Czy choroba może wykastrować z kobiecości lub męskości? Oczywiście, że nie. Nie dosłownie. Ale w wymiarze kulturowo-społecznym jak najbardziej. I właśnie o tym jest ta książka – o mierzeniu się ze świadomością, że kondycja fizyczna coś nam odbiera i już nigdy tego nie odzyskamy – o „Rozmowach z przyjaciółmi” Sally Rooney pisze Edyta Niewińska.

Oczekiwania co do tej książki były ogromne. Po znakomicie przyjętej powieści „Normalni ludzie”, która została obwołana manifestem pokolenia dwudziestolatków, pojawienie się prozatorskiego debiutu autorki w polskim przekładzie było tylko kwestią czasu. Niepotrzebnie jednak wokół tej książki narosła atmosfera pod hasłem „sprawdźmy, czy ona na pewno jest dobrą pisarką”, bo przecież każda powieść, nawet tego samego autora, jest osobnym bytem. Dlatego postuluję, żeby czytać tę historię w oderwaniu od poprzedniej. To dobra literatura, ona się broni i nie potrzebuje podpierania się nagrodzoną już, a wydaną u nas wcześniej, książką tej samej autorki. Dlatego wszystkie zarzuty, że jest taka sama, jak poprzednia (czyli następna), że nic nowego nie wnosi, że nie jest tak dobra jak następna (czyli tak naprawdę poprzednia), że dialogi są jak podsłuchane na imprezie, a w ogóle to książka jest przegadana, są zupełnie bez sensu.
Owe dialogi, na których wszakże opiera się ta powieść, są moim zdaniem mocną stroną tej książki. Są naturalne, ale nie naturalistyczne. Można tę powieść czytać oczywiście przez pryzmat dialogów i ich odniesienia do dzisiejszej rzeczywistości, ale od kiedy w taki sposób, my, dorośli ludzie, czytamy literaturę? Od kiedy miarą powieści jest podobieństwo do rzeczywistości jej bohaterów? Takie spłycanie sensu tej powieści z całą pewnością sprawi, że jej lektura będzie stratą czasu.
Bohaterki i bohater tej powieści to nie są raczej osoby, jakie spotykamy na co dzień. Trójka z nich wyrosła w zamożnych rodzinach, a obecnie spełnia swoje marzenia i realizuje się tak, jak sobie tego życzyła. Ostatnia, niosąca cały ciężar tej historii, bohaterka, będzie znacznie bliższa plebsowi – ma ojca alkoholika, problemy finansowe, czasem nawet bardzo poważne, leczy się w państwowej służbie zdrowia i często ma dylemat „obiad czy przyjemność”. I to jej rozterki życiowe poprowadzą nas przez tę historię.
To nie jest opowieść o tym, jak urodzenie się w kiepskiej rodzinie odbiera nam życiowe możliwości. Ani o tym, jak artystyczny talent może nam umożliwić zarobkowanie, realizowanie się, edukację i wreszcie godny start w dorosłe życie. Dla mnie – mam nadzieję, że dla wielu czytelników także – to powieść o chorobie. I o tym, jak piętno choroby oraz samo zmaganie się z nią potrafi wykastrować nas społecznie.
Nick zmaga się z depresją. Od początku czujemy, że jest jakby oderwany od swojego życia i ma pewne kłopoty z porozumiewaniem się, a może z empatią? Trudno funkcjonować, w pełni przy tym doświadczając świata, będąc na lekach bądź zmagając się z epizodami chorobowymi. Nie znamy przebiegu tej choroby, dowiadujemy się o niej z wypowiedzi innych. I trochę mnie to przeraża, bo Nick, w swojej chorobie, pozostawiony jest samemu sobie. Nie widać, żeby otrzymał wsparcie od najbliższych – od żony, od przyjaciół. Wszyscy wiedzą o jego chorobie i traktują ją normalnie. To akurat cieszy, bo choć depresja nie jest równa zapaleniu płuc, tym niemniej można żyć nie stygmatyzując chorej osoby. A jednak w trakcie rozwoju akcji dowiadujemy się, że Nick spędził jakiś czas w szpitalu. I wydaje się, że zmuszony był przejść przez to sam.
Odnoszę wrażenie, że w tej powieści zderzamy się z konstruktem społecznym w formie oczekiwania, żeby facet, nawet chory, ale z rozpoznaną i zaakceptowaną chorobą, radził sobie sam. Żeby wziął na bary odpowiedzialność za siebie w chorobie i nie obciążał nią nikogo dookoła. Skąd ten wniosek? Z tego, w jaki sposób Nick komunikuje się z innymi – bierze odpowiedzialność za swoje słowa i czyny, przeprasza, poczuwa się do winy. Nie wyczuwam w tym obwiniania się za wszystkie grzechy świata z powodu choroby – Nick jest świadomy tego, co robi, jakie są konsekwencje jego czynów i tego, jaka jest jego odpowiedzialność. Jeśli tego nie wie, dowiaduje się w rozmowie, przyjmuje, rozważa i podejmuje adekwatne do wniosków działania.
W zasadzie w żadnej ze scen tej powieści nie mamy do czynienia z mężczyzną w chorobie, ale z mężczyzną, który już jest „po”. Który przeszedł, co trzeba, zmierzył się z tym, wynurzył się na powierzchnię. Ewentualnie Nick może być jeszcze „przed”, bo epizod chorobowy może się zdarzyć w każdym momencie życia, nadejść niepostrzeżenie. To Nick musi pilnować, obserwować, strzec się, działać.
Nick to bohater tragiczny w tej powieści. Nikt nie może mu pomóc, jest skazany na samotne zmagania. I radzi sobie, co napawa dumą i nadzieją. Choroba uwrażliwia go, ale też stępia jego emocjonalność i czasowo upośledza jego zdolności komunikacyjne. Na szczęście to mężczyzna, który się stara. Czy autorka chciała nam pokazać, że zmagając się z chorobą dostajemy coś w nagrodę? Nie wydaje mi się, może wyszło to mimowolnie. A jednak cenię wrażliwość Nicka i mam dla niego ogrom życzliwości. Już dawno nie spotkałam w literaturze tak pięknej postaci, prawdziwej, wiarygodnej, kruchej i odważnej.
Frances zaś to postać, która dzięki swojemu talentowi wymyka się z nizin społecznych i ma szansę na lepsze życie. Nieustannie oskarżana przez matkę o brak miłości dla ojca, ma zarazem prawo być obojętna, choćby matce na przekór. I kiedy już jej przyszłość zapowiada się w miarę jasno i optymistycznie, dwie rzeczy rujnują jej życie. Ojciec wpada w ciąg alkoholowy i przestaje ją utrzymywać, a ją samą dotyka choroba, która prawdopodobnie będzie z nią do końca życia. Frances nie umie się z tym pogodzić, nie umie o tym nawet powiedzieć najbliższym. Nie potrafi się zaopiekować sobą, co sprawia, że ogromnie cierpi. Ból fizyczny staje się w jakimś symbolicznym wymiarze karą wymierzoną przez nią samą za uwiedzenie cudzego męża. Z powodu choroby porzuca także człowieka, którego kocha, wracając do innego człowieka, którego kocha i który potrafi się nią zaopiekować.
To mogłaby być opowieść o poliamorii. To mogłaby też być powieść o młodych feministkach, które rozbiją stary system i zniszczą konserwatywny, znany nam aż za dobrze świat. Ale zamiast tego (i dobrze!) jest to powieść o tym, co nam wszystkim jest najbliższe – o nieumiejętności porozumienia się z tymi, których kochamy. Frances ponosi porażkę w komunikacji, tak z ojcem, jak z matką. Tak z jedną ukochaną osobą, jak i z drugą. Paradoksalnie Frances, która jest znakomitą poetką i dobrze zapowiadającą się pisarką, nie umie komunikować się z ludźmi. A jednak los bywa przewrotny – żeby przeżyć, dosłownie, Frances musi nauczyć się porozumiewać ze światem i z bliskimi.
Tym, co ma szansę zbliżyć Frances i Nicka do siebie, jest doświadczenie choroby, z którą każde z nich zmaga się samo. To dobra podstawa do zrozumienia siebie nawzajem. Frances dostaje szansę nauczenia się czegoś od Nicka, który doświadcza choroby znacznie dłużej od niej. Czy to wystarczy do happy endu? Tego właściwie nigdy nie wiadomo, dopóki każdy z nas nie zdefiniuje swojego własnego happy endu.
Sally Rooney, Rozmowy z przyjaciółmi (Conversations with Friends)
Przełożył Łukasz Witczak
W.A.B., Warszawa 2021