Wychodząc od pozornie niemożliwego, a przecież faktycznego pojednania dwóch ojców, których córki stały się ofiarami palestyńsko-izraelskiego konfliktu, Colum McCann daje nam konglomerat drobnych, często z pozoru niepasujących do siebie elementów i zachęca, byśmy złożyli je w całość – w opowieść o drodze do porozumienia nie tylko miedzy jednostkami, ale i narodami. O „Aperogonie” pisze Przemysław Poznański.

Każdego, kto mija checkpoint na granicy między Jerozolimą a Betlejem, w pewnym momencie wita gołębica namalowana przez Banksy’ego – z oliwną gałązką w dziobie, ale ubrana w kamizelkę kuloodporną (Armored Dove of Peace, 2007). Posłaniec pokoju między narodami, symbol pełen nadziei, ale zachowujący ostrożność. Ptaki, jako te, które posłużą za symbole, te, które nie uznają granic, płotów, murów, zasieków, powracać będą w „Apeirogonie” dość często. Ptaki wędrowne, ortolany, łabędzie, gołębie – wspominane będą w kolejnych rozdziałach, odsłonach opowieści – czasem w quasi-encyklopedycznej notce, czasem w sposób nieoczywisty: jako ostatni posiłek Mitteranda czy jako nieudany fragment występu linoskoczka wędrującego nad Doliną Hinnom.
Wracać będą zresztą tak, jak wraca wiele innych elementów tej niezwykłej literackiej układanki. Bo książka Columa McCanna to opowieść wymykająca się tak jednoznacznej interpretacji jak i jednoznacznym definicjom gatunkowym. To złożona z 1001 rozdziałów (przez co nawiązuje do wspominanej tu po wielokroć „Księgi tysiąca i jednej nocy”) nie-powieść i nie-reportaż, bardziej wychodząca od prawdziwych zdarzeń książka, mająca w sobie tyle z prozy, ile z przewodnika po współczesnym świecie polityki, po historii Ziemi Świętej, historii Europy, także tej z Holocaustem w tle, historii świata, wreszcie czerpiąca z korzeni kultur i z korzeni konfliktów.

Tytułowy apeirogon to kształt o policzalnie nieskończonej liczbie boków – figura tyleż niepojęta, ile przecież w teorii istniejąca. Jej cechą – jak każdej figury zamkniętej – jest to, że wędrując po jej obwodzie prędzej czy później trafić musimy do punktu wyjścia, by rozpocząć naszą drogę na nowo. McCann też zatem w pewnym sensie zakreśla koło, licząc rozdziały wpierw od 1 do 500, a potem od 500 do 1, z 1001. po środku, i tworząc z pierwszego i ostatniego zdania wyraźną (choć niedokładną) klamrę. A przecież tak naprawdę zabiera nas w wędrówkę, w której poszczególne elementy, boki figury, powracają do nas co rusz, wielokrotnie, jako znane już nam zdarzenia, ale pokazywane z innego punktu widzenia, jako przypomnienie tego, co warte przypominania, co wybrzmiewa najwłaściwiej, gdy nie daje o sobie zapomnieć.
Rozdziały – czasem jednozdaniowe, czasem zaznaczone pustym prostokątem poruszającej ciszy lub ograniczające się do zdjęcia, a nawet wektora fal dźwiękowych – zdają się być działającym na wszystkie zmysły ciągiem dygresji, jak wtedy, gdy wspomniany już François Mitterand i jego posiłek z ortolanów będzie w istocie pretekstem do przekazania informacji o pociskach przeciwpancernych Milan, produkcji francuskiej, sprzedanych przez prezydenta Francji najpierw do Syrii, a potem – na czarnym rynku – bojówkom Hezbollahu. To doprowadzi nas do opowieści o Nocy Szybowców z 1987 roku, a potem do następnej i następnej: o pochodzeniu terminu „mayday”, o budowie gumowych kul i pozornie beznamiętnej relacji o miejscu wyprodukowania karabinu, z którego te kule wystrzelono. Dygresyjność poszczególnych rozdziałów jest zatem w istocie pozorna – żaden z nich nie jest przypadkowym napomnieniem, każdy z nich dobudowuje element do większej historii. W tym konkretnym przypadku jest to opowieść o śmierci zadanej gumową kulą. Pozorna jest też beznamiętność relacji – to maska, za którą kryje się bezgraniczna rozpacz tych, którzy musieli się z tą śmiercią zmierzyć.
Przeczytaj także:
Długo by szukać symbolu lepiej pasującego niż ów apeirogon do sytuacji, z jaką mamy do czynienia w stosunkach między Palestyną a Izraelem i między narodami podzielonymi murem o wielu nazwach: bezpieczeństwa, apartheidu, pokoju, izolacji, wstydu, zjednoczenia, rasistów czy azylu. Zakorzeniony w niełatwej historii wieczny konflikt, raz po raz zaogniany przez jedną czy drugą ze stron, wydaje się nie mieć końca, powracając w bolesnym rytmie powtarzalnych zdarzeń. Wydaje się też niemożliwy do rozwiązania, choć jednocześnie, w teorii, dałby się przecież zakończyć w każdej chwili, gdy jego stronom udało się usiąść do stołu i porozumieć. „Czasami czuję się tak, jakbyśmy wybierali ocean łyżką, ale pokój jest faktem. Kwestia czasu. Wystarczy spojrzeć na RPA, Irlandię Północną, Niemcy, Francję, Japonię, nawet Egipt. Kto by uwierzył, że coś takiego jest możliwe? (…) Niemcy zabili sześć milionów Żydów, a teraz proszę, mamy w Berlinie izraelskiego dyplomatę i niemieckiego ambasadora w Tel Awiwie” – mówi jeden z bohaterów. Jeden z tych, którzy nie tylko wierzą w pojednanie, ale i w swojej mikroskali już do niego doprowadzili.
Bo punktem wyjścia i osią opowieści McCanna jest pojednanie ponad i poza murem, porozumienie między dwoma mężczyznami – Żydem i Palestyńczykiem. Pojednanie z pozoru niemożliwe. Przemoc jest dla Izraelczyków i Palestyńczyków codziennością i często prowadzi do śmierci – nie tylko żołnierzy, ale także cywilów. Także dzieci. Jednym z takich dzieci była Smadar, córka Ramiego Elhanana, która zginęła w 1997 roku, gdy trzech zamachowców samobójców wysadziło się w centrum Jerozolimy. Drugie z dzieci to Abir, córka Bassama Aramina, przypadkiem raniona w styczniu 2007 roku gumową kulą wystrzeloną przez izraelskiego żołnierza. Rana okazała się na tyle ciężka, że dziewczynka zmarła, przewieziona do szpitala Hadassa – tego samego zresztą, w którym urodziła się Smadar.
Historie dziewczynek i relacje z ostatnich minut ich życia usłyszymy tu po wielokroć, w tym ze znów pozornie beznamiętnych prasowych notek: „W gazetach napisali, że dziesięcioletnie dziecko zmarło w szpitalu po wypadku na Zachodnim Brzegu”, „W gazetach napisali, że czternastoletnia dziewczynka została zamordowana w samobójczym ataku bombowym w Zachodniej Jerozolimie”.
Przeczytaj także:
Nie brakuje w opowieściach obu bohaterów książki rozpaczy i szukania zadośćuczynienia. Bassam nie chce zemsty, ale konsekwentnie dochodzi swoich praw w sądzie, chce wskazania i ukarania winnych, jednoznacznego uznania, że Abir zginęła z ręki izraelskiego żołnierza. Ale chce też zrozumieć sąsiadów. Uczy się hebrajskiego, wyjeżdża nawet do Anglii, by studiować historię Zagłady.
Rami jest z początku mniej wyrozumiały: „Pierwszy wybór jest oczywisty – zemsta.(…) Wyjść i zabić Araba, pierwszego lepszego, wszystkich (…) – mówi. Ale i on w końcu rozumie: „Czy zabicie kogokolwiek przewróci mi córkę? (…) Czy sprawienie komuś cierpienia złagodzi ten nieznośny ból, jaki w sobie noszę?”.
Te dwie córki i dwaj ojcowie, którzy potrafili wznieść się ponad odczuwany ból i gniew, to postaci autentyczne. Rami i Bassam spotkali się w Stowarzyszeniu Rodziców i sami wyruszyli w swoją drogę do porozumienia – także dosłowną. Jeżdżą po świecie, by opowiedzieć swoje bolesne historie, bo zdołali „stopniowo rozumieć, że siłę swojej żałoby również mogą wykorzystać jako broń”. Broń w walce o lepsze jutro. Dla siebie, ale jeszcze bardziej dla swoich dzieci. Podążają w myśl Rumiego, poety i sufiego: „Wczoraj byłem sprytny, więc chciałem zmienić świat. Dziś jestem mądry, więc zacząłem zmieniać siebie”.
„Jak będzie wyglądało życie w Izraelu, kiedy Smadar skończy piętnaście lat?” – słyszymy pytanie, padające raz po raz w charakterystycznym dla książki rytmie powtórzeń. Choć wiemy, że Smadar nigdy już piętnastu lat nie skończy, to pytanie nie traci nic na aktualności. Jak będzie wyglądało życie w Izraelu, w Palestynie, za kilka lat?
To zależy od obu stron i od chęci znalezienia rozwiązania napiętej sytuacji. Bo w „Aperogonie” najważniejsza jest myśl, by szukać tego, co łączy, a nie dzieli. W myśl innego cytatu ze wspomnianego już Rumiego: „Poza ideami sprawiedliwości i niesprawiedliwości jest pole. Tam ciebie spotkam”.
Colun Mc Cann, Apeirogon
Przełożyła Aga Zano
Wydawnictwo Poznańskie, 27 października 2021
ISBN: 9788366981898