Powieść Ariany Harwicz „Zgiń, kochanie” to antyteza lansowanej rzeczywistości, w której kobieta, aby narodzić się jako matka, musi zrezygnować z ogromnej części siebie. To świadectwo szaleństwa, które jest wyrazem buntu i desperackiej próby odzyskania tego, co zabrało macierzyństwo. To dzieło obrazoburcze, wciągające jak najlepszy thriller, a jednocześnie oczyszczające i dające nadzieję na bardziej realistyczne i czułe spojrzenie w kierunku matek – piszą Edyta Niewińska i Małgorzata Żebrowska.

ŻEBROWSKA: Macierzyństwo wiąże się z utratą – gdy rodzi się matka, umiera kobieta bezdzietna. Ten ważny przełom przez wielu z nas odbierany jest jako naturalna kolej rzeczy. Wedle wbijanych nam do głów stereotypów, każda matka kocha swoje dziecko – jeśli nie od chwili poczęcia, to od jego narodzin, a miłość ta jest wzmacniana zalewem mitycznych, cudotwórczych hormonów, pojawiających się w organizmie matki w chwili przyjścia dziecka na świat.
NIEWIŃSKA: Od zawsze wydawało mi się to podejrzane – ten idealny obrazek wspaniałej, opiekuńczej matki, która roztapia swoje ego w istnieniu potomka. I choć publicznie najpierw zaczęło się mówić o depresji poporodowej, a później o tym, że kobieta czyli matka to nie wielofunkcyjna maszyna, to jedno zadziwiająco mało jest obrazów macierzyństwa odartego z mitów w literaturze. I za to dziękuję Arianie Harwicz – nie tylko pisze o tym, jak jest, ale też pisze to w sposób absolutnie znakomity. Jej wyobraźnia i język do mnie przemawiają. Nie ma tu wulgarności, nie ma dobitnego słownictwa, są rozbudowane, wręcz arabeskowe frazy i obrazy. To doskonałe lustro dla matczynego wnętrza.
Takie jest życie, kochanie
ŻEBROWSKA: Oto rodzi się człowiek, a kobieta jest stworzona do tego, by się nim opiekować. Nie potrafi się w tym odnaleźć? Tym gorzej dla niej, zapewne jest z nią coś nie tak. Bohaterka książki „Zgiń, kochanie” nie potrafi się pogodzić z tym, jak zmieniło się jej życie po przyjściu na świat dziecka i przeprowadzce na francuską wieś, gdzie, wyrwana ze swojego środowiska, ma za towarzyszy teściów, męża i psa. Nikt nie widzi tego, jak gwałtownie osuwa się w przepaść naznaczoną szaleństwem i rozpaczą. W sugestywnych scenach, opisanych barokowym, niezwykle plastycznym i ujmującym językiem, obserwujemy jej drogę w dół – ku katastrofie.
NIEWIŃSKA: Mam wrażenie, że bohaterka nie chce się pogodzić ze zmianą statusu. Bycie matką w jej oczach nie zmienia jej osobowości, potrzeb i pragnień. Ona nie ma też potrzeby dopasowywania się do rzeczywistości – sama określa siebie zaraz na początku powieści jako „emigrantkę i kobietę z żółtymi papierami”, co daje jej niejako prawo do przeciwstawienia się normom społecznym.
Nie znajduję w jej monologach nic z szaleństwa, ale rozumiem, że bohaterka sama sobie nadaję tę etykietę dla usprawiedliwienia własnej inności. Tak jest prościej, każdy to zrozumie. Robi to co robi, bo przecież jest wariatką. Mam wrażenie, że jeśli dla kogoś jej życiowe wybory będą katastrofą, to bardziej dla rodziny męża i wiejskiej społeczności, niż dla niej samej. W tym szaleństwie jest metoda.
To rola matki, kochanie
ŻEBROWSKA: Cierpiąca na depresję poporodową, nie potrafi się pogodzić z tym, że jej dziecko ciągle czegoś się domaga, a wszystkie jej role życiowe zredukowane są do tej jednej – piastunki swojego syna. Otoczenie zupełnie nie rozumie stanu, w którym się znajduje, jej pretensji do świata, do syna, który na ten świat przyszedł, nie wyczuwa, jak głęboko jest wyalienowana.
Mąż zachęca ją do zachwytów nad niebem pełnym gwiazd, teściowa przeżywa tęsknotę za zmarłym mężem, dziecko jest zdrowym szkrabem. Wszyscy znają swoje role, rozpisywane przez wieki patriarchatu. Jedynie ona coś kwestionuje, posuwając się do zachowań naznaczonych agresją i złością, do ataków wypełnionych gniewem i frustracją. Lecz przede wszystkim niebywale cierpi, bo nie jest w stanie przystosować się do jedynej rzeczywistości, jaka jest jej oferowana.
NIEWIŃSKA: Jej alienacja jest dla mnie wyrazem buntowniczej natury, która kwestionuje zastaną rzeczywistość. Bycie emigrantką – a wiem to także ze swojego doświadczenia – to zupełnie inna perspektywa. Z jednej strony rozumiem bohaterkę, która szuka własnych punktów oparcia i odniesienia w rodzinie męża, z drugiej przyklaskuję jej poszukiwaniom swojego własnego miejsca, nowej roli, nieznanej jeszcze tej małej społeczności, którego jest częścią. To trudny proces, zwłaszcza kiedy dochodzą nowe obowiązki i rola matki narzucona z góry. Mam poczucie, że bohaterka z nikim tak naprawdę nie stworzyła silnej więzi, dającej oparcie, nawet z samą sobą. I ta bezsilna szamotanina właśnie do tego zmierza – do zbudowania relacji ze sobą. Kibicuję jej, wybaczam, bo wiem, że ta droga w końcu zaprowadzi ją do spokoju. Choć trudno powiedzieć, ile to będzie trwało.
Weź się w garść, kochanie
ŻEBROWSKA: Jak wiele innych matek, cierpiących na depresję poporodową, nie może liczyć na wspierające otoczenie – z jej potoczystego, barwnego monologu wynika, że wszystkie, wyrażane dość dobitnie, pragnienia i potrzeby są oceniane, lekceważone, uważane za fanaberie wykształconej paniusi, której wydaje się, że jest kimś lepszym od otoczenia. Ma spełniać zadanie, które jest przed nią postawione przez kulturę i naturę. Nie spełnia? Jest nienormalna. I albo się „weźmie w garść”, albo zostanie odseparowana od społeczeństwa. Dla dobra dziecka, rzecz jasna, które urasta do rangi dogmatu.
NIEWIŃSKA: Świetnie zaakcentowałaś dobro dziecka, które jako rodzaj dogmatu staje się także pewną formą szantażu społecznego. Oczywiście nikt nie robi tego świadomie, ale wystarczy, że wszyscy, oprócz bohaterki, gładko wchodzą w rozdane przed wiekami role.
Czy kobieta ma prawo do czegoś więcej, niż bycie matką? Ma, oczywiście, przyklasną temu wszyscy. Czy może po to sięgnąć, czy ktoś jej to ułatwi? Ależ skąd, niech sobie sama wydrze kłami i pazurami, jeśli jej na tym tak bardzo zależy. I znowu widzimy, jak bardzo zastany porządek ról społecznych opiera się zmianom – właśnie tak został skonstruowany. Czy bohaterce się uda, czy zginie walcząc o swoją niezależność? Kilka scen z powieści sugerowałoby, że może jej się nie udać. Ale cóż my wiemy o tym, co zdarzy się potem? Towarzyszymy tej kobiecie zaledwie na początku drogi. Cała reszta przed nią.
Nie rób scen, kochanie
ŻEBROWSKA: Bohaterka zachowuje się niestandardowo, łamiąc wszelkie schematy, zarówno w wyobraźni, jak i w rzeczywistości. Próbuje nakłonić męża do seksu, gdyż w momencie, gdy stała się matką, kiedy to – niczym święta matrona – utraciła zainteresowanie mężczyzny swego życia, który najwyraźniej obawia się tę świętość skalać. O zgrozo, publicznie i desperacko usiłuje odbudować swoje życie seksualne, co budzi zgorszenie. Otoczenie nie może wybaczyć tego typu ekscesów, bo przecież matka musi zachowywać się godnie, ma służyć przykładem, a negatywne emocje zakopać gdzieś na dnie duszy.
NIEWIŃSKA: Każdy eksces zostanie włożony do odpowiedniej szufladki, wcześniej obklejony właściwą etykietą. Romans pozamałżeński? No cóż, zdarza się, byle tylko nie rozbijał rodzin i w miarę szybko się skończył. Nie wiadomo przecież, co ten jej mąż wyprawia na delegacjach. Znamy te historie, prawda? Mam wrażenie, że bohaterka, krocząc chwiejnie po krawędziach tego, co dozwolone i na co lokalna społeczność jest w stanie przymknąć oczy, sprawdza elastyczność tych granic. Testuje, do czego może się posunąć i ile wolności będzie w stanie dla siebie wydrzeć.
To, co w niej lubię, to że nie kwestionuje swoich potrzeb, nie próbuje ich stłumić, wyprzeć. Przyjmuje je, szuka zaspokojenia. Rodzi się pytanie – kto tu jest winny? Czy ona, bo nie udaje przed samą sobą, że potrzeby znikły wraz z urodzeniem dziecka? Czy inni, którzy wolą, żeby potrzeby zaspokajać w samotności, najlepiej nie angażując w nie nikogo? To, że nie mówimy głośno o seksualnych potrzebach kobiety, nie oznacza, że zgadzamy się, że ich nie ma. Bohaterka żyje w małej, wiejskiej społeczności – takie społeczności z zasady są bliżej natury i dużo łatwiej akceptują popędy. W tych społecznościach o pewnych sytuacjach po prostu nie mówi się głośno, udając, że nigdy się nie wydarzyły. I tu jest moim zdaniem zarzewie konfliktu pomiędzy prawdą i milczeniem. Społeczność ma niepisaną zasadę – rób swoje tak, żeby nikt nie widział. Ona tak nie chce. Więc czego chce tak naprawdę?
Mów jak na matkę przystało, kochanie
ŻEBROWSKA: Przebywanie w dżungli umysłu bohaterki jest jednocześnie ekscytujące i niebezpieczne, ryzykowne i obezwładniające. Język Ariany Harwicz jest intensywny, bez zahamowań, zwierzęcy, wypełniony cielesnością, fizjologią. Ma swój rytm i ogromny wdzięk, jest szalony i prawdziwy.
„Zgiń, kochanie” to powieść bolesna, dotyka tych kwestii, które zwykle zamiatamy pod dywan codzienności; demonów, których wolimy nie budzić. Każda kolejna strona wypełnia czytelnika niewygodnym uczuciem – współczucia, żalu, ale i złości. Na ślepe otoczenie, na patriarchat, który każe kobietom funkcjonować wedle ściśle określonych reguł. Tę znakomitą powieść czyta się szybko i z ogromną przyjemnością. A po wchłonięciu lektury zostajemy z refleksją, że w kwestii macierzyństwa i kobiecości jeszcze wiele jest do zrobienia na tym „najlepszym z możliwych światów”.
NIEWIŃSKA: Zachwyca mnie przyroda w opisach Harwicz – to, jak ją widzi, a raczej jak jej doświadcza bohaterka. Mam wrażenie, że ta postać znacznie bardziej identyfikuje się z przyrodą, niż ze społecznością i w tym cały problem. Ona organicznie czuje się częścią natury, jest z nią jednością. Dlatego życie w społeczności staje się dla niej więzieniem, jak wybieg dla dzikiego zwierzęcia. Ostatecznie właśnie tak czytam tę powieść i mam wrażenie, że matka połączona z naturą, mająca możliwość zaspokojenia swoich potrzeb oraz wsparcie społeczności, jak to się dzieje w świecie zwierząt, doskonale poradziłaby sobie w nowej roli. „Zgiń, kochanie” opowiada o świecie, w którym każdy żyje już tylko dla siebie. Smutna to opowieść, choć jednocześnie niebywale piękna.
Ariana Harwicz, Zgiń, kochanie (Mátate, amor)
Tłumaczenie: Agata Ostrowska
Wydawnictwo Pauza 2019