recenzja

Sobowtór | Przemysław Piotrowski, Piętno

Przemysław Piotrowski buduje w „Piętnie” pełną napięcia kryminalną opowieść, opartą na motywie sobowtóra i pytaniu o to, co sprawia, że wybieramy w życiu albo dobro, albo zło. 

Kto jest kim? Kogo widzimy? Kogo rozpoznajemy w widzianej postaci? Czy da się odpowiedzieć na to pytanie, skoro na pierwszy rzut oka widzimy wciąż tę samą osobę? Piotrowski bawi się w swoim kryminale motywem sobowtóra, alter ego, cienia. Znanym – ostatnio choćby z „Intruza” Marka Stelara czy „Outsidera” Stephena Kinga – ale podanym w oryginalny sposób. Oto bowiem w Zielonej Górze kamery miejskiego monitoringu rejestrują twarz – przyłapanego w zasadzie na gorącym uczynku – niezwykle brutalnego mordercy. Co ciekawe, w sprawcy rozpoznany zostaje natychmiast miejscowy lekarz, który zresztą tego samego dnia znika bez śladu. Recz w tym, że w Warszawie mieszka mężczyzna wyglądający identycznie – komisarz Igor Brudny. Czy to możliwe, że tak daleko od stolicy morduje ktoś bliźniaczo podobny do komisarza i że jest to szanowany medyk? Policjant nie ma wyjścia – musi podjąć walkę z czasem, żeby ustalić kim jest zabójca i tym samym oczyścić siebie z podejrzeń. A może jednak to Brudny powinien być w tej sytuacji rozpatrywany jako sprawca?

Zanim się to wyjaśni, poznamy ów motyw sobowtóra z jeszcze innej strony, mniej oczywistej, mniej zakorzenionej w sferze fizyczności, bardziej w sferze – niekoniecznie sennych – koszmarów. Od tej pory fabuła „Piętna” budowana będzie w zasadzie z tych dwóch składowych. Cokolwiek bowiem się nie wydarzy – a wydarzy się wiele – czytelnik będzie musiał sobie odpowiadać na pytanie, kogo tak naprawdę widzi. I czy to, co widzi, lub co widzą inni bohaterowie, jest prawdą?

Bohater „Piętna” to glina z gatunku tych prawych i bezkompromisowych, którego nazwisko wprost – czego autor wszak nie ukrywa – nawiązuje do postaci Brudnego Harry’ego. Nie pijak i nie utracjusz, choć też nie do końca życiowo ustabilizowany, do tego z silną traumą zakorzenioną w przeszłości. Mocny facet, z rzadka zdradzający przejawy słabości, ale jeśli już, to robiący to w imię wyższych wartości.

Piotrowski rzuca go w tło, które przywodzi na myśl najgorsze koszmary. I nie chodzi o Zieloną Górę, która tu narysowana jest tyle ze znajomością topografii, wyznaczanej choćby słynnymi „Bachusikami”, ile jednak pobieżnie, z ograniczeniem do kilku miejsc, co o otaczające ją wsie. A to już prowincja z jej najgorszymi możliwymi do wyobrażenia sobie przejawami degrengolady, plastyczna, mroczna, jakby zatrzymana w czasie, pełna brudnych sekretów, skrywanego od lat zła i ludzi niechętnych wszystkiemu, co mogłoby naruszyć status quo. Może to i thrillerowy schemat, ale zastosowany z pasją dokumentalisty, przewodnika, który prowadzi nas po miejscach, które wręcz wyświetlają się podczas lektury przed naszymi oczami.

Ten zabieg pozwala autorowi zbudować kontrast – oto Brudny, którego warszawska codzienność okazuje się jednak całkiem znośna, wkroczyć musi do świata rzeczywiście brudnego. Świata, który w zasadzie zna, bo wszak wywodzi się z tych okolic. Ale też świata, którego się wypiera. Rzecz jasna to wyparcie nie może się do końca udać i dzięki temu zyskujemy pełną zwrotów akcji, wciągającą i trzymającą w napięciu kryminalną opowieść, będącą też historią tyle o odnajdywaniu samego siebie, ile dającą odpowiedź na pytanie, co sprawia, że wybieramy konkretną życiową drogę. Na ile odpowiadamy za swoje wybory, a na ile są one pochodną tego, co przeżyliśmy, tego, jaki los zgotowali nam inni? Odpowiedź jaką daje nam Piotrowski, nie będzie ani prosta, ani jednoznaczna.

Przemysław Piotrowski, Piętno
Czarna Owca 2020

%d bloggers like this: