recenzja

W Motyliczu, czyli wszędzie | Zuzanna Pol, Kolekcjonerka zbrodni

Zuzanna Pol w tomie reportaży „Kolekcjonerka zbrodni” zabiera nas na polską prowincję, by pokazać ogrom patologii, prowadzącej do najokrutniejszych zbrodni. Ale rezygnuje z roli przewodniczki, oddając ją komuś, kto ten świat rozumie lepiej. Komuś, kto zna go od podszewki – tytułowej Kolekcjonerce.      

Dziewięć kryminalnych zdarzeń, z których każde zasługiwałoby pewnie na osobną książkę – okrutnych, pokazujących sposób działania psychopatycznych umysłów, a także bezsilność lub obojętność wszystkich tych, którzy owym zbrodniom nie zapobiegli choć często mogli. Każda z tych spraw musi nami podczas lektury książki wstrząsnąć, niezależnie od tego czy już je znamy, bo były medialnie głośne, czy dowiadujemy się tu o nich po raz pierwszy. Zuzanna Pol dobiera bowiem sprawy takie, których nie da się nijak usprawiedliwić, w których nawet przez moment nie mamy wątpliwości co do winy sprawcy, i w których nie da się zakwestionować prostego podziału ról na ofiarę i na sprawcę właśnie.

Ale „Kolekcjonerka zbrodni” to coś więcej, niż opowieść o patologii. Jeśli bowiem traktować owe dziewięć reportaży jak rodzaj dziewięciu kręgów piekieł, to naszym Wergiliuszem będzie tu – autentyczna zresztą – blogerka o pseudonimie Kvoka, postać tyle zafascynowana prowincjonalną zbrodnią, ile będąca częścią opisywanego w reportażach świata. Zanim jednak ruszymy w tę podróż, Pol szczegółowo odtwarza (domniemaną?) biografię samej blogerki. Od pierwszego zdania „W piaskownicy usypywała nagrobki dla żab” autorka prowadzi nas przez zdarzenia z życia osoby, którą „nieobecność i śmierć zaczęły (…) pochłaniać, pasjonować coraz bardziej”, która jest ze „stada zranionych w dzieciństwie, poniżanych, bitych”, bo – co czytamy w jednym z reportaży – „Bicie kobiet jest powszechnym banałem.  Kolekcjonerka też tego doświadczyła”. Ta pozorna „powszechność” doświadczeń, przynajmniej z punktu widzenia bohaterki, sprawia, że choć nie jest ona narratorką – tę bowiem utożsamiać należy z autorką książki – to pozostaje pryzmatem, przez który oglądany świat wydaje się nam bliższy. Odwrotnie jednak niż w prawdziwym pryzmacie, gdzie promień światła ukazuje radosne kolory tęczy, tu wnikające zło rozszczepia się na wiele różnych odcieni szarości, czerni i zbrodni.

Oto nie możemy już powiedzieć, że opisane zbrodnie wydarzyły się gdzieś, daleko, a przez to mniej są dla nas ważne. Odtworzone przez reporterkę z psychologiczną pieczołowitością doświadczenia Kolekcjonerki – które poznajemy we wstępie, zakończeniu, ale i w samych reportażach – przybliżają nam tę postać na tyle, że jesteśmy w stanie patrzeć na wydarzenia jej oczami. Dla Kolekcjonerki każda z opisywanych na blogu spraw – nawet jeśli rozgrywa się gdzie indziej – zaczyna się w jej rodzinnym Motyliczu, „czyli wszędzie, czyli nigdzie”. I to tu szuka ona osób, które zdolne byłyby do zbrodni, o których pisze. Lecz skoro Motylicz to metafora prowincjonalnej Polski, to i my zaczynamy opisywane patologie przenosić z „gdzieś tam” do rzeczywistości nam bliższej. Już nie myślimy: „U nas to by się mogło zdarzyć”, lecz raczej zaczynamy rozglądać się trwożliwie, zastanawiając się, ile zła dziejącego się wokół nas dotychczas nie zauważaliśmy. A może nie chcieliśmy dostrzec?

W „Kolekcjonerce zbrodni” znajdziemy bowiem przemoc „zwykłą”, domową, miejscową, niespecjalnie wyrachowaną. Nie jest to też przemoc wielkich miast, jakkolwiek by jej nie definiować, to być może opiera się często na innych przesłankach. To przemoc „prowincjonalna”, rządząca się własnymi zasadami, często zakrapiana wódką i otoczona kokonem milczenia w myśl zasady, że w sprawy innych nie wypada się wtrącać. To opowieść o uduszeniu młodej dziewczyny, bo „za dużo gadała”, o ucięciu głowy piłą mężczyźnie, który chciał się rozwieść, a potem piciu alkoholu przy jego zwłokach, o „polskich Fritzlu”, więżącym żonę w piwnicy i pozwalającym kolegom gwałcić ją za „dwie dychy”, w końcu o – i to sprawa chyba najbardziej znana – o dziewczynie i chłopaku, którzy bestialsko zabili jego rodziców, bo ci nie zgadzali się na ten związek.

Zuzanna Pol sprawy bierze z bloga Kvoki, ale opiera się też na innych źródłach, które pod koniec rzetelnie wymienia, korzysta też z komentarzy internautów, odwołując się do vox populi, dzięki czemu zyskujemy też trzeci punkt widzenia na opowiedziane historie – nie tylko narratorki i przewodniczki, ale i widzów tej wędrówki przez piekło prowincjonalnych zbrodni. Poznawczo ten głos niewiele wnosi, bo jesteśmy w stanie przewidzieć padające tu argumenty, ale  być może ma on być dla nas rodzajem potwierdzenia, że jeśli myślimy podobnie, jeśli również oburza i szokuje nas zło, to jest nadzieja, że przynajmniej my w przyszłości nie przejdziemy wobec niego obojętnie. 

Zuzanna Pol, Kolekcjonerka zbrodni
Bellona, Warszawa 2020

%d bloggers like this: