Są tacy, którzy powiedzieliby, że nikt rozsądny nie chciałby żyć w krainie naprawdę skrajnych temperatur, ostoi groźnych zwierząt i gdzie nie ma dróg łączących nawet największe miasta. Ale są też tacy, którzy zwyczajnie nie wyobrażają sobie innego miejsca do życia. Innego, niż ten przystanek na krańcu świata – „Alaskę” Damiana Hadasia recenzuje Jakub Hinc.
OBEJRZYJ RECENZJĘ ⬇
Alaska. Zapewne wiele osób słysząc to słowo, będzie miała od razu na myśli 49. stan USA. Są tacy, którym na ten dźwięk od razu przed oczami stanie serialowy „Przystanek Alaska”, w którym, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, widzowie mogli śledzić losy mieszkańców Cicely, fikcyjnego miasteczka zamieszkałego przez niecały tysiąc ludzi, do którego przybywa dr Joel Fleischman, by odpracować stypendium, które ufundowali mieszkańcy miasteczka. Serialowy Fleischman zderza się z alaskańską rzeczywistością na wielu poziomach, co oczywiście budzi czasem rozbawienie, ale pokazuje też w lekkiej formule to, z czym muszą mierzyć się na co dzień mieszkańcy tej esklawy należącej do Stanów Zjednoczonych od marca 1867 roku.
Są i tacy, co powiedzieliby, że to miejsce na Ziemi jest po prostu stanem umysłu, bo przecież nikt rozsądny nie chciałby żyć w krainie naprawdę skrajnych temperatur, które zimą potrafią przekraczać i pięćdziesiąt stopni na minusie, a latem nawet trzydzieści na plusie, gdzie żyją rzeczywiście dzikie i groźne zwierzęta i gdzie nie ma nawet dróg łączących nawet największe miasta.
Ale znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że Alaska to po prostu ich dom.
Damian Hadas, Alaska. Przystanek na krańcu świata
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 13 października 2021
ISBN: 9788366981911