Najprościej czytać „Burę i szał” jak opowieść o przedzieraniu się przez kolejne warstwy przeszłości w drodze do źródeł traum, które sprawiają, że główna bohaterka nie przystaje do świata otaczających ją konwenansów i pozorów. Ale dla mnie to tak naprawdę książka nie o odsłanianiu, a o nakładaniu owych warstw, masek i woali – jak zbroi.
Pierwszą zasłoną, którą napotykamy, jest ściana deszczu – to zza niej wyłania się Bura. Młoda kobieta, która tak naprawdę nie żyje. Może nie w sensie dosłownym, ale dla jej bliskich na tyle wystarczająco, by szykować już dla niej miejsce na cmentarzu. Bo w świecie małej podkrakowskiej wsi każdy, kto nie przystaje do ustalonego rytmu, ten nie ma prawa żyć. Tym bardziej ktoś, kogo uważa się za osobę szaloną.
Bura doskonale się wpisuje w przydzieloną jej rolę – zachowuje się jak na obłąkaną przystało, przejawia agresję, poddaje się imperatywowi niszczenia. Uwalnia swój szał inspirowana przez pohukującą w jej głowie sowę. Z pozoru. Szybko przychodzi bowiem refleksja, że wszelkie jej działania są tak naprawdę obliczone na konkretny efekt – osłaniania tego, co najwrażliwsze, co nie powinno nigdy zostać skalane wpływem otaczającego świata. Czy Leszek Niemota – powracająca postać z jej wspomnień – istniał, czy może jest tylko kolejną zasłoną, maską, za którą swoje wspomnienia chroni sama bohaterka? Czy to siostra Bury – Lulu – zamyka ją w pokoju, by odgrodzić siebie i rodzinę od jej szaleństwa, czy raczej Bura zdobywa się na szaleństwo, by zamknięto drzwi, za którymi może się schronić? Może szaleństwem nie jest to, co dzieje się w głowie głównej bohaterki, ale to, przed czym stara się ona bronić – świat oparty na pozorach, na obłudzie, na konwenansach?
To tylko jedna z interpretacji, ale wydaje się usprawiedliwiona – to, co mogłoby być źródłem traum, nawet szaleństwa: obojętność matki czy konfrontacyjna postawa siostry, może być wszak również bodźcem do nakładania zbroi. Bo czym innym jak nie maską, osłoną, woalem jest pseudonim bohaterki? Bura (rzeczownik) – czyli nazwa porywistego wiatru, ale i Bura (w przymiotniku) – czyli nijaka, niewidoczna, odziana w tę swoistą barwę ochronną. Kto nie zna mojego imienia, kto go nie wymawia, ten nie może mnie zranić – zdaje się nam mówić Bura. Ale dla pewności nakłada jeszcze jedną, najszczelniejszą, zasłonę – wspomnień, które poznajemy przez pryzmat jej słów, a więc odartych z obiektywizmu.
Bura w pewnym sensie przypomina bohaterkę poprzedniej, debiutanckiej powieści Aleksandry Zielińskiej „Przypadek Alicji” – dziewczynę, która uciekała przed przyszłością, dorosłością, macierzyństwem. Burą też powoduje strach, ale chce mu zaradzić w zupełnie inny sposób: Alicja była ofiarą, Bura ma ten etap za sobą. Był czas, że uciekła do Krakowa, do wielkiego miasta, ale teraz – gdy wyłania się z deszczu – nie jest już bezbronna. Ma na sobie wszystkie elementy tak misternie nakładanej zbroi, które ochronią ją nie tylko przed światem, ale i przed konsekwencjami jej wspomnień i czynów.
Przeczytaj także: ŻYCIE TO NIE BAJKA, ALICJO. Aleksandra Zielińska. Przypadek Alicji
Aleksandra Zielińska, Bura i szał
Wydawnictwo W.A.B./Grupa Wydawnicza Foksal 2016