Jak wychować oczytane dziecko? I co ma do tego brokat, truskawki i dużo luzu… – pisze w felietonie Małgorzata Żebrowska.
Wiele osób związanych z rynkiem książki i edukacją rozumie, jak istotnym miernikiem dla każdego społeczeństwa jest poziom czytelnictwa. Organizacje pozarządowe i samorządy starają się podnieść poziom świadomości Polaków, słusznie uważając, że jednym z filarów zdrowego społeczeństwa jest jego oczytanie. Czytanie bowiem rozwija myślenie krytyczne, zwiększa zasób słownictwa, umożliwia lepszą komunikację z otoczeniem, podnosi poziom odporności na stres oraz elastyczność działania w coraz szybciej zmieniającym się świecie. Powyższe cechy będą coraz bardziej pożądane, zarówno jeśli chodzi o rozwój jednostki, jak i społeczności, dlatego każda złotówka wydana na promocję czytelnictwa jest pożądaną inwestycją. Tymczasem według najnowszego raportu Biblioteki Narodowej na pytanie o lekturę co najmniej jednej książki w ciągu 12 miesięcy poprzedzających badanie twierdząco odpowiedziało 38 proc. respondentów.
Niestety, jak wykazują pogłębione analizy, m. in. ta autorstwa Jarosława Kopcia, sięganie po książkę w największej mierze zależy od tego, „czym skorupka za młodu nasiąknie”. Stąd, choć uważam akcje promujące czytelnictwo za niezwykle wartościowe i marzę o tym, by nadano im najwyższy priorytet, jeszcze ważniejsze wydaje mi się nasiąkanie kulturą czytania w dzieciństwie. We wspomnianym artykule autor zauważa, że dzieci czytających rodziców dużo częściej same sięgają po lekturę niż dzieci rodziców zachęcających do czytania, mających świadomość jego wartości, lecz nieczytających. Wiemy skądinąd, że tendencja do robienia tego, co robią rodzice, a nie tego co każą robić dzieciom, jest naturalnym mechanizmem rozwojowym. Zatem, jeśli chcemy, by nasze dzieci czytały – dzięki czemu mają szansę na lepsze dostosowanie się do zmiennego świata, do przyszłości, o której obecnie możemy mieć jedynie mgliste pojęcie – czytajmy i my, przedkładając czytanie nad inne przyjemności.
Przeczytaj także:
Proste? Nie do końca. Wśród moich najbliższych znajomych nie ma osób, które by nie czytały, a jednak ich dzieci nie zawsze wybierają książkę jako główne źródło rozrywki. W świecie rozmaitych ruchomych obrazków to właśnie one wydają się atrakcyjniejsze dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym, a wiec wieku krytycznym dla rozwoju pasji czytania. Znajomi rodzice obawiają się, że książka przegra. Na wieść o tym, że pod moimi skrzydłami rośnie mały mól książkowy, pytają mnie o radę. Trudno mi jednak cokolwiek doradzić, bo patrząc wstecz nie przypominam sobie, bym szczególnie zachęcała moje dziecko do czytania, podobnie zresztą jak do innych rzeczy pożytecznych i godnych kultywowania. Moje motto rodzicielskie brzmi: „nie przeszkadzać”, co oznacza mierne skupienie na świadomym wychowywaniu. Jednak, po dłuższej refleksji, dotarłam do możliwych źródeł czytelniczej pasji mojej latorośli.
Poniżej dzielę się kilkoma prostymi radami, jak bezboleśnie i mimochodem zachęcić dziecko do czytania, dając mu szansę na uczestnictwo w „najlepszej zabawie, jaką sobie ludzkość wymyśliła” (Wisława Szymborska):
📚 Na każdego przyjdzie pora. Nauka czytania to proces skomplikowany, a umysł dziecięcy to niezwykle wrażliwy organ. Tak jak (mam nadzieję!) nie przychodzi rodzicom do głowy, by przyspieszać naukę chodzenia, w kolejnym etapie rozwoju nie warto poganiać dziecka w nauce czytania. Możemy bowiem wykształcić u dziecka poczucie wstydu i porażki, gdy jego wewnętrzna gotowość do nauki czytania będzie niezgodna z naszym wyobrażeniem. Widełki, w których dziecko powinno posiąść umiejętność czytania są szerokie, więc jeśli nie niepokoi nas nic innego w ich rozwoju – wyluzujmy. Nim się obejrzymy, dzieci same będą zaciekawione światem liter i cyfr, a ich naturalna ciekawość i satysfakcja z odszyfrowywania kolejnych znaków będą stanowiły najlepszą stymulację.
📚 Podążajmy za dzieckiem i jego zainteresowaniami. Dziecko lubuje się w kiczowatych gazetkach, ociekających brokatem? Świetnie, kupmy kilka numerów. Woli disneyowską wersję Małej Syrenki od kolekcjonerskiego zbioru „Baśni” Andersena? Dobrze, niech i tak będzie. Dziecięcy gust czytelniczy kształtuje się powoli, a zwykle do małego człowieka przemawia to, co jaskrawe, krzykliwe, popularne wśród rówieśników. Analogicznie jest z modą – nie znam dziewczynki, która nie przeszłaby przez etap „wszystko różowe”, ale też rzadko która na nim pozostaje. Na początku przygody z samodzielnym czytaniem samodzielne podejmowanie decyzji co do rodzaju przyswajanych treści jest wielką frajdą i motywacją.
📚 Z drugiej strony, sami świadomie wybierajmy książki, które proponujemy dzieciom. Na odwrót niż w poprzednim punkcie – starajmy się podsuwać książki, co do których jesteśmy pewni, że traktują młodego czytelnika z szacunkiem. Unikajmy tych, w których do dzieci mówi się językiem infantylnym, w których się je poucza i strofuje. Zwracajmy uwagę na ilustracje – one kształtują poczucie estetyki na lata i skutecznie uodparniają na masowe produkcje, typu wspomnianego Disneya. Niestarannie przygotowane pod względem edytorskim, nie mające przesłania książczyny często zalegają na półkach popularnych dyskontów. Nie kupujmy ich, skuszeni promocją, nie warto zaśmiecać naszych domów i umysłów naszych dzieci. Sięgajmy po sprawdzonych wydawców literatury dziecięcej lub po dobrych self-publisherów (polecam np. laureatkę konkursu Motyle Książkowe, Maję Strzałkowską, której książki testowałam na żywym dziewczęcym organizmie).
📚 Czytajmy z dzieckiem książki naszego dzieciństwa. Gdy dostrzeże w naszych oczach iskierki zachwytu, podlane łzą nostalgii, być może uzna, że coś jednak jest w tym czytaniu. Dzięki moim dzieciom zanurzyłam się na nowo w rzeczywistość Astrid Lindgren, Tove Jansson i Selmy Lagerlöf. Dostarczyło to nam mnóstwo wspólnych wzruszeń.
📚 Cierpliwie czekajmy na pierwszą książkę, która zachwyci nasze dziecko. Prędzej czy później ten zachwyt nastąpi, a wówczas nic nie powstrzyma latorośli przed odważnym eksplorowaniem wielu światów, które w tym momencie otwierają przed nim bramy. Tak wygląda, w dużym skrócie, nasza osobista przygoda z czytaniem. Dziesięcioletni syn połknął bakcyla i widzę, że nawet gry komputerowe nie są w stanie konkurować z rytuałem czytania przed snem, młodsza córka z kolei nie odpuści wieczornego czytania mamusi („chociaż kilka stron, pliz”). Najważniejsze dla podniesienia czytelniczych statystyk wydaje się być to, by książki były naturalnym elementem życia rodziny, częścią codziennej rutyny, jak mycie zębów czy konsumowanie zbyt dużej ilości truskawek czerwcową porą.
____________________________
How to raise a well-read child? And what does glitter, strawberries and a lot of slack have to it … – writes Małgorzata Żebrowska in a column.