Akcje w rodzaju „10 książek” raczej nie uratują spadającego poziomu czytelnictwa w Polsce – przekonują pytani przez „Zupełnie Inną Opowieść” pisarze, wydawcy, propagatorzy czytania. Ale zgadzają się, że mówienie o książkach w mediach społecznościowych może zbudować pozytywny snobizm na czytanie.

Popularna galeria handlowa w Warszawie, kawiarnia na piętrze, oświetlana pierwszymi jesiennymi promieniami słońca. W wygodnym fotelu Vincent V. Severski, pisarz, autor bestsellerowych „Nielegalnych”, „Niewiernych” oraz skazanych na powodzenie „Nieśmiertelnych”, których premiera zapowiadana jest na październik. W realnym, komercyjnym miejscu spotykamy się, by porozmawiać o świecie wirtualnym i produkcie niszowym – a więc o tym, czy mówienie o literaturze w mediach społecznościowych może zwiększyć poziom czytelnictwa w Polsce lub wypromować książkę. Akurat Severskiemu ani internetowa, ani tradycyjna reklama nie jest już niezbędna – tylko pierwsza z jego książek sprzedała się w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy. Gdy pytam go, czy mogła mieć na to wpływ jego mocna obecność na Facebooku (4,5 tys. fanów strony autora), Severski zaprzecza:
– Tygodniowo miewam nawet 30 tys. wejść na mój fanpage, co można pewnie porównać do nakładu niedużej gazety – przyznaje. Ale dodaje: – Gdy obserwuję, kto komentuje moje wpisy, to widzę wyraźnie, że są to osoby, które i tak by czytały książki. Gdyby jechały na bezludną wyspę, to też zabrałyby ze sobą przede wszystkim książki. To środowisko jest pod tym względem jasno zdeklarowane – przekonuje.
Książki Severskiego znaleźć można często na liście 10 lektur, które użytkownicy FB wymieniają w ramach popularnego od kilku tygodni łańcuszka „#10książek”. Sam też postanowił włączyć się do zabawy, wymieniając m.in. „Mistrza i Małgorzatę (czy człowiek niewierzący ma duszę, dylemat homo sovieticus), „Cmentarz w Pradze” (najlepsza powieść szpiegowska wszech czasów), „Krawca z Panamy” (druga najlepsza powieść szpiegowska wszech czasów, nauka szycia sprawy, czyli kłamstwo nie jest cnotą, a może….), ale i Koran (bo to opowieść proroka, którego Bóg zabrał do nieba razem z koniem i wcale nie kazał mu cierpieć. Bo go kochał). Ale nie ukrywa sceptycyzmu co do wpływu internetowych akcji czy stron w rodzaju „Nie jestem frajerem, czytam książki” na zainteresowanie książkami: – Obecność na Facebooku stron promujących czy to książki, czy czytanie jako takie, nie przekłada się na wzrost czytelnictwa w znaczącym wymiarze. Na pewno nie jestem w stanie stwierdzić bezpośredniego przełożenia obecności w mediach społecznościowych na wzrost liczby czytelników moich powieści – zastrzega. Podobnie uważa Kuba Wojtaszczyk, autor debiutanckiego „Portretu trumiennego”, mimo że promocja jego książki odbywa się przede wszystkim w internecie.
– FB jest za dużym śmietnikiem, by takie wpisy mogły promować czytelnictwo. Bardziej może (chociaż również jestem do tego nastawiony sceptycznie) zainteresować osoby czytające, które podpatrzą u swoich znajomych pozycje, o których zapomnieli lub zupełnie nie znali i mogą po nie sięgnąć – mówi.
Nie łudzi się też Edyta Niewińska, autorka „Kosowa”. Zastajemy ją w andaluzyjskim Vejer, gdzie mieszka na stałe i gdzie skończyła właśnie pisać kolejną powieść. – Biorąc pod uwagę, że etos oczytanego inteligenta jest zakorzeniony w poprzedniej epoce, zaś aktualnie bardziej liczy się nowy samochód, niż zasobna biblioteka w domu, łańcuszek typu „10 książek, które wywarły na mnie wpływ” jest raczej kolejną zabawą, niż portretem własnym Polaków – przekonuje. Jej zdaniem Polacy lubią być dobrze postrzegani, bardzo dbają o swój wizerunek „publiczny”, więc często taka lista jest po prostu kolejną autokreacją, żeby dobrze wypaść w gronie znajomych. – Przy wódce przecież nikt już nie rozmawia o książkach – mówi.
Nie lej wody, wymień książki
Łańcuszek „10 książek” pojawił się na Facebooku niemal w tym samym czasie, co Ice Bucket Challenge, internetowa akcja, polegająca na polewaniu się wiadrem wody z lodem i wpłacenia datku na rzecz osób chorych na stwardnienie zanikowe boczne.
– Nagle pojawił się nowy łańcuszek. Taki na zasadzie: a my nie oblewamy się wodą, tylko mówimy o książkach – mówi Daniel E. Groszewski, redaktor naczelny serwisu Dzielnice Wrocławia, jeden z propagatorów akcji „10 książek”. Groszewski przeanalizował wpisy internautów i przyznaje, że niektóre zachowania go zdziwiły. Zaskoczyły go wpisy osób, które nominowane do zabawy, nie chciały brać w niej udziału. – Niektórzy pisali, że książki nie miały na nich aż takiego wpływu, by je tu wymieniać. W ustach ludzi kultury brzmiało to niezwykle dziwnie – przyznaje. Pojawiły się też głosy domagające się podania jasnego celu tej zabawy. – A nawet ultimatum, że jeżeli nie będzie zapisu o konieczności wpłaty np. 100 zł na szczyty cel, to oni nie będą się uzewnętrzniali. O dziwo często nie chcieli tego czynić ci, którzy codziennie wrzucają na „Fejsa” jakieś zdjęcia. Może ikonografia jest dla nich lepszym środkiem przekazu? – zastanawia się.
Groszewski nie ma wątpliwości, że wymienienie książek spełnia szczytny cel bez wpłacania pieniędzy – inspiruje. – To trochę tak, jak z nauką u dzieci. Podstawą jest inspirowanie ich do poznawania. Ucieszyłem się, gdy moi znajomi zaczęli dyskutować o książkach, przypominać stare tytuły, twierdzić, że „Pan Tadeusz” nie jest passe, tak samo jak przygody Pana Samochodzika, nad którymi też się zastanawiałem. Na mojej liście: „Koniecznie do przeczytania” dzięki tej zabawie znalazły się też tytuły, o których zapomniałem, że miałem je przeczytać. Warto było się więc bawić – podkreśla. Ale nie łudzi się, że z łańcuszka zrodzi się wielka ogólnopolska akcja czytania książek. – Przyznam, że spodziewałem się większej dyskusji o książkach. Ale to chyba jednak zbyt trudne. Wielu woli w tym czasie obejrzeć na YouTube filmik o pająko-psie, czy jakoś tak. Popularny? Pewnie. Cały świat go ogląda. Nie ma i pewnie nigdy nie będzie książki, która zainteresowałaby tyle osób – wzdycha. Jego samego „łańcuszek” zainspirował do przeczytania „Policji” Jo Nesbø. – Chciałem doznać tego, kim jest Nesbø, ale nie miałem pomysłu na tytuł, z którym powinienem się zmierzyć – opowiada. Wybrał „Policję”, bo taką pozycję zobaczył na liście jednego ze znajomych.
– To marketing szeptany w czystej postaci – zaznacza Maciej Stroiński, prywatnie „pochłaniacz książek”, zawodowo dziennikarz telewizyjny, który mimo napiętego grafiku zawsze znajduje czas, by porozmawiać o ksiażkach. – Sam często czerpię wiedzę o premierach książek właśnie z internetowych stron autorów lub ich fanów – przekonuje. Jego też łańcuszek zainspirował: – Nie mam wątpliwości, że część tych tytułów pojawia się na liście, bo wypada pochwalić się wyrobionym gustem. Często na liście gości Milan Kundera i jego „Nieznośna lekkość bytu” (notabene, bardzo dobra książka). Część zapewne dlatego, że akurat w tym momencie wpadły do głowy. Ale jest też sporo takich książek, które zaskakują. Dla mnie te właśnie są najcenniejsze. Bo dają możliwość poznania nowego autora, czy tytułu którego dotąd nie znałem – przyznaje.
Edyta Niewińska stopuje jednak ten zapał: – Mało która lista jest zaskakująca, a już żeby była odkrywcza, to naprawdę nie zauważyłam – ucina.
Jestem snobem, czytam książki
Małgorzata Kanownik z Instytutu Książki chwali akcję: – Czytamy coraz mniej, ale tym bardziej cenne są wszystkie działania i inicjatywy proczytelnicze. Z tego co wiem, nikt nie zbadał na ile efektywne w promocji czytania są strony na FB i czy oddolna, „fanowska” promocja przekłada się w znaczący sposób na sprzedaż konkretnych tytułów. W mojej ocenie, mimo braku potwierdzenia w badaniach, takie formy wspierania czytelnictwa są niezwykle cenne. Ważne, że wokół książek i czytania tworzą się liczne, często duże społeczności, które udowadniają samym czytającym, że nie są oni „ginącym gatunkiem”, że są silną, aktywną, często wspierającą się w czytelniczych wyborach grupą. Oczywiście to wszystko są miejsca, gdzie spotykają się osoby, których do czytania nie trzeba namawiać, ale z pewnością pomagają one budować coś, co w promocji czytelnictwa jest niezwykle istotne, czyli pozytywny snobizm na czytanie – przekonuje Kanownik. Wymienia przykład strony magazynu „Z najwyższej półki” radiowej Trójki prowadzonej na FB przez Michała Nogasia. Polubiło ją dotąd ponad 25,5 tys. osób. Inny przykład to serwis Lubimyczytać.pl, który działając od 2010 roku, stworzył społeczność 420 tys. miłośników książek. – Myślę, że tak liczne grupy czytających, a więc i kupujących nie mogą pozostać bez wpływu na promocję i sprzedaż książek – twierdzi.
Nieco większą optymistką jest Katarzyna Drewnowska, właścicielka wydawnictwa Filo, wydającego m.in. książki Nigelli Lawson oraz współczesną prozę izraelską. – Wszelkie akcje mające na celu stworzenie mody na czytanie są bardzo potrzebne, biorąc pod uwagę katastrofalnie niski poziom czytelnictwa w Polsce ( i nie tylko… ). Co prawda działania takie nie przekładają się w sposób oczywisty na sprzedaż i czytelnictwo, ale są krokiem „ku lepszemu”, gdzie w tym przypadku „lepsze nie jest wrogiem dobrego”. „Nie czytasz nie idę z Tobą do łóżka”, „Lubimy czytać” czy akcja – 10 najważniejszych książek, i wiele podobnych, pokazują że czytanie jest cool i w modzie, należy do dobrego tonu, a tym samym w przyszłości, realnie mogą mieć wpływ na zwiększenie poziomu czytelnictwa – przekonuje Drewnowska.
– Nawet jeśli wpływ podobnych akcji w mediach społecznościowych na czytelnictwo nie będzie wielki, to każda akcja promująca książki jest dobra – zgadza się Maria Kabat z agencji literackiej Macadamia. Jej zdaniem książkowe łańcuszki czy strony poświęcone literaturze na FB nie muszą istotnie wpływać na wzrost poziomu czytelnictwa, bo tworzone są przez grupy najczęściej dość zamknięte, trochę „kółka wzajemnej adoracji”. – Z drugiej strony posty czy lajki mogą być przecież widoczne dla osób spoza tej grupy, dla dalszych znajomych. Może wtedy uda się kogoś zaintrygować? – zastanawia się.
Sylwia Jurkiewicz, współtwórczyni, obok Justyny Lach, projektu Bookopen patrzy na akcję „10 książek” z jeszcze większą nadzieją: – Wszelkie akcje, które choćby w najmniejszym stopniu dotykają tematu książek, oswajania się z nim, polubienia czy poflirtowania z książką, są zawsze in plus – zapewnia. Jej zdaniem, jeśli nawet nie zauważymy efektu od razu, to on i tak nadejdzie, choćby dlatego, że;-) FB jest kanałem promującym mody.
W promocję czytelnictwa dzięki mediom społecznościowym wierzy też Stroiński, który przez dłuższy czas używał na FB nicka „Czytelnick”. – Czytam od kiedy tylko posiadłem tę umiejętność. Nie ma dnia, bym nie miał „na tapecie” jakiejś książki – mówi. Przeraża go jednak, że jest w mniejszości. – Czytamy mało, a jeśli coś bierzemy do ręki, to jest to zazwyczaj tabloid. A to nie jest proza, która rozwija… Dlatego nie irytują mnie te książkowe łańcuszki szczęści z cyklu „wymień 10 książek, które wpłynęły na Twoje życie”. Cenię sobie też uzasadnienia, które obok tytułów umieszczają uczestnicy zabawy. Oczywiście, w dużej mierze to jest „klub dyskusyjny miłośników literatury”, ale nie tylko – przekonuje. Chętnie piszą też bowiem o swoich ukochanych książkach ludzie, o gustach literackich których powszechnie nic nie wiadomo, np. politycy, luminarze życia publicznego czy sami pisarze.
Wykształcona kobieta czyta więcej
Małgorzata Kanownik z Instytutu Książki, przywołuje dane z raportu Biblioteki Narodowej sporządzonego w 2013 r. na podstawie badań „Społeczny zasięg książki”, we współpracy z TNS Polska: – W stosunku do stanu sprzed dwóch lat czytelnictwo w Polsce spadło. Przynajmniej jednokrotny kontakt z jakąkolwiek książką w ciągu roku zadeklarowało nieco ponad 39 proc. Polaków, przy czym książkę zdefiniowano w tym badaniu szeroko, włączając do tej kategorii także albumy, poradniki, encyklopedie, słowniki, a także książki w formie elektronicznej. To o 5 proc. mniej niż w roku 2010, kiedy można było ostrożnie domniemywać o zahamowaniu trwającej od 2006 roku tendencji spadkowej – zaznacza.
Z przywołanego przez nią raportu wynika m.in., że w 2012 roku osób, które można uznać za „rzeczywistych” czytelników (a więc tych, którzy deklarują przeczytanie siedmiu lub więcej książek w ciągu roku), było 11 proc. To zła wiadomość: w ciągu dekady 1994-2004 odsetek takich osób wynosił 22-24 proc. Od 2010 r. w badaniu zadawane jest pytanie o to, czy w ciągu ostatniego miesiąca respondent przeczytał jakikolwiek tekst o orientacyjnej objętości przynajmniej trzech stron wydruku, trzech ekranów komputera bądź dłuższego artykułu w gazecie. W 2012 r. twierdząco na to pytanie odpowiedziało 58 proc. badanych – o 6 proc. więcej niż dwa lata wcześniej. O 9 proc. (z 32 do 41) wzrosła liczba Polaków, którzy w ciągu ostatniego roku nie czytali żadnej książki, a zarazem w ciągu ostatniego miesiąca zapoznali się z co najmniej trzystronicowym tekstem. Jak zwykle, czytanie książek deklaruje więcej kobiet niż mężczyzn. Czytają one dla relaksu i rozrywki, mężczyźni preferowali lektury służące ich rozwojowi i poszerzeniu wiedzy o świecie. Poziom czytelnictwa książek rośnie wraz z wykształceniem badanych. Z wyższym wykształceniem szczególnie wyraźnie wiąże się czytelnictwo bardziej systematyczne (od jednej do sześciu książek rocznie czyta 30 proc. czytelników ze średnim wykształceniem i 40 proc. – z wyższym, powyżej sześciu książek rocznie – tylko 11 proc. badanych ze średnim wykształceniem i 23 proc. z wyższym).
Czytamy coraz mniej, ale jednocześnie raz po raz pojawiają się książki, które osiągają zawrotną liczbę sprzedanych egzemplarzy. To one królują na liście „10 książek”. Portal Booklips.pl po kilku tygodniach trwania akcji zamieścił podsumowanie, dokonane przez analityków pracujących dla Facebooka. Przeanalizowali oni 130 tysięcy statusów z ulubionymi książkami. Na dziesiątym miejscu znalazły się „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa, a wcześniej m.in. „Buszujący w zbożu” J. D. Salingera, „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins, „Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa, „Hobbit” i „Władca pierścieni” J. R. R. Tolkiena, a także Biblia. Na pierwszym miejscu najczęściej wymieniano jednak „Harry’ego Pottera” J.K. Rowling. Nic dziwnego – ta książka była impulsem, który zasilił na nowo wysychające morze światowego czytelnictwa.
Dla Vincenta V. Severskiego nie jest to zagadką: – Tym, co może wspierać czytelnictwo, jest zaoferowanie ludziom czegoś nowego. To rola wydawnictw. „Nielegalnych” sprzedało się ponad 100 tys. egzemplarzy, także dlatego, że była to wtedy na polskim rynku zupełna nowość: thriller szpiegowsko-polityczny, napisany przez polskiego autora. Jeśli chcemy osoby nieczytające przekonywać do czytania, musimy dać im książkę, która dostarczy im rozrywki, dlatego thriller, jako część szeroko pojętego gatunku kryminału, doskonale się do tego nadaje – zaznacza pisarz.
Facebook – tablica ogłoszeń
Strony fanów czytania i internetowe łańcuszki to jedna strona wirtualnej promocji książek – promocji szeptanej. Z drugiej strony znaleźć można oficjalne strony wydawnictw, pisarzy czy agencji literackich. To już reklama pełną gębą – wpisy są często opłacane, pojawiając się jako statusy sponsorowane.
Czy to reklama skuteczna?
– Prędzej uwierzymy komuś, kto lubi czytać to co my, lub zwyczajnie dużo czyta, niż reklamie czy sponsorowanym postom – mówi Małgorzata Kanownik z Instytutu Książki. – Książka nie jest „trudnym” produktem. To raczej rynek jest trudny, duża konkurencja, a jednocześnie sytuacja ekonomiczna, która sprawia, że zastanawiamy się nad zakupem kolejnych książek i uważnie je wybieramy. Tym ważniejsze stają się miejsca, w których ktoś podpowie, co warto kupić lub wypożyczyć z biblioteki – wyjaśnia.
A jednak wydawcy kochają Facebook. Zdaniem Katarzyny Drewnowskiej z Filo, możliwości dostarczane przez sieć powinny być zawsze brane pod uwagę przy planowaniu strategii dotarcia do czytelników.
– Doświadczenia Filo w działaniach „w sieci”, choć bogate, nastawione były i są na podkreślenie prestiżu wydawnictw, ich bardzo indywidualnego charakteru i raczej na budowaniu marki tytułów i anonsowaniu, niż tworzeniu „lewara sprzedażowego” (okropny wyraz), po prostu narzędzia marketingowego – mówi Drewnowska.
Zdaniem Marii Kabat z agencji literackiej Macadamia obecność pisarzy, wydawnictw i agencji literackich na FB może jednak istotnie wpłynąć na promocję książek jako takich i konkretnych tytułów, o ile są to strony sprawnie prowadzone. – Wiadomo też, że niektóre tytuły łatwiej i skuteczniej promuje się w social mediach niż inne. Najwięcej pola do popisu mają na FB wydawnictwa, również dlatego, że, cóż, niejeden połasi się na rabat czy udział w konkursie z nagrodami – tłumaczy. Sam pisarz też może w mediach społecznościowych wspierać sprzedaż książki, ale tylko, jeśli profil jest dobrze prowadzony, często aktualizowany, etc. – Prowadzenie profilu na FB to tak naprawdę ciężki kawałek chleba, jeśli chcemy wyjść poza krąg znajomych, którzy zalakują, bo nas lubią – tłumaczy Maria Kabat.
Edyta Niewińska, autorka „Kosowa” zgadza się, że osoba czuwająca nad stroną książki czy pisarza musi być mistrzem kreacji, lub autokreacji – sama strona czy profil cudów nie zdziała.
– Znamy przypadki, kiedy wokół profilu na FB zbudowano silną społeczność, co przełożyło się na zbiórki pieniędzy na portalach crowdfundingowych (projekt Bookopen) lub na dobrą, aktywną promocję książki („Portret trumienny” Wojtaszczyka). Rynek wydawniczy się zmienia, co daje większe pole do wykorzystania mediów społecznościowych, jednak ta zmiana wymaga czujności czytelnika, który musi mieć odpowiednie kryteria wyboru literatury, żeby znaleźć interesujące go pozycje: internet jest pełen książek zarówno dobrych, jak i bardzo złych – przestrzega Niewińska.
Przywołany do tablicy Kuba Wojtaszczyk przyznaje: – Promocja mojej książki ze strony wydawnictwa była praktycznie żadna, więc wydaje mi się, że FB i moje własne zaangażowanie bardzo mocno wpłynęły na wypromowanie książki – twierdzi.
Sylwia Jurkiewicz, współautorka projektu Bookopen, nie ukrywa, że internet, w tym media społecznościowe są wdzięcznym narzędziem dla tych, którzy działają samodzielnie, nie mają własnych środków finansowych na promocję lub środki te są znacznie ograniczone. – Wystarczy inicjatywa, zaangażowanie i chęć kontaktu z innymi, czyli po prostu zainwestowanie swojego czasu. Tak było w przypadku Bookopen. FB był, poza patronatem medialnym, jedyną formą kontaktu z odbiorcą i docelowym czytelnikiem. Mało tego – był jedynym wykorzystywanym przez nas narzędziem, który miał zachęcić innych do napisania wspólnej książki. I udało się! – zapewnia. Ale podobnie jak Maria Kabat, zastrzega: – FB nie jest narzędziem prostym. Działania muszą być zaplanowane, a my w komunikacji z innymi, po prostu szczerzy i prawdziwi. Gorąco namawiam wszystkich, żeby przedstawiali siebie i swoje działania na FB – mówi Jurkiewicz.
Małgorzata Kanownik z Instytutu Książki nie łudzi się, że jakiekolwiek działania mogą w prosty sposób namówić do kupowania i czytania książek kogoś, kto po zakończeniu edukacji tego nigdy nie robił. – Taka osoba raczej nie polubi i nie będzie śledzić książkowej strony na FB, to oczywiste. Ale jeśli wśród jej znajomych rozpęta się szaleństwo wokół akcji „10 książek”, to może będzie to impuls, by wrócić do czytania? – zastanawia się. I dodaje: – Społecznościowa promocja książek i czytania jest bardzo ważna i powinno nas cieszyć, że tyle dzieje się na FB i Twitterze – mówi. Jej zdaniem wszystkie te działania mogą wprawdzie nie wpłynąć w znaczący sposób na wzrost czytelnictwa, ale z pewnością mogą przynajmniej pomóc w zatrzymaniu jego dalszego spadku. Oby.
P.S. Moje wymienione spontanicznie #10książek to „Mistrz i Małgorzata”, „Świat według Garpa”, „Imię Róży”, „Zuch”, „Kompleks Portnoya”, „Diuna”, „Nielegalni”, „Pan Samochodzik i Templariusze”, „Policja”, wszystkie tomy wierszy Jacka Kaczmarskiego. Jedno spojrzenie na półkę wystarczy wszak, by ułożyć jeszcze wiele kolejnych – co najmniej tak samo ważnych – dziesiątek. A to oznacza, że jednorazowa akcja nie musi oznaczać końca wzajemnych inspiracji do czytania.