Na początku drogi szukałem usilnie tematu czy wątku fantastycznego, żeby potem osnuć wokół niego fabułę, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej koncentrowałem się na człowieku. Teraz elementy fantastyczne napływają same, przemycają dodatkowe sensy i sprawiają, że możliwe są pewne rozwiązania fabularne. Ale, zdecydowanie, bardziej chodzi mi o człowieka – mówi Cezary Zbierzchowski*, pisarz, autor tomu opowiadań „Requiem dla lalek”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Requiem dla lalek” to twój debiutancki zbiór opowiadań, teraz wznowiony i uzupełniony o trzy opowiadania.
Cezary Zbierzchowski: Tak, opowiadania „Płonąc od środka” i „Smutek parseków” nie weszły do pierwszego wydania papierowego z 2008 roku, ponieważ ukazały się nieco później, w antologiach Powergraphu „Nowe idzie” i „Science Fiction”. Natomiast trzecie opowiadanie, „Garcia”, napisałem na potrzeby e-booka, wydanego przez Powergraph w 2013 razem z powieścią „Holocaust F”.
Jak po latach wracało ci się do tego tomu, choćby po to, by go właśnie uzupełnić? Jakie towarzyszyły ci emocje?
– To, rzecz jasna, zależy od opowiadania. Wiele z nich pamiętam dobrze, ponieważ nadal są mi bliskie, jestem z nimi emocjonalnie związany. I wydaje mi się, że nie napisałbym ich dziś inaczej. Są też takie, które pisał wtedy trochę „inny ja”, i które być może, wymyślone teraz, miałyby inny kształt. Ale oczywiście nadal się pod nimi podpisuję!
Nie kusiło cię, żeby te drugie zmienić, przeredagować?
– Nie, i to z wielu powodów. Przede wszystkim, raz zamkniętego tekstu właściwie nie tykam. Jeżeli redaktor chce wprowadzić zmiany, nanosimy je wspólnie, ale z własnej inicjatywy nie zmieniam nic istotnego, bo tę raz opowiedzianą historię już przeżyłem i gdybym teraz chciał ją pisać na nowo, efekt byłby sztuczny. Opowiadanie to – bardziej niż powieść – zapis konkretnego czasu, konkretnych emocji, przemyśleń, które miałem podczas pisania. Mam wrażenie, że przeredagowując dziś gruntownie tamte teksty, zafałszowałbym to, co chciałem przekazać czytelnikowi.
Kiedy zaczynałeś pisać, musiałeś wybrać gatunek – czy fantastyka była naturalnym wyborem?
– W szkole podstawowej czytałem głównie horrory, i to te najbardziej pulpowe, a po s-f sięgałem rzadko. Dopiero na początku liceum, w latach 90., kolega zaraził mnie lekturą „Nowej Fantastyki”, a potem naturalnie przyszło też czytanie książek – takich autorów jak Dick, Wiśniewski-Snerg czy Lem. I tak powoli nasiąkałem tą literaturą. Oczywiście czytałem też inne rzeczy, lubiłem choćby Hłaskę, Vonneguta, Cortazara. Zaczytywałem się również Konwickim. Jednak s-f było na pierwszym miejscu i z czasem wytworzył się we mnie pewien typ wrażliwości. Poza tym fantastyka jest egalitarna. Także pod tym względem, że osobom, które ją lubią, a przy tym bardzo chcą pisać, wydaje się łatwa w tworzeniu i daje większe możliwości debiutu. Trudno mi było sobie wtedy wyobrazić, że ktoś wydałby mi coś innego, niż właśnie fantastykę.
Czy ten gatunek jest w twoim przypadku niezbędnym tworzywem dla wyobraźni, czy raczej maską, bo przecież opowiadasz historie, jakie – w zdecydowanej większości – równie dobrze mogłyby się wydarzyć tu i teraz? Od czego zaczynasz pisanie opowiadania czy powieści – od wyobrażenia, co mogłoby się stać w twoim fantastycznym świecie czy raczej od tematu, na który potem nakładasz kolejne warstwy owego wymyślonego świata?
– Na początku drogi szukałem usilnie tematu czy wątku fantastycznego, żeby potem osnuć wokół niego fabułę, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej koncentrowałem się na człowieku. Teraz elementy fantastyczne napływają same, przemycają dodatkowe sensy i sprawiają, że możliwe są pewne rozwiązania fabularne. Ale, zdecydowanie, bardziej chodzi mi o człowieka. Opowiadania zawarte w „Requiem dla lalek” są pod tym względem różne, bo pisałem je na przestrzeni kilkunastu lat. Co ciekawe, fantastyka jawiła mi się kiedyś jako rodzaj literatury, który pozwala na dość swobodną wypowiedź i którego nic nie ogranicza. Teraz, z perspektywy lat, wiem już doskonale, że, jak każdy gatunek, ma swoje wymogi i że snując na przykład psychologiczne rozważania o człowieku, można czytelników zniecierpliwić. Mimo wszystko, chcę te ograniczenia pokonywać. Powieść „Distortion” napisałem celowo w taki sposób, że przynajmniej w pierwszej połowie tej książki fantastyka nie gra głównej roli.

Bo to jest de facto powieść o wojnie, która mogłaby się rozgrywać i w naszym świecie.
– Tak. I spotkałem się z glosami, że niektórym fanom s-f to nie do końca odpowiada. Inna sprawa, że również w „Requiem”, uznawanym za klasyczną s-f, twarda fantastyka występuje w różnych dawkach. Jeśli spojrzysz na s-f jako rodzaj literatury, który jest z gruntu racjonalny, nie uznaje magii, podpiera się nauką, w tym socjologią i antropologią, to moje opowiadania doskonale wpisują się w taką definicję. Ale tak zwane „hard s-f” w klasycznej postaci znajdziesz raczej w powieści „Holocaust F”, zaś w tomie, o którym rozmawiamy, chyba przede wszystkim w „Smutku parseków”.
To prawda. W innych opowiadaniach jest tego mniej, a w „Bestiariuszu” uciekasz wręcz w fantastykę grozy.
– Oczywiście, to w ogóle nie jest s-f i to raczej skrajny przykład. Groza pojawia się też w innych miejscach. Jest jej trochę w „Płonąc od środka”, o grozę zahacza również „Mr Fiction”.
„Mr Fiction” dla mnie daje się odczytać na wiele sposobów – od kosmicznego horroru w stylu „Obcego” Ridleya Scotta po opowieść rozgrywającą się w nie do końca zrównoważonym umyśle.
– Dla mnie to przypowieść filozoficzna. Jest to jeden z najbardziej przemyślanych tekstów w tym tomie, bo stworzyłem go z konkretnym założeniem. Niektóre opowiadania pisałem, żeby przekazać konkretną myśl, a niektóre głównie po to, żeby opowiedzieć ciekawą historię i to ona mnie niosła. W tym przypadku chciałem napisać o niepoznawalności świata i jest to w jakimś sensie manifest agnostyka, mówiący, że nie można poznać absolutu, nie można poznać świata do końca. Wpadasz na różne koncepcje, dostajesz różne propozycje rozwiązań, a na końcu okazuje się, że jedyną zasadą, która rządzi naszym światem, jest niepoznawalność.
Ja z kolei po lekturze wszystkich tych opowiadań mam wrażenie, że one są o tym, że człowiek jest – w jednym z opowiadań wręcz dosłownie – pionkiem. Jest manipulowany na wiele sposobów, zależny od wyższej siły, takiej jak w „Mr Fiction”, albo od terroryzmu czy wojny. Człowiek jako taki w twoim świecie niewiele może.
– Aczkolwiek zwróć uwagę, że prawie każdy z tych ludzi stawia opór. Budzi się nim bunt. Na pewno nie są to ludzie, którzy się poddają.
Ale przegrywają. W „Monecie” mamy historię usankcjonowanego prawnie samobójstwa. I niby bohater podejmuje samodzielną decyzję o tym, że chce się zabić, ale i tak wpada w tryby machiny, nad którą przestaje panować. Podlega procedurom wręcz kafkowskim.
– To prawda. Ostatecznie niewiele od niego zależy. W pewnej chwili chciałby nawet przerwać procedurę, ale okazuje się, że jest za późno. A przynajmniej, tak mu się wydaje.
Wszystkie opowiadania łączy jedno miejsce – świat Rammy. Co więcej, w tym samym świecie rozgrywają się też twoje późniejsze powieści „Holocaust F” i „Distortion”. Dlaczego zdecydowałeś się na taki właśnie krok? Na stworzenie jednego wspólnego dla wszystkich opowieści fantastycznego świata?
– To jest fundamentalne pytanie – o moją strategię pisarską i podejście do życia. Ta strategia wynikała trochę ze sposobu, w jaki zawsze patrzyłem na rzeczywistość. Zawsze żyłem trochę we własnym, zamkniętym świecie. Dlatego, kiedy wymyśliłem go w pierwszych tekstach, dobrze się tam poczułem i można powiedzieć, że w nim zamieszkałem jako autor. Niewygodnie było mi się z niego wyprowadzać. Tym bardziej, że świat z czasem zaczął się rozrastać i zyskiwać kolejne wymiary. To jest trochę perpetuum mobile, bo nagle losy bohaterów z różnych tekstów krzyżują się w innym, wydarzenia z jednej opowieści mają wpływ na wydarzenia w innej. Z jednej strony jest to znakomite, bo mogę rozbudowywać ten świat, z drugiej, dla czytelników, którzy trafiają przypadkiem na jedno opowiadanie, opisujące siłą rzeczy tylko kawałek tego świata, może to być konfundujące. Często rozmawiam o tym z Michałem Cetnarowskim, redaktorem mojej prozy, i zastanawiamy się wspólnie, czy dany tekst broni się jako samodzielny utwór i czy przypadkiem nie jest zrozumiały tylko przez pryzmat innych opowieści. Po kilkunastu latach pisania o Rammie doprecyzowałem koncept tego świata, o którym chciałbym opowiedzieć w kolejnej powieści, domykającej Trylogię Rammańską.
Kiedy ta powieść powstanie?
– Czy powstanie? (śmiech). Pewnie tak, o ile starczy mi siły i czasu.

Stworzyłeś sobie – w głowie, na tablicy korkowej, w komputerze – całą „mitologię” tego świata, jak Tolkien, który wykreował holistyczną wizję Śródziemia?
– Mam w głowie główną oś, wokół której dzieją się różne wydarzenia z obu powieści i niektórych opowiadań. Ta oś mówi o ucieczce plazmatu, boskiego pierwiastka, z Ziemi, a także o losach niektórych bohaterów, przede wszystkim demonicznego Harveya Ronsteina, który pojawia się choćby w „Holocauście F” i w opowiadaniu „Limfy szklanka” oraz policjanta Bezmira Prowego, wspomnianego w „Innego nie będzie”, „założyciela” zakonu prowenów. Prowe występuje również w opowiadaniach „Pięćdziesiąt kawałków Quentina” oraz „Róża wiatrów” (spoza omawianego zbioru). Ten świat może nie wydawać się spójny, niektóre opowiadania pozornie przeczą innym, ale jest to uzasadnione i koncepcja, którą mam w głowie, to wyjaśnia. I nie, nie tworzę map ani setek stron notatek, bo klucz do tego świata jest inny. To układanka z niedopasowanych puzzli.
Zdecydujesz się kiedyś opuścić świat Rammy?
– Trochę już go opuściłem, tworząc dla Storytela słuchowisko „Chłopi 2050”, które jest czymś całkowicie osobnym, a teraz tworzę dwa kolejne opowiadania na potrzeby tej platformy audio. Przyznaję, że odczuwam coraz częściej pewną niewygodę związaną ze światem Rammy, chociaż chciałbym bardzo postawić kropkę nad i, pisząc trzecią powieść („Exogenesis”). Ale pewnie najpierw zdecyduję się na inną historię, która może być odległa nie tylko od świata Rammy, ale również od fantastyki. Myślę o powieści psychologicznej, zahaczającej o thriller, z dużym ładunkiem emocjonalnym, lub nawet o dość klasycznym thrillerze. Mam poczucie, że w fantastyce mam jeszcze sporo do powiedzenia, ale jednocześnie czuję, że mam też coś do powiedzenia poza nią.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Cezary Zbierzchowski – debiutował w 2004 roku na łamach dwumiesięcznika „Ubik Fantastyka”, następnie publikował w „Nowej Fantastyce”, „Science Fiction, Fantasy & Horror” oraz w antologiach Bez bohatera (2005), Nowe idzie (2008), Science fiction (2011) i Przedmurze (2016). Współpracował jako felietonista i recenzent z sieciowym magazynem literacko-publicystycznym „Creatio Fantastica”. Wydał zbiór opowiadań „Requiem dla lalek”, których akcja osadzona jest w wykreowanym przez autora świecie Rammy. Powieść „Holocaust F” (2013) otrzymała Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego oraz była nominowana do Nagrody im. Janusza Zajdla. W 2019 roku ukazała się jego druga powieśc „Distortion”, a w 2020 napisał dla Storytel słuchowisko „Chłopi 2050, czyli Agronauci w czasach katastrofy klimatycznej„.