Człowiek to istota tak złożona, że zwyczajnie nie powinno się go próbować wtłaczać w jakiekolwiek sztywne ramy. Dlatego też unikam prostych rozwiązań, generalizowania czy jednowymiarowości. Na przykładzie bohaterów powieści pokazuję, że to, co dla jednego człowieka jest istnym błogosławieństwem, dla innego może stać się przekleństwem, popychającym do najgorszych czynów – mówi Joanna Dulewicz*, autorka powieści „Sukcesja”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: Znam wiele thrillerów psychologicznych – to najczęściej powieści skupione na jednym wątku, szukające w traumach bohaterów przyczyn popełnionej zbrodni. „Sukcesja” też jest thrillerem psychologicznym i też dochodzi tu do zabójstwa, a jednak odnoszę wrażenie, że ta powieść ma znacznie większe ambicje. Jest bowiem wielowątkową opowieścią, mówiącą nam nie tylko o motywach osoby dokonującej zabójstwa, ale pokazującą całe tło toksycznych relacji – tak w rodzinie, jak i szerzej – w lokalnej społeczności. Taki był punkt wyjścia przy pisaniu książki?
Joanna Dulewicz: Zdecydowanie. Przyznaję, że nie cierpię prostych, jednowątkowych, oczywistych historii. Myślę, że pisząc taką nie tylko czytelników, ale i samą siebie zanudziłabym na śmierć. A tak całkiem poważnie, od kiedy pamiętam interesowały mnie relacje międzyludzkie. Już jako dziewczynka zadawałam sobie pytania o to, dlaczego niektórzy ludzie źle traktują innych, czemu w imię troski lub miłości zadają im ból, albo z jakiego powodu próbują uzasadniać własne złe postępowanie ideologią bądź religią. Oczywiście na podobne pytania nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Na postępowanie człowieka wpływa szereg czynników: od predyspozycji genetycznych, poprzez oddziaływanie rodziny, grupy rówieśniczej, środowiska, aż po impulsy, jakimi się niekiedy kierujemy i które zwykle trudno racjonalnie uzasadnić. Człowiek to istota tak złożona, że zwyczajnie nie powinno się go próbować wtłaczać w jakiekolwiek sztywne ramy. Dlatego też unikam w „Sukcesji” prostych rozwiązań, generalizowania czy jednowymiarowości. Zależy mi na przedstawianiu różnych aspektów tej samej sytuacji, przy uwzględnieniu zarówno percepcji jednostkowej, jak i kolektywnej. Innymi słowy, na przykładzie bohaterów powieści pokazuję, że to, co dla jednego człowieka jest istnym błogosławieństwem, dla innego może stać się przekleństwem popychającym do najgorszych czynów.
Dotychczas miała pani na pisarskim koncie kryminały: wydane w zeszłym roku książki „Zakłamani” i „Zastraszeni”, czyli dwie odsłony serii z Patrykiem Wrońskim i Leną Chmiel. Czy odejście od kryminału jest chwilowe, czy może zasmakowała pani w nowym gatunku? Inaczej mówiąc: czy bohaterowie „Zastraszonych” wrócą?
– Bohaterowie Z&Z coraz usilniej domagają się powrotu! I mam tu na myśli nie tylko pytania czytelników o to, kiedy pojawi się trzecia część, czy do Eryki Olbracht los wreszcie się uśmiechnie, albo jak Patryk Wroński poradzi sobie z sytuacją, w jakiej się znalazł przez własną niefrasobliwość. Te postacie po prostu coraz bardziej rozpychają się w mojej głowie, czasami nie pozwalając zasnąć, albo utrudniając skoncentrowanie się na innych obowiązkach. W dodatku, kiedy oczyma wyobraźni widzę, jak Lena Chmiel patrzy na mnie ze sceptyczną miną i ponaglająco stuka długopisem o blat swojego biurka, to najzwyczajniej w świecie nie mogą nie podjąć pracy nad kontynuacją (śmiech).
Zobacz także recenzję „Sukcesji”:
Na ile pisanie thrillera psychologicznego różni się jednak od pisania kryminału?
– To zależy. Zarówno kryminał, jak i thriller to gatunki niezwykle pojemne i występujące w wielu odmianach. W przypadku „Sukcesji”był to wręcz mariaż obu tych gatunków, w rezultacie którego powstała hybryda. Natomiast za taką, a nie inną klasyfikacją przemawiało to, na jakim odczytaniu powieści szczególnie mi zależało. I chociaż daleka jestem od sugerowania czytelnikom jakiejkolwiek interpretacji, to zarówno w moich założeniach, jak i głębokim przekonaniu „Sukcesja”jest książką w której punkt ciężkości odsuwa się jednak od zagadki kryminalnej. Stanowi ona – inaczej niż w kryminale – przede wszystkim pretekst do pokazania czegoś więcej, do zagłębiania się w meandry motywacji bohaterów, do stawiania pytań oraz poszukiwania odpowiedzi. I przyznaję, że chociaż ostatecznie zakochałam się w tej konwencji literackiej, to jednak przestawienie się z trybu „kryminał” na tryb „thriller” wymagało ode mnie dużych nakładów pracy.
Korzysta pani jednak w „Sukcesji” z klasycznego motywu kryminalnego – „zamkniętego pokoju”. Taki jest punkt wyjścia powieści: rodzinny zjazd w zabytkowym pałacyku, zabójstwo i ograniczona liczba podejrzanych, zebranych w jednym miejscu. Od razu miała pani taki pomysł czy narodził się on na którymś z późniejszych etapów tworzenia książki? I na ile inspirują panią takie klasyczne kryminały à la Agatha Christie?
– Pomysł, aby stworzyć zagadkę morderstwa, gdzie liczba podejrzanych będzie od początku jasno określona, zrodził się tak naprawdę podczas jednej z licznych rozmów, jakie prowadziłam z redaktorami Czwartej Strony na długo przed podjęciem pracy nad książką. Oczywiście już od lat zaczytywałam się w podobnie skonstruowanych powieściach, zaś te autorstwa Agathy Christie zajmują w moim księgozbiorze poczesne miejsce. Nie lubię jednak powielania schematów i dlatego w „Sukcesji”pozwoliłam sobie na pewną grę z tą konwencją.
I chociaż daleka jestem od sugerowania czytelnikom jakiejkolwiek interpretacji, to zarówno w moich założeniach, jak i głębokim przekonaniu „Sukcesja”jest książką w której punkt ciężkości odsuwa się jednak od zagadki kryminalnej. Stanowi ona – inaczej niż w kryminale – przede wszystkim pretekst do pokazania czegoś więcej, do zagłębiania się w meandry motywacji bohaterów, do stawiania pytań oraz poszukiwania odpowiedzi.
Skoro powieść rozpoczyna się od rodzinnego zjazdu, to poznajemy w krótkim czasie całe grono osób. Szybko okazuje się, że żadna z nich nie jest jednak postacią z tła, bo każda ma nam do opowiedzenia swoją niezwykle ciekawą historię, istotną dla rozwiązania zagadki morderstwa. Jak tworzyła pani tę skomplikowaną sieć powiązań między postaciami?
– Aż chce się odpowiedzieć, że długo i mozolnie (śmiech). Choć to nie do końca prawda. Właściwie najdłużej rodzili się bohaterowie. Kiedy jednak pojawili się już w mojej głowie, zaczęli sami opowiadać mi swoje historie, zdradzać sekrety i opisywać relacje z innymi. Mówiąc mniej metaforycznie, wykreowanie bohatera literackiego równa się (przynajmniej w moim przypadku) stworzeniu nie tylko jego psychologii i cech zewnętrznych, ale również tła rodzinnego, sposobu funkcjonowania w otaczającym środowisku, sympatii i antypatii. Zatem kiedy powstali bohaterowie, siłą rzeczy powstała także sieć zależności między nimi, relacje jakie wzajemnie budowali i wszystko to, co z nich wynikało.
To powieść o ludziach, którzy – głównie z powodu posiadanych pieniędzy, ale też sposobu, w jaki zostali wychowani, uważają się za lepszych i sądzą, że mogą pomiatać innymi. Mówię oczywiście przede wszystkim o Tomaszu Wileckim, który co prawda ginie zaraz w pierwszych scenach rozgrywających się na kartach tej książki, ale liczne retrospekcje pozwalają nam bardzo dobrze poznać jego charakter. To niejednoznaczna postać – w pewnym sensie nazwać by go można powieściowym antagonistą, ale przecież jest ofiarą.
– Niekiedy zdarza się, że ofiary stają się bezwzględnymi istotami. I odwrotnie – ci, których ludzie się obawiają, czasami przeistaczają się w ofiary. Tak było właśnie w przypadku Tomasza Wileckiego. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale ten z pozoru energiczny biznesman przez lata padał ofiarą przede wszystkim własnego postępowania. Jego egoizm i bezwzględność w końcu obróciły się przeciw niemu. Spustoszyły jego życie do tego stopnia, że mimo posiadania wszystkiego, co zwykle zapewnia ludziom szczęście, czuł się potwornie nieszczęśliwy. Co więcej, Wilecki stał się także ofiarą złych wyborów innych, bliskich mu osób, które mniej lub bardziej świadomie sprowadziły go ostatecznie do roli pionka na szachownicy własnych interesów. Bądź co bądź, Tomasz i osoba, która go zamordowała, znali się od dawna i nie zawsze łączyły ich ze sobą złe relacje…
Takich niejednoznacznych postaci jest tu cala masa. Właściwie o każdej z nich można by stworzyć osobną książkę. Jak tworzy pani postaci? Mają swoje pierwowzory w rzeczywistości? A przede wszystkim: na jakim etapie planowania książki powstają i czy mają specjalne miejsce (ze zdjęciami i opisami) na „korkowej tablicy”?
– Bohaterowie rodzą się niemal na samym początku projektowania powieści. Zdjęć nie mają, ale na własne potrzeby tworzę ich rozbudowane opisy. Przede wszystkim jednak bohaterowie rodzą się i dojrzewają w mojej głowie. Wyobrażam ich sobie w różnych sytuacjach, niekiedy piszę sceny z ich udziałem, nie po to, aby znalazły się one w książce, ale żeby spojrzeć na świat przedstawiony oczyma poszczególnych postaci. Ważne, abym przed przystąpieniem do pisania powieści jak najlepiej je poznała. Chociaż i tak niekiedy zdarza się, że któryś z bohaterów robi mi psikusa, a ja odkrywam jakąś jej lub jego cechę dopiero po dłuższym czasie. To trochę jak z prawdziwymi ludźmi, wydaje nam się czasami, że znamy kogoś bardzo dobrze, a i tak bywamy pozytywnie lub negatywnie zaskakiwani. Zresztą tworząc niektórych z moich bohaterów inspirowałam się losami, postępowaniem bądź charakterami znanych mi osób. Częściej jednak postacie literackie stanowią pewien konglomerat cech ludzi, z którymi zetknęłam się na różnych etapach życia.

Skoro już pojawiło się pytanie o warsztat pisarski, to dopytam. Jak pani pracuje? Ma pani z pisaniem związane jakieś rytuały, stałe godziny, artefakty, które muszą znaleźć się na biurku?
– Jedynym artefaktem jest filiżanka czarnej kawy, a najlepiej cały termos (śmiech). Jestem od niej tak uzależniona, że nie wyobrażam sobie bez niej żadnej pracy. Poza tym, na moim biurku panuje mniej więcej taki bałagan, jak na biurku powieściowego Jakuba Gorzewskiego. O ile oczywiście akurat pracuję w domu. Jeśli bowiem pogoda pozwala, chętnie zabieram komputer oraz najważniejsze notatki (w takich chwilach jakimś cudem mieszczą się w torebce) i zaszywam się w odludnym, inspirującym miejscu, jak na przykład las lub łąka nad rzeką. W moim planie dnia nie ma też godzin, które poświęcam wyłącznie na pisanie. Po prostu czasami czuję, że to jest właśnie ten moment. Bywa, że pojawia się on tuż po śniadaniu, a niekiedy dopiero późno w nocy.
Wracając do postaci – tworzy pani też nieprzeciętną postać prowadzącego śledztwo komisarza Borysa Bulsy. Niewiele więcej możemy tu powiedzieć, ale jest faktem, że wyrasta on ponad zwykłą rolę śledczego w kryminale czy thrillerze.
– To prawda, że o komisarzu Bulsie można mówić bardzo długo. Obawiam się jednak, że niemal wszystko może okazać się spoilerem… Na pewno jest to niezwykle zdolny człowiek, który potrafi szybko i trafnie odczytać intencje innych. Jest elokwentny, błyskotliwy i w dodatku przystojny. No i łączy go coś – któż wie co? – z Sarą, młodą dziedziczką, w której pałacyku doszło do morderstwa. Komisarz nie do końca też wpasowuje się w lokalną społeczność. To człowiek niejako z innego świata. Po latach nienagannej służby został przez przełożonych skierowany do pracy w dusznym Węglanowie, dodajmy, że stanowiącym kwintesencję małomiasteczkowości, żeby zaprowadzić porządek w tamtejszym komisariacie policji, w którym to od dawna dochodziło do wielu zaniedbań. Jego rola w powieści jest zatem potrójna: Bulsa jest śledczym na tropie mordercy, postacią kontrastującą z bohaterem zbiorowym, którym są mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka i wreszcie kimś, komu udało się poznać wiele sekretów najważniejszych graczy psychologicznej rozgrywki. Co nie oznacza, że w jego własnej przeszłości, także nie kryje się coś szczególnego.
Właściwie najdłużej rodzili się bohaterowie. Kiedy jednak pojawili się już w mojej głowie, zaczęli sami opowiadać mi swoje historie, zdradzać sekrety i opisywać relacje z innymi. Mówiąc mniej metaforycznie, wykreowanie bohatera literackiego równa się (przynajmniej w moim przypadku) stworzeniu nie tylko jego psychologii i cech zewnętrznych, ale również tła rodzinnego, sposobu funkcjonowania w otaczającym środowisku, sympatii i antypatii.
Akcja powieści toczy się właśnie w owym fikcyjnym Węglanowie, miasteczku, w którym każdy o każdym wszystko wie. Pisze pani w posłowiu, że miasteczko to ma pewne cechy Wąchocka, w którym pani mieszka i tworzy. Pytałem o pierwowzory postaci, ale na ile generalnie korzysta pani z doświadczeń, zdarzeń, jakie są pani udziałem, zasłyszanych opowieści, poznanych miejsc?
– Uściślijmy, że fikcyjny Węglanów przypomina mój rodzinny Wąchock pod względem topografii. Jeśli idzie o mentalność mieszkańców i atmosferę, więcej jest różnic niż podobieństw. Niemniej zawsze przedstawiam w moich książkach wyłącznie te miejsca, które znam, w których przez jakiś czas mieszkałam, albo które odwiedziłam. Wynika to z uczciwości wobec czytelników. Właściwie i wiarygodnie opisać mogę bowiem to, co sama dobrze poznałam.
Sprawa nieco się komplikuje w przypadku historii prawdziwych osób, które są czasami tak inspirujące, że niemal same przeistaczają się w powieściowe wątki. W końcu to przecież życie pisze najbardziej intrygujące scenariusze, a niewykorzystanie ich jest niemalże rodzajem marnotrawstwa. Dlatego pełnymi garściami czerpię z rzeczywistości, która mnie otacza. Problem polega na tym, że nie zawsze czuję się upoważniona do przelewania wszystkiego na papier. Najczęściej muszę dokonać wielu zmian w zasłyszanych historiach, aby móc z czystym sumieniem napisać o nich w książce. Co ciekawe, zdarza się jednak, że moi rozmówcy sami sugerują, abym opisała ich historię. Tak było na przykład w przypadku starszej, dziś już przeszło osiemdziesięcioletniej pani, która wyznała mi, że wiele lat temu, bezskutecznie pragnęła zostać matką, w końcu naprawdę zdecydowała się na „kupienie” dziecka od innej kobiety. Ta opowieść była z jednej strony straszna, a z drugiej tak przejmująca, że na jej podstawie stworzyłam przedstawioną w prologu historię Marioli Bolewskiej. Oczywiście personalia bohaterki, jej miejsce zamieszkania i przede wszystkim finał opowieści zostały zmienione. Ta książkowa zakończyła się zdecydowanie bardziej tragicznie od prawdziwej.
Nad czym pani teraz pracuje?
Nad ostatnim rozdziałem rozprawy doktorskiej. A jeśli idzie o twórczość literacką – niech na razie pozostanie to moją tajemnicą.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Joanna Dulewicz – ukończyła filologię angielską i zarządzanie. Obecnie związana jest z Uniwersytetem Jana Kochanowskiego w Kielcach, gdzie pracuje nad doktoratem z literaturoznawstwa, a także prowadzi zajęcia z literatury oraz konwersatoria. Jest autorką wielu publikacji naukowych i popularnonaukowych. Zajmuje się także tłumaczeniami tekstów literackich. Kocha podróże, czarną kawę i wiersze Maryli Wolskiej. Nałogowo czyta książki. Siłę i inspirację czerpie z wypadów w Tatry.