książkę, trochę nie wiadomo, jak to będzie. Myślałam, że wydanie książki to koniec, a okazało się, że jest wręcz przeciwnie. Ruszyła cała machina wydawnicza. Spotkania z czytelnikami były dla mnie na początku stresujące, a ostatecznie okazały się wspaniałe i inspirujące. Trzeba też przygotować się na krytykę, szczególnie tę niemerytoryczną. Za drugim razem – o ile wyjdzie się w miarę żywym z pierwszej historii – troszkę lepiej wiesz, czego się spodziewać. Teraz rozumiem, że bycie pisarzem wymaga cierpliwości, twardości oraz tego, by się nie poddawać. Wymaga też stałego samodoskonalenia, choćby pod względem warsztatowym. Pierwszą książkę pisałam dwa lata, drugą – trzy. W „Burze…” wprowadziłam zabieg ze zmienną narracją, a kwestia dialogowa jest formalnie tak rozłożona, że Bura przez całą książkę odzywa się tylko raz, a reszta jej wypowiedzi pada w mowie zależnej lub w wyimkach z testu. To wymagało czysto technicznej pracy nad samym tekstem, żeby nikt mi potem nie zarzucił, że popełniłam błędy formalne.
Ale lubisz tę pracę?
– To szalenie fajne zajęcie – bycie pisarzem.
„Szalenie”? Dobrze, że o to mówisz. Tym, co towarzyszy postaciom z obu twoich książek jest właśnie szaleństwo. Wydaje się ono jednak maską. I Alicję, i Burę chronisz w ten sposób przed światem, który nie przystaje do ich wyobrażeń. Czy i w tobie jest jakiś lęk przed światem?
– Myślę, że w każdym. Gdy patrzę na to, co dzieję się dookoła, nie czuję się pewnie. Ten lęk ma wiele poziomów, począwszy od lęku o najbliższych, po bardziej globalne obawy.
Które zjawiska cię przerażają?
– Co osoba to dany zestaw lęków. I leków. A ty się nie lękasz?
Jestem kłębkiem nerwów.
– No właśnie. Każdy tak ma. I każdy wytwarza w sobie mechanizmy obronne. Dzięki temu jesteśmy w stanie zapewnić sobie w tym świecie w miarę bezpieczne miejsce. Człowiek jest istotą, która dąży do maksymalizacji przyjemności i minimalizacji cierpienia. Chce znaleźć optymalizację i używa do tego różnych narzędzi. Może to być maska, mogą to być leki.
A czy pisarstwo jest taką maską? A może tarczą?
– Dla mnie pisanie jest przede wszystkim sposobem komunikacji, najprostszym z możliwych. Mam czasem problem z mówieniem na niektóre tematy, pisanie jest więc dla mnie jedynym sposobem wypowiadania się o tym, czego nie umiem nazwać na głos. Gdybym tej umiejętności nie miała, wszystkie emocje zostawałyby we mnie, co pewnie doprowadziłoby w końcu do wielkiej eksplozji z niezliczonymi ofiarami..
To o czym nie umiesz teraz mówić?
– Pracuję nad zbiorem opowiadań i mam nadzieję, że ukaże się w przyszłym roku. Bardzo lubię krótką formę, bo od niej zaczynałam. Praca nad opowiadaniami jest wbrew pozorom trudna, szczególnie gdy trzeba zebrać je w zbiór. Te kilka tekstów musi przecież współgrać ze sobą. Po zamknięciu „Bury…”, która była dla mnie wymagająca i pod kątem emocjonalnym i pod kątem fizycznym, potrzebowałam zagłębienia się w coś krótszego, spokojniejszego. Zanim więc siądę do kolejnej dużej rzeczy, która mnie przeorze, chcę na chwilę wrócić do korzeni.
Rozmawiał Przemysław Poznański
Zdjęcie Krystian Lipiec
Przeczytaj także: Barwy ochronne | Aleksandra Zielińska, Bura i szał
*Aleksandra Zielińska – urodzona 5 stycznia 1989 roku w Sandomierzu, wieczna studentka (od Collegium Medicum UJ, przez Warszawską Szkołę Filmową, po krakowski Wydział Sztuki). Autorka powieści „Przypadek Alicji” (W.A.B., 2014; nominacja do Nagrody Conrada) oraz powieści „Bura i szał” (W.A.B., 2016). Publikowała m.in. w miesięczniku Znak, Twórczości. Laureatka stypendium twórczego miasta Krakowa w dziedzinie literatury. Tłumaczona na ukraiński, niemiecki i czeski. W 2017 ukaże się jej trzecia książka.