To poddany rytmowi pór roku i prawom natury, niepozbawiony elementu magicznego i humoru, moralitet opowiadający o zbrodni, namiętności, a przede wszystkim o poszukiwaniu sprawiedliwości. 40 lat temu, w 1983 roku, ukazała się powieść Zbigniewa Nienackiego „Raz w roku w Skiroławkach” – pisze Przemysław Poznański.


W tej wielowątkowej powieści, sprawnie łączącej elementy literatury pięknej i prozy gatunkowej, zapraszającej nas do sennej mazurskiej wioski, a przecież ukazującej jednocześnie społeczność zróżnicowaną pod względem pochodzenia, wykształcenia czy mentalności, jednego nie znajdziecie – owej pornografii, o którą w latach 80. oskarżali dwuksiąg Zbigniewa Nienackiego funkcjonariusze PRL-u, a więc ramię w ramię rzecznik rządu (choć pod pseudonimem, jako publicysta) i spolegliwi wobec władzy krytycy literaccy. Ważnym w tym kontekście tekstem okazał się być krytyczny felieton Daniela Passenta, opublikowany 19 listopada 1983 roku w „Polityce”. Była to reakcja znanego publicysty na zamieszczony w tygodniku „Odgłosy” jeden z najostrzejszych fragmentów książki: „Następuje (…) najbardziej dosadny opis łóżkowej fikaniny w kilku językach. Fragment ten nie nadaje się do przełożenia na polski, po angielsku brzmi jak Henry Miller dla ubogich, spóźnionych o 50 lat” – grzmiał Passent, odnosząc się do fragmentu książki, który de facto jest pastiszem, zresztą z Millera właśnie, czego publicysta najwyraźniej nie wyczuł. Na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że znał tylko ten fragment, nie mógł więc umieścić go w kontekście całej powieści, choć z drugiej strony recenzowanie prozy bez znajomości całego dzieła nie jest praktyką chwalebną.
Nienacki na ów felieton zareagował artykułem w „Trybunie Ludu”. „Miałem już wtedy książkę na taśmach. Bałem się, że cenzura ją cofnie, by jeszcze raz ją przejrzeć” – mówił mi autor podczas naszego spotkania w Jerzwałdzie w 1988 roku. I tłumaczył: „Kiedy książkę zdejmie się z taśmy, musi długo czekać, by wrócić do druku. Wypada z planu, a często nie wraca tam w ogóle. Na to nie mogłem sobie pozwolić. Pisałem tę książkę pięć lat”. Riposta pisarza pomogła – powieść ukazała się. I odniosła sukces – uczciwie trzeba jednak dodać, że początkowo głównie na fali owego skandalu.
Zgorszenie stało się jeszcze większe
Jak ulał pasuje tu cytat ze „Skiroławek”: „Ale co konkretnie miał na myśli, tego nikt (…) nie mógł się dowiedzieć, przez co zgorszenie stało się jeszcze większe”. Zarzut „pornograficzności” może tej książce postawić bowiem tylko ktoś, kto jej nigdy nie czytał, więc nie wie, o co tak naprawdę w tej powieści chodzi, albo ktoś, kto z pornografią myli obecne tu – a jakże! – sceny seksu, będące jednak zawsze istotnym elementem budowania portretu psychologicznego postaci czy próbą odzwierciedlenia skomplikowanej obyczajowości wsi, ale i obyczajowości w ogóle. Niestety, owa łatka powieści pornograficznej przywarła do książki Nienackiego tak bardzo, że powtarzana jest bezrefleksyjnie do dzisiaj, co w opinii tych, którzy po „Skiroławki” jeszcze nie sięgnęli, w krzywdzący sposób zrównuje to dzieło z tak popularnymi obecnie wytworami nurtu literatury erotycznej, rzeczywiście zahaczającej o pornografię, którą rozumieć należy jako banalne epatowanie seksem, często sadomasochistycznym.
Takich scen (poza tą jedną, do której nawiązał Passent) w powieści Nienackiego tymczasem nie ma. Jest za to seksualność jako niezbędny element konstrukcji bohaterów (ich biologii i psychologii) – w zdecydowanej większości znakomicie zresztą zróżnicowanych, trójwymiarowych, opętanych nieraz osobistymi demonami, biorącymi się przeważnie z wyrzutów sumienia, rozpaczy po stracie kogoś bliskiego, niemożności spełnienia się w jednej z życiowych ról, choćby roli żony, męża czy matki. Seks dla tak zbudowanych postaci jest ważny, ale już traumy, u podłoża których leży niespełnienie seksualne, stanowią tu raczej margines, nawet jeśli pozostają istotne w przypadku takich postaci jak choćby Halinka, żona leśniczego Turleja (potraktowana tu zresztą, jako jedyna, dość pobieżnie, a czasem pokazana wręcz w sposób przerysowany), czy morderca, którego czyny rzucają cień na spokojnie zazwyczaj życie wsi.
Przeczytaj także:
Między zbrodnią a karą
Ów motyw mordercy i zabójstw nastoletnich dziewczynek staje się zresztą w powieści Nienackiego jedną z głównych osi fabularnych. Dzięki temu „Skiroławki” – zamknięte w klamrze między jednym Nowym Rokiem a następnym – stają się nie tylko kroniką dwunastu miesięcy w zagubionej między lasami i jeziorami wsi, ale i opowieścią kryminalną, poddaną rytmowi gatunku wyznaczonemu pierwszym zabójstwem (dokonanym pięć miesięcy przed właściwym początkiem powieści), milicyjnym dochodzeniem, ale i prywatnym śledztwem, prowadzonym przez jednego z głównych bohaterów, miejscowego lekarza Jana Krystiana Niegłowicza, aż do rozstrzygnięcia, do „kary”. Ta zaś ukaże kwintesencję pojmowania przez mieszkańców osady sprawiedliwości, a zarazem potwierdzi nieoficjalną, ale obowiązująca faktycznie hierarchię panującą we wsi, a tym samym utrwalony porządek rzeczy istotny dla jej funkcjonowania.
Zabójstwa naruszają ów porządek, uruchamiają machinę wzajemnych podejrzeń, stawiają pod znakiem zapytania wiedzę sąsiadów o sąsiadach, obnażają naiwność i wyzwalają demony, których widomym znakiem stanie się pętla zawieszona przez anonimową osobę na skraju Świńskiej Łąki, niedaleko miejsca, gdzie znaleziono ciało pierwszej z ofiar. Nienacki prowadzi ten wątek w sposób perfekcyjny, zgodnie z prawami gatunku myląc tropy, czy nawet decydując się chwilami narrację z punktu widzenia sprawcy zbrodni, lecz co najważniejsze, wpisze tę opowieść w całą fabułę tak, by nie przytłaczała ona innych zaszytych tu wątków (rozwiązanie zagadki morderstw nie oznacza choćby końca powieści), będąc dla nich co najwyżej punktem odniesienia. Będąc też istotnym, ale przecież nie jedynym bodźcem działań bohaterów.
Moralitet, czyli o tym, że…

„Raz w roku w Skiroławkach” to bowiem opowieść większa niż kryminał i zarazem większa niż obecne tu wątki obyczajowe, a nawet romansowe. Ambicją autora wydaje się być takie ukazanie małej, pozornie zamkniętej społeczności, by w jakimś sensie odzwierciedlić także powiązania i zależności panujące w całym społeczeństwie. To, co wydarza się w Skiroławkach, mogłoby się wydarzyć gdziekolwiek – paradoksalnie bowiem unikalność wsi, w której obok rybaków, rolników czy leśników mieszkają też znany lekarz, ale i popularny pisarz, czy malarz sprzedający obrazy w samym Paryżu, pozawala Nienackiemu uchwycić jak w soczewce problemy nie tylko lokalne, ale i uniwersalne, w tym – będący tu często jednym ze źródeł niewymuszonego humoru – rozdźwięk między mentalnością „miastowych” z ich częstym poczuciem wyższości a tymi ze wsi, ukazanymi tu niejednokrotnie z całą ich prostodusznością, ale i z życiową mądrością.
Nienacki daje nam oto bowiem bez wątpienia moralitet, co zresztą podkreśla tytułami rozdziałów, rozpoczynających się najczęściej od słów „O tym, że…”, „O tym, jak…”, narzucającymi nam poczucie obcowania z przypowieściami, z historiami, które oferują ponadczasowy morał – mniej lub bardziej wyraźny – często mającymi opowiedzieć nam jakąś prawdę o naturze ludzkiej, jak choćby: „O tym, że mężczyzna i kobieta żyć winni nie obok siebie, ale ze sobą (…), „O tym, że czas krótki jest, przeto spiesz się człowiecze”, „O tym, jak trudno uwierzyć, że nie zawsze czarne bywa czarne, a białe jest białe”, „O tym jak wiele zależy od miejsca, w którym się siedzi (…)” czy „O tym, że nawet kobieta niemłoda życie sobie ułożyć może”.

Natura dobra i zła
Znajdziemy w owym moralitecie i opowieść o wspomnianym doktorze Niegłowiczu, doświadczonym (jako nastolatek) tak przez trudną tuż powojenną historię jak i przez traumatyczną stratę, szukającego równowagi między trawiącym go bólem a próbą odbudowania rodzinnych więzów. Znajdziemy historię Justyny, do tego stopnia marzącej o zajściu w ciążę, że nie bacząc na konsekwencje postawi na szali także swoje życie i życie innych. Dostaniemy historię malarza Porwasza, malującego niezmiennie trzciny nad jeziorem, będącego w jakimś sensie wcieleniem Piotrusia Pana, wiecznego chłopca, z trudem dojrzewającego do życiowej odpowiedzialności – podobnie zresztą jak leśniczy Turlej. Dostaniemy w końcu historię księdza Mizerery czy komendanta Korejwy, osób starających się godzić zawodowe obowiązki i wynikające z nich rozumienie prawa (boskiego lub stanowionego przez ludzi) z potwierdzonym stuleciami tradycji prawem wsi – niejednokrotnie odrzucającym niuanse i kompromisy. „Wyrazu „prawo” – jak powie jeden z bohaterów – „używa się dwojako (…) Mówiąc o prawach moralnych albo o prawach ustanowionych przez państwo (…)”.
Nienacki tak bowiem rozdziela role swoich bohaterów, by zbudować możliwie najpełniejszy obraz moralnych dylematów: postaw w obliczu zdrady, zabójstwa, przemocy, pożądania, zawiści, straty czy rozczarowania, ale i społecznych oczekiwań, jednocześnie dając możliwie najprostsze odpowiedzi na rodzące się w sytuacjach granicznych czy kryzysowych pytania dotyczące tego, co w moralitecie najistotniejsze, a więc prawdziwej natury dobra i zła.
Subtelne gonitwy po ukwieconych łąkach
Choć to wspomniany doktor Niegłowicz jawi się tu postacią najważniejszą, a wręcz upatrywać można w nim alter ego Nienackiego, to jest w powieści jeszcze inny bohater, stanowiący dla autora wehikuł mający przemycić jego rozumienie współczesnej literatury (drugiej połowy XX wieku) jako przeciwieństwa naturalistycznej powieści XIX-wiecznej, ale przede wszystkim przeciwieństwa polskiej literatury powojennej, tworzonej przez pisarzy „niedzielnych”, a więc pracujących na co dzień w redakcjach gazet, przede wszystkim jednak wyzbytych ambicji zrozumienia istoty otaczającego ich świata, biologii człowieka, ignorujących wiedzę i zastępujących ją tak często omylną intuicją, czy „wiedzą” obiegową.
Takim pisarzem jest właśnie mieszkający w Skiroławkach Nepomucen Maria Lubiński, który co prawda żyje z pisania, lecz jednocześnie hołduje wyobrażeniom o literaturze jako nośniku wzruszeń i piękna, na czele z miłością opowiadaną „w kategoriach subtelnych gonitw po ukwieconych łąkach”, albo romantycznego – a nie medycznego – rozumienia choroby psychicznej, jako choroby duszy, a nie umysłu, czego dowodem jest jego z gruntu naiwna z punktu widzenia budowy postaci powieść „Zanim odlecą jaskółki”. Ale trudno się dziwić, skoro jego zdaniem „literatura podlega zupełnie swoistym prawom! Jest ona w pewnym sensie niejako poza prawem natury czy prawdami życia”.
Przeczytaj także:
Wbrew „ludomanii”
Najbardziej wprost zakpi Nienacki w tym kontekście z Tadeusza Konwickiego, a dokładnie z powieści „Kompleks polski”, każąc Lubińskiemu wrzucić do jego książki zdanie: „I wyczuł swą dłonią ciepłą wypukłość jej piersi ze skurczonymi chutliwie sutkami” (u Konwickiego: „Widzę przed sobą łagodne wzniesienia jej piersi ze skurczonymi chutliwie sutkami”), by natychmiast zderzyć to ze stwierdzeniem doktora Niegłowicza, że „co tyczy brodawek piersi u podnieconej kobiety następuje zjawisko odwrotne: erekcja czyli powiększenie”. Takim samym nieporozumieniem jest zresztą wyobrażenie sobie przez Lubińskiego życia na wsi (w której wszak sam mieszka), które przeciwstawione zostaje prawdzie. Jak choćby w przypadku stażysty leśnego – w książce pisanej przez Lubińskiego romantycznego kochanka, w rzeczywistości niechluja i lenia. Lubiński przybywa na mazurską wieś wierząc, że „u ludzi prostych znajdzie odwieczne prawdy i nauki moralne”, zderza się jednak z codziennością, pozbawioną cech przypisywanych jej choćby przez młodopolską „ludomanię”.
Takie błędy w rozumieniu człowieka i rozumieniu wsi – do czego dochodzi w końcu i sam bohater – biorą się głównie ze schlebiania krytykom i ich wyobrażeniu o świecie, a więc i o literaturze: „(…) zdaniem coraz większej liczby krytyków, tworzywem współczesnej literatury miał się stawać zapis szarej codzienności, banalnych spraw, błahych dialogów i nieciekawych zwykłych rzeczy” – konstatuje w pewnym momencie Lubiński. I dodaje: „Chwalono książki o banalnych zdarzeniach. Tym książkom towarzyszyła banalna wyobraźnia ich twórców”. Postscriptum do tego wywodu doda też zresztą sam Nienacki w reportażu zamieszczonym w 1987 roku w tygodniku „Panorama”: „U nas nigdy nie zerwano z socrealizmem tak naprawdę. I choć do tego się nikt nie przyzna, cała nasza literatura współczesna jest właściwie socrealistyczna. Tymczasem dla mnie człowiek to istota nie społeczna ale biologiczna. Nie można tłumaczyć działań człowieka tylko wartościami klasowymi, np. wiejskim pochodzeniem”.
Opowieść o Kłobuku

„Skiroławki” gęste są też od rozważań z gruntu filozoficznych (których nośnikiem są częściej mieszkańcy wsi, w tym stary Szulc, niż inteligenckie elity, choć Lubiński powołuje się często na „Pisma semantyczne” Gottloba Frege). Znajdziemy tu przemyślenia bohaterów poprzetykane gęsto wspomnianą już wiedzą medyczną, dotyczącą choćby – brzmiących zadziwiająco współcześnie – rozważań nad różnicami między płcią wyrażoną poprzez drugo- czy trzeciorzędowe cechy, a płcią „chromosomalną”, „gonadalną”, „hormonalną”, „chromatynową”, czy w końcu płcią psychiczną, czyli poczuciem przynależności płciowej. Wszystkie te odniesienia wyjaśniające ludzkie zachowania na gruncie biologii, czy szerzej nauki, nie przeszkadzają jednak Nienackiemu w tworzeniu powieści jednocześnie zanurzonej konsekwentnie w nadprzyrodzoności przypisanej miejscu, którym jest „kraina Kłobuków, Topników, Południc i Odmianków, ziemia rodząca olbrzymów”. Pisarz – bodaj po raz pierwszy w swej twórczości – pozwala sobie wyjść poza ramy powieści realistycznej, sięgając po elementy realizmu magicznego. Może właśnie dlatego, że „w takich małych wioskach jak Skiroławki ludzie nie bardzo potrafią odróżnić prawdę od kłamstwa, fantazję od rzeczywistości”.
Czyni to Nienacki głównie poprzez przywołanie figury wspomnianego kłobuka (czy jak chce autor, Kłobuka, pisanego z wielkiej litery) – magicznej istoty, demona wywodzącego się z mitów wciąż żywych przede wszystkich na Warmii i Mazurach. To do kłobuka o dziecko modli się Justyna, to kłobuk jest świadkiem zbrodni, on też da się niespodziewanie namalować Porwaszowi na kolejnym obrazie z trzcinami. Inna sprawa, że Nienacki nie rozsądza przecież wprost o magicznej naturze stworzenia, które wszyscy za kłobuka biorą. Owszem, on sam zdaje się istnieć, obserwujemy przecież wydarzenia z jego perspektywy, jednocześnie jednak przypomina on przecież zmokłą kurę i nietrudno go z nią pomylić. Nietrudno też go namalować, gdy działa „wyobraźnia twórcza, pobudzona przez głód i strach”.

Oniryczność i dygot podniecenia
Podobnie niejednoznaczny, bo dopuszczający element nierealności, jest zresztą sam motyw pojawiający się w tytule powieści. Mająca tu miejsce „raz w roku”, rozgrzewająca wyobraźnię tak wielu „noc mieszania krwi”, zbieżna z sięgającym pradawnych wierzeń obyczajem celebrującej letnie przesilenie nocy Kupały, jest u Nienackiego zarazem opowieścią zanurzoną w poetyce onirycznej, jak i wyrażoną à priori kpiną z zarzutu „pornograficzności” powieści i jednocześnie przeciwstawieniem miejskiego myślenia o wsi, podszytego wyobrażeniem o jej „prymitywizmie” także w sferze pierwotnego podejścia do seksualności.
Przeciwstawi więc Nienacki naturalność wsi, wyrażającą się tak w hołdowaniu przedchrześcijańskim wierzeniom i bezpruderyjnością, chorobliwej wręcz ciekawości Renaty Turoń, specjalnie co roku przyjeżdżającej do Skiroławek w nadziei wzięcia udziału w tak podniecającym ją rytuale. Motyw Turoniowej, która „jakieś doktoraty robiła, ale nie prawdziwe, bo leczyć się u niej nie było można” i jej niezdrowa fascynacja seksualnością mieszkańców wsi, stanie się tu zresztą jednym z wielu dowodów rozdźwięku między mentalnością miasta i prowincji. Budzi rozbawienie Renata Turoń chodząca z notatnikiem po wsi i bezskutecznie szukająca świadków tego, co odbywa się „raz w roku w Skiroławkach”, pragnąca jednocześnie, by siwowłosi profesorowie w stolicy odczuli „podniecający dygot”, gdy „opowie o nocy mieszania krwi” i snująca marzenia, by któryś z tych panów zainteresował się bliżej poruszoną przez nią sprawą. „Wtedy pójdą razem do kawiarni (…) będą nadal dyskutować o sprawie, aż siwowłosy mężczyzna (zapewne w okularach) nagle obejmie ją ramieniem i potem, mimo lekkiego oporu, posiądzie ją pełen zachwytu dla jej urody, wykształcenia i inteligencji”.
Powieść zbójecka
W grudniu 1987 roku w tygodniku „Panorama” ukazał się wspomniany już reportaż Krystyny Pytlakowskiej o Jerzwałdzie pod znamiennym tytułem „Raz w roku w Jerzwałdzie”. To opowieść o miejscu, gdzie mieszka „dwóch pisarzy – jeden na stałe, drugi na przyjezdne – i znany chirurg. Jednym z pisarzy jest Zbigniew Nienacki, o którym we wsi mówią – Stary Pisarz. O drugim – Aleksandrze Minkowskim – ludzie mawiają Nowy, bo kupił dom dość niedawno. Stary Pisarz żyje w Jerzwałdzie 20 lat. Wszyscy go w bliższej i dalszej okolicy znają. Mało tego – czytali jego książki, a już zwłaszcza „Raz w roku w Skiroławkach”. Dla porządku trzeba dodać, że w pobliżu wsi mieszkał też malarz – Alfons Kułakowski. W reportażu mieszkańcy wsi mówią: „ale nas odmalował”. Sołtys Kazimierz Paluch dodaje: „Ludzie mówią, że to plotkarska książka, Pan Nienacki to usłyszał, tamto zapamiętał… Niektórzy to mieli do niego pretensje, ale już przyschło”.
Sam pisarz zastrzega jednak w reportażu, że pisząc powieść nie miał Jerzwałdu na myśli. „Skiroławki” – choć osadzone na Mazurach w latach 80. – są bowiem powieścią wychodzą poza „tu i teraz”. Jeśli więc jeden z rozdziałów nazwie Nienacki „O wiosce zwanej Cały Świat (…)”, to odniesie się tyleż do postępującego już wtedy procesu globalizacji, prowadzącego też do stopniowego ujednolicania się kodów kulturowych czy postaw moralnych, co do narysowanego przez siebie portretu Skiroławek, jako miejsca zbudowanego z uniwersalnych prawd o naturze ludzkiej, o elementarnej sprawiedliwości (często nie idącej ramię w ramię z prawem), o wyższości prawdy nad kłamstwem. Nienacki tworzy bowiem (w przeciwieństwie do Lubińskiego, który tylko się z tym zmaga) „powieść zbójecką”, a więc taką, która świadomie wywraca dotychczasowe rozumienie literatury wiejskiej, literatury obyczajowej czy kryminalnej, a może literatury (polskiej) w ogóle. I mimo upływu czterech dekad (co widać także w nie zawsze przystającym do naszych czasów rozdzielaniu przez autora ról społecznych przypisanych mężczyznom i kobietom) wiele z jej „zbójeckości” wydaje się wciąż aktualne.
Zbigniew Nienacki, Raz w roku w Skiroławkach
korzystałem z wydania: Pojezierze, Olsztyn-Białystok 1987, wydanie III
A village called Whole World | Subject to the rhythm of the seasons and the laws of nature, with a magical and humorous element, it is a morality tale about crime, passion and, above all, the search for justice. 40 years ago, in 1983, Zbigniew Nienacki’s novel „Raz w roku w Skiroławkach” (Once a Year in Skiroławki) was published – writes Przemysław Poznański.

