Ta ważna powieść budzi w czytelniku ogrom refleksji. Gdzie ja jestem pomiędzy tym wszystkim? Czy można mnie zaliczyć do grupy „normalnych ludzi” czy może jednak „innych ludzi”? Kto tutaj tak naprawdę jest Innym, kto go reprezentuje? W powieści Sally Rooney nie ma szablonowych, przewidywalnych postaci. Nic tu nie jest oczywiste i dlatego warto ją czytać, zadając sobie pytania o pozory i autentyczność – piszą Edyta Niewińska i Małgorzata Żebrowska.

ŻEBROWSKA: Sięgnęłam po „Normalnych ludzi” z przekonaniem, że czeka mnie lektura lekka i łatwa, produktu szytego na miarę młodej czytelniczki, ku pokrzepieniu jej wrażliwego serca. Bardzo szybko dotarło do mnie, że tym razem pomyliłam się. Sally Rooney sprawiła mi ogromną niespodziankę, serwując kawał soczystej prozy.
NIEWIŃSKA: Ja z kolei zobaczyłam kilka entuzjastycznych recenzji, ale bez szczegółów dotyczących fabuły. Zainteresował mnie ten tytuł, nie ukrywam, że hasła o tym, jak świetna jest to książka, były zachęcające. Muszę przyznać, że ta powieść zdecydowanie przerosła moje oczekiwania.
Przemoc
ŻEBROWSKA: Historia zaczyna się stereotypowo: w małym irlandzkim mieście mieszkają dziewczyna, Marianne i chłopak, Connell, a pomiędzy nimi nieśmiało rozkwita uczucie. Na przekór przeciwnościom zostają parą, potem się rozstają, potem znów schodzą. Pod płaszczykiem znanego schematu otrzymujemy jednak pogłębioną analizę społeczną, w której, raz po raz, wybrzmiewa przemoc. Sposób, w jaki autorka rozkłada akcenty, nie pozostawia wątpliwości, że wieloaspektowa przemoc jest tematem nie mniej ważnym od romansu między głównymi bohaterami. Przeciwnie, pozornie pierwszoplanowy romans pozwala na wyeksponowanie wątków związanych z przemocą i uczynienie ich jeszcze bardziej dojmującymi. Osadzenie ich w historii „normalnych ludzi”, podobnych do każdego z nas, sprawia, że czytelnik może się z nimi identyfikować i przywoływać analogiczne sytuacje ze swojej biografii. Przemoc ukazana w powieści nie jest bowiem na tyle drastyczna, byśmy mogli odetchnąć z ulgą: dobrze, że nigdy nie doświadczyłam takiego koszmaru. Jest codzienną plątaniną zdarzeń, zachowań, rozmów, które wibrują bezinteresowną agresją. Pisarka zdołała zaprezentować wszelkie przejawy powszedniej przemocy: symboliczną, fizyczną, klasową, tę, której doświadczamy w rodzinie, jak i od obcych ludzi. Nie znajdziemy w powieści ani jednej postaci, która nie byłaby sprawcą lub ofiarą przemocy – a niemal każda z nich bywa po obu stronach lustra.
Niewińska: Dla mnie to przede wszystkim historia o przemocy. Byłam poruszona tym, jak dużo jej w codzienności bohaterów. Szczególnie Marianne jest od małego ofiarą przemocy, nie tylko ze strony mężczyzn, ale też kobiet – nie tylko w rodzinie, ale także w środowisku szkolnym. Dla mnie ta powieść jest jak manifest i dokładne, ale też delikatne studium osobowości ofiary. Marianne jest ofiarą naszych czasów i wchodzi w tę rolę pogodzona. To było dla mnie najbardziej przerażające – widzieć, jak współczesna kobieta, od dziecka trenowana do roli ofiary, przyjmuje ją i w pewnym sensie sama zaczyna wybierać swoich oprawców. Jedynym człowiekiem, który nie jest oprawcą, jest Connell. Stąd to nieustanne balansowanie pomiędzy oddawaniem się w ręce oprawców i ucieczką do ukochanego. Widzę w tej powieści wołanie o pomoc i nieumiejętność podjęcia działania w celu jej otrzymania. Bohaterka powiela wzorce wyniesione z domu i szuka takich sytuacji, które utrzymają ją w roli ofiary, bo ta rola jest jej znana, a ona w jakimś sensie wie, jak sobie z nią radzić. Dla niej bycie „normalnym człowiekiem” oznaczałoby pójście na terapię i wieloletnią pracę nad sobą. Czy jest na to gotowa? Zakończenie tej historii nie daje odpowiedzi.
Rodzina
ŻEBROWSKA: Dawno nie czytałam tak wnikliwego studium współczesnej rodziny. Obecnie, jak przypuszczam, niewiele świadomych społecznie osób kwestionuje jej kryzys. W powieści Rooney widać jak na dłoni, jakie są przyczyny rozpadu „podstawowej komórki społecznej”, jakie mechanizmy rządzą rodzinami dysfunkcyjnymi. Trafnie postawiona diagnoza boleśnie uświadamia, że tego kryzysu nie da się łatwo rozwiązać. Obrazki z życia rodzinnego Marianne i Connella, choć skrajnie różne, nie pozostawiają wątpliwości: pogubienie jednostek nie jest zależne od nich samych. Ma swoje źródło dużo głębiej, niż im się często wydaje. Z tego względu niezwykle trudno jest „wziąć sprawy w swoje ręce” i przerwać zaklęty krąg przemocy, nasycić się miłością z pustego dzbana.
NIEWIŃSKA: Rodzina Marianne pozornie i na zewnątrz jest normalna, choć o jej matce mówi się na mieście, że jest dziwna. Connell za to jest nieślubnym dzieckiem nieznającym ojca. Oboje bohaterowie wychowują się bez ojca, bez męskiego autorytetu, bez oparcia w dobrej, budującej, męskiej energii. Świat im za to funduje obraz mężczyzny jako oprawcy – Marianne doświadcza tego na co dzień, Connell jest tego świadkiem. Czy ich decyzje i wybory życiowe są tego konsekwencją? Nie wiem, nie jestem psychologiem, nie umiem tego ocenić. Ale boli mnie cierpienie obojga bohaterów, to odkrywane raz po raz na bardzo głębokim poziomie. Cierpienie, które nie uszlachetnia, ale niszczy od środka.
Klasizm
ŻEBROWSKA: To słowo coraz odważniej zajmuje miejsce w polszczyźnie. Chciałoby się rzec: nareszcie. Obiektywnie rzec biorąc zarówno Connell, przedstawiciel klasy robotniczej, jak i Marianne, pochodząca z wyższej klasy średniej, mają jednakowe szanse na sukces w życiu zawodowym. Oboje są intelektualnie na tym samym, wysokim poziomie, niezwykle pracowici i oddani nauce, mają umysły chłonne jak gąbka. Jednak krok po kroku obserwujemy jakim ogromnym wysiłkiem chłopak okupuje wspinaczkę na kolejne szczeble drabiny społecznej. Ile razy jest poddawany stereotypowym osądom, ile razy musi udowadniać, że kolejne sukcesy nie są dziełem przypadku. Jak trudno utrzymać mu się na powierzchni z powodu braku pieniędzy czy poparcia „krewnych i znajomych królika”. I jak bardzo Marianne nie zaprząta sobie głowy takimi drobiazgami, mogąc w pełni poświęcić się studiom i spełnianiu swoich intelektualnych marzeń.
NIEWIŃSKA: Porusza mnie to, jak Connell próbuje odnaleźć siebie wśród złotej młodzieży, mającej mieszkania, pieniądze i czas na wszystko. On nie ulega ułudzie i nie próbuje być jak oni. On szuka dla siebie przestrzeni do życia, jednocześnie mając świadomość jak jest traktowany przez ludzi z wyższej klasy społecznej. W liceum to Marianne była inna, na studiach Connell zajął jej miejsce. A jednak, pomimo tego, że każde z nich w swoim czasie zmaga się z czymś, na co nie ma wpływu – pozostają blisko, towarzysząc sobie nawet w środowisku dla nich nieprzyjaznym. Taka jest cena przyjaźni, która jest budulcem ich miłości. W pewnym momencie Connell szuka partnerki, przy której wreszcie będzie mógł czuć się sobą. A jednak ten związek nie ma szans, czuję to od samego początku. Dlaczego? Może z powodu miłości do Marianne, a może z powodu głębokich i nieuświadomionych jeszcze potrzeb Connella.
Wewnętrzna siła
ŻEBROWSKA: Marianne nie ma jednak łatwo. Za to cenię Rooney: nie dała się ponieść stereotypom, które sama opisuje, lecz zgotowała swoim bohaterom tyle samo trosk, po równo obdzielając ciężkim bagażem doświadczeń. Dziewczyna z dobrego domu ukrywa w sobie wiele bólu, jej dusza naznaczona jest setkami ran. Jednak, mimo wszelkich przeciwności i dojmującego braku podstawowej troski oraz akceptacji najbliższych, trwa. Wierna swoim przekonaniom, pomimo wewnętrznej rozpaczy, osiąga swoje cele i staje się świadomą siebie kobietą. Obserwowanie jej rozwoju skłania czytelnika do refleksji i powstrzymuje od łatwych ocen.
NIEWIŃSKA: Connell też nie ma łatwo – o ile start w dorosłe życie miał dość wygodny, bo był lubiany w środowisku szkolnym, a z matką ma znakomitą relację, o tyle etap studiów staje się dla niego doświadczeniem dojmującej samotności, które kończy się depresją. Jego wewnętrzna siła jest mniej widoczna, nie jest spektakularna, bo też to, co mu się przydarza, można skwitować stwierdzeniem „Przecież nic wielkiego się nie stało”. Nie dość, że idzie na terapię i przyjmuje leki, to jeszcze przez cały czas jest oparciem dla Marianne, bez względu na to czy są aktualnie kochankami czy przyjaciółmi. W pewnym sensie on ma siłę za ich dwoje i to mnie trochę martwi. Widzę tu możliwe dalsze komplikacje dla nich obojga i obawiam się o ich przyszłość, a jednocześnie mocno im kibicuję. Rooney świetnie pokazuje jak wygląda proces przechodzenia od słabości do siły, jednocześnie przypominając, że ten proces będzie trwał do końca życia.
Autentyczność
ŻEBROWSKA: Jak bardzo można być wiernym sobie we współczesnym świecie? Czy autentyczność przyciąga, czy zraża ludzi? Co można osiągnąć, jeśli nie zatraci się siebie w imię wyższego dobra, jakim dla wielu z nas jest szczęśliwy związek? To trudne pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Connell bardzo się boi autentyczności. Czuje się w pełni sobą jedynie przy Marianne – to go jednocześnie niebywale ekscytuje, daje mu niemal mistyczne doznania, uspokaja go, lecz również przeraża. Chłopak boi się emocji, które wzbudza w nim ukochana, ucieka od nich, tym samym bojąc się prawdziwego siebie. To niezwykle odkrywczy, nieczęsto poruszany aspekt autentyczności: prawdziwi jesteśmy wówczas, gdy doświadczamy nie tylko jasności swojego oblicza, lecz również jego cienia. Może dlatego właśnie wolimy uciekać przed prawdą w krainę pozorów i substytutów miłości.
NIEWIŃSKA: Powieść doskonale pokazuje rozdźwięk pomiędzy Ja intymnym a Ja społecznym. Dostajemy tu znakomity obraz tego, jakie są oczekiwania środowiska dotyczące tego, kim jesteśmy i jak w związku z tym będziemy się zachowywać. Marianne też zostaje w pewnym momencie wykluczona – zarówno ze środowiska, jak i z własnej rodziny, bo nie zachowała się zgodnie z wymogami. Marianne, dla której hasłem przewodnim jest „nie obchodzi mnie, co myślą inni ludzie” nie osiąga dzięki tej postawie oczekiwanego sukcesu. Mam wrażenie, że o ile Connell zmaga się z własną autentycznością, o tyle Marianne nieustannie eksploruje jej granice. Nie dostajemy odpowiedzi, która postawa jest lepsza bądź przyniesie więcej korzyści. Możemy tylko obserwować i wyciągać własne wnioski.
Pozory
ŻEBROWSKA: Pozory to ta warstwa, przy której wielu z nas – większość – zatrzymuje się, obawiając się wypłynięcia na głębię. To ta warstwa, dla której najbardziej istotne są nasze dyplomy, osiągnięcia, certyfikaty, opinia społeczna i atrybuty zamożnego, szczęśliwego życia. W „Normalnych ludziach” obserwujemy erozję tego, co „normalne” i zderzamy się z rozpadem mitu zachodniego, dobrze prosperującego społeczeństwa, które szykuje swoim potomkom życie jeszcze lepsze, jeszcze bogatsze i jeszcze bardziej satysfakcjonujące. Piękne domy rozpadają się jak domki z kart, a spod warstwy złota, jeśli ją trochę naruszymy, wyziera rozpacz, bunt i głęboki smutek. Choć niełatwo się na nim zatrzymać, warto. I warto przeczytać tę powieść – w każdym wieku. Bowiem jedynie pozornie skierowana jest do młodego czytelnika.
NIEWIŃSKA: Zgadzam się, że dostajemy tu mit zachodniego, zamożnego społeczeństwa zdemaskowany. To ważna pozycja właśnie dlatego, że dzięki niej, niekoniecznie identyfikując się z postaciami głównych bohaterów, budzi się w nas ogrom refleksji. Gdzie ja jestem pomiędzy tym wszystkim? Czy można mnie zaliczyć do grupy „normalni ludzie” czy może jednak „inni ludzie”? Kto tutaj tak naprawdę jest Innym, kto go reprezentuje? W tej powieści nie ma szablonowych, przewidywalnych postaci. Nic tu nie jest oczywiste i dlatego warto ją czytać, zadając sobie pytania o pozory i autentyczność.
Sally Rooney, Normalni ludzie (Normal People)
Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo WAB, warszawa 2020