wywiad

Manula Kalicka: Czysta fikcja mnie nie cieszy | Rozmawia Przemysław Poznański

– Opisywanie prawdziwych historii jest znacznie trudniejsze, ale wolę prawdę. Mimo że trzeba przejrzeć sporo źródeł, a potem zszyć ten patchwork autentycznych scen i postaci z fikcyjnymi. Bo u mnie jest tak, że nawet jeśli na pierwszym planie rozgrywa się historia wymyślona, to każda scena drugiego planu, tła, jest autentyczna. Pisanie czystej fikcji już mnie nie cieszy, wydaje mi się bezproduktywne, podobnie jak czytanie takiej prozy – mówi Manula Kalicka, autorka powieści „Jej drugie życie”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Manula Kalicka, fot. Ksawery Kalicki

Przemysław Poznański: „Jej drugie życie” to trzeci tom cyklu, który rozpoczęłaś powieścią „Dziewczyna z kabaretu” i kontynuowałaś „Końcem i początkiem”. Czy wydając po raz pierwszy „Dziewczynę….” w 2008 roku, pod  innym tytułem, rzeczywiście myślałaś o cyklu? Wcześniej pisałaś książki stanowiące zamkniętą całość. 

Manula Kalicka: Miałam taki pomysł, żeby pokazać panoramę losów Polaków w czasie II wojny światowej i tuż po niej. Zdawałam sobie sprawę, że wymaga to cyklu, że jedna powieść to za mało, ponieważ chciałam pokazać, że wojna nie była cały czas taka sama. Inaczej odbierano ja i rozumiano w 1939 roku, inaczej w 1940 czy w 1942. W „Dziewczynie z kabaretu” pokazałam, że początek wojny dla wielu ludzi nie oznaczał wielkiej zmiany – starali się żyć normalnie, organizowali prywatki, imieniny, odbywały się śluby i wesela. Często nie zdawali sobie sprawy z tego, co się działo wokół, albo przykładali do wszystkiego miarę I wojny światowej, która wszak oznaczała głód, ale nie było tak potwornego terroru. Wiedza i związana z tym groza docierała często do ludzi bardzo wolno.

Zanim jednak siadłaś do pisania „Dziewczyny…” i kolejnych tomów, tworzyłaś powieści współczesne. Skąd pomysł na cykl historyczny?

– Każda moja książka jest inna. Pierwszą, „Tata, one i ja” napisałam na konkurs. To powieść familijna, raczej dla młodzieży, napisana trochę na przekór rodzinnym opowieściom Małgorzaty Musierowicz, moi bohaterowie byli nietypowi – wystarczy wspomnieć, że ojciec jest muzykiem rockowym i to on zażywa narkotyki, a nie dzieci. Później napisałam „Szczęście za progiem”, czyli obyczajówkę dla kobiet, gdzie sięgnęłam do archetypicznego mitu o Kopciuszku. Tam zresztą po raz pierwszy pojawia się Irenka i Helenka, bohaterki cyklu historycznego. Moja bohaterka trafia bowiem do mieszkania przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie, gdzie mieszka bardzo stara kobieta, dawna artystka kabaretowa, czyli pani Irena, wzorowana zresztą na Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej, oraz pomagająca jej pani Helena. Książka spodobała się, moje nazwisko przedarło się do świadomości czytelników, książki trafiały na szczyty list bestsellerów, więc postanowiłam to wykorzystać i dać czytelnikom coś poważniejszego. Tak wróciłam do Irenki, która jednak w „Dziewczynie z kabaretu” zyskuje już oryginalną biografię, niezwiązaną z losami Zimińskiej-Sygietyńskiej.

Powieść pokazuje te elementy wojennej grozy, ale łączy je z przygodą.

– Od początku mam ambicję docierania do szerszego odbiorcy, dlatego starałam się, żeby mimo wszystko, mimo wojennego tła, książka była dość lekka w formie. Ostatecznie jednak pisałam tę powieść cztery lata, a to bardzo długo jak na obecny rynek. Książka była popularna, ale nie tak jak bym tego chciała.  

Dlatego kazałaś czekać na kolejny tom aż 10 lat?

– Tak wyszło. „Dziewczyna…” ukazał się w innym wydawnictwie, z kolei wydawnictwo Prószyński – co zrozumiałe – nie chciało wydawać tylko drugiego tomu. Dlatego pisałam go, ale w tym samym czasie skupiałam się też na innych zajęciach. Zaczęłam publikować artykuły w „Polityce”, wraz ze Zbigniewem Zawadzkim napisałam kryminał „Tutto bene”, zawsze też lubiłam pitawale, więc napisałam „Gdzie jest głowa Emily Kaye” – zbiór opowiadań, który zresztą, w dwukrotnie większej wersji pojawi się znowu w październiku. To dlatego „Koniec i początek” powstawał znowu cztery lata.

I okazał się zupełnie inny od „Dziewczyny z kabaretu”. To raczej powieść o przetrwaniu, o tym jak przetrwać w powojennym świece i jak ocalić w sobie człowieczeństwo na gruzach zburzonej Warszawy. Dzieje się tu sporo, ale nie można tego tomu nazwać przygodowym.

– Bo ja też byłam już nieco inna po tych kilku latach, gdy kończyłam pisanie tej książki. Może dobrze się stało, że poczekałam z pisaniem „Końca i początku”, bo gdybym szła za ciosem, pewnie wpadłabym w matrycę, schemat. A tak, jak zauważyłeś, udało mi się rzeczywiście opowiedzieć inną historię, w której jednak występuje Irenka Górska, tytułowa bohaterka „Dziewczyny z kabaretu”. Pisząc tę książkę, trafiłam – i to w kilku pamiętnikach, w tym we wspomnieniach znajomej – na świetną, a przy tym dramatyczną historię żołnierza wyklętego, który mieszkał w pokoju wspólnego mieszkania. Trafiłam też na książkę wspomnieniową Bohdana Korzeniewskiego, w której opisywał odzyskiwanie po wojnie wywiezionych przez Niemców zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie i także ten wątek znalazł swoje miejsce w „Końcu i początku”. Chciałam pokazać, że koniec wojny niczego tak naprawdę nie skończył – dla niektórych oznaczał konieczność żmudnego odbudowywania z gruzów, dla niektórych wiązał się wręcz nadejściem czegoś równie złego jak wojna.

„Jej drugie życie” to jednak powrót do stylistyki „Dziewczyny z kabaretu”.

– Napisałeś w recenzji, że to powieść „awanturnicza”. Bardzo mi się to spodobało.

Bo jest to książka pełna szpiegowsko-kryminalnych afer, odzyskiwania skarbów kultury, ale porusza też ważne kwestie jak choćby losy dzieci dotkniętych okropieństwami wojny. Opisujesz pewne zbiorowe samobójstwo w szkole, jako reakcję na wkroczenie Armii Czerwonej czy chłopca, który strzela do ludzi, by zabić.  

– Historia z samobójstwem jest w pewnym sensie autentyczna, bo słyszałam o lekarzu, który w podobnych okolicznościach popełnił samobójstwo wraz z żoną i czterema córkami. A dziecko oszalałe pod wpływem wojny to też nierzadki przypadek. Ale rzeczywiście nastrój książki bliższy jest tomowi pierwszemu, bo tez wracam do dwójki bohaterów z „Dziewczyny…” – prof. Leona Rosenblatta i Marii hrabiny Łęskiej. Dzięki nim bywamy na salonach – w Ministerstwie Kultury i na przyjęciu z Bierutem. Te wątki miały się zresztą początkowo znaleźć w „Końcu i początku”, ale ostatecznie uznałam, że to nie „zagra” – między historiami tych bohaterów i historią Irenki nie ma w zasadzie punktów stycznych. Jakież kontakty może mieć dziewczyna próbująca żyć w zburzonej stolicy z ludźmi, którzy przebywają na emigracji? Pierwotny pomysł był taki, żeby zderzyć ze sobą dynamiczne losy Irenki z leniwym życiem w Anglii, gdzie hrabina mierzy suknię, a profesor idzie do dentysty. Napisało mi się w ciągu tych czterech lat aż 270 tysięcy znaków. Rozdzielenie tych historii obu książkom wyszło więc na dobre (śmiech).

Owszem, bo zamiast mierzenia sukni mamy pełna przygód wyprawę do zamku w Bawarii i próbę odnalezienia dokumentów istotnych dla Korony Brytyjskiej. Profesor szuka też aktywnie zrabowanych dzieł sztuki. Bohaterowie działają pod przykryciem, nie raz ryzykując życiem. Skąd wzięłaś te historie, w posłowiu wspominasz, że są w dużym stopniu prawdziwe?

–  Historia wyprawy do Bawarii jest zadziwiająca, także dlatego że oryginalnie brał w niej udział Anthony Blunt, który zresztą w epizodzie pojawia się też u mnie. Blunt był członkiem tzw. Cambridge Five, czyli grupy agentów wywiadu sowieckiego. Z kolei wątek odzyskiwania dóbr kultury wzięłam znowu z pamiętników i wspomnień, a także z monografii związanych z odzyskiwaniem dzieł ukrytych we Włoszech. Rzecz jasna opieram się na postaci prof. Karola Estreichera i jest to powrót do tematu, który pojawia się już w pierwszym tomie cyklu, rodzaj fabularnej klamry.

Czy to oznacza, że cykl stanowi już zamkniętą całość? A może jednak wrócisz do swoich bohaterów?

– Wrócę na pewno. Prawdę mówiąc, już nawet podpisałam umowę na kolejną część (śmiech). Historia zaczęta w „Końcu i początku” jest niezamknięta, przede wszystkim watek owego żołnierza wyklętego, autentyczne dalsza część tej historii  jest bardzo dramatyczna. Napisze o destrukcji, o tym jak po wojnie wszelkie ludzkie relacje zostały skażone atmosferą podejrzliwości, strachu i milczenia. Wspomnę też o historii, z którą się zetknęłam podczas czytania wspomnień lekarzy, pracujących w sanatorium w Busku Zdroju. To świetna historia o tym, jak przed wojną grupa społeczników wybudowała owo sanatorium dla dzieci z biednych rodzin, żeby mogły tam leczyć się z gruźlicy.

Czyja to będzie historia? Kto powróci w czwartym tomie?

– Wróci Zosia, która tu będzie główna bohaterką, choć oczywiście nie zabraknie też Irenki. Zamierzam poruszyć także wątek powojennego teatru, więc jak znajdę coś ciekawego, to może dam „dziewczynie z kabaretu” w tym teatrze zagrać.

Wiele mówisz o źródłach, z których korzystasz – pamiętnikach, wspomnieniach, monografiach. Wolisz prawdę od fikcji?

– Opisywanie prawdziwych historii jest znacznie trudniejsze, ale tak, wolę prawdę. Mimo że trzeba przejrzeć sporo źródeł, a potem zszyć ten patchwork autentycznych scen i postaci z fikcyjnymi. Bo u mnie jest tak, że nawet jeśli na pierwszym planie rozgrywa się historia wymyślona, to każda scena drugiego planu, tła, jest autentyczna. Pisanie czystej fikcji już mnie nie cieszy, wydaje mi się bezproduktywne, podobnie jak czytanie takiej prozy.  

Opieranie się na faktach to ogrom pracy, ale i pisanie cyklu nie jest proste. Masz gotowy plan rozwijania się poszczególnych wątków, żeby nie pomylić chronologii, zdarzeń, postaci?

– Do niedawna miałam po prostu dobrą pamięć i to wystarczało (śmiech). A tak na serio, to zanim zacznę pisać kolejny fragment książki, czytam codziennie dwadzieścia ostatnich stron, a co tydzień cofam się co najmniej pięćdziesiąt, by sprawdzić czy wszystkie klocki do siebie pasują, ale też czy się nie nudzę.

Co zamierzasz napisać po czwartym tomie historycznego cyklu?

– Mam nadzieję, że ten tom powstanie dość szybko, bo mam cały materiał w głowie. A po nim? Od lat chodzi za mną pomysł, żeby napisać o socjalizmie, tym pierwszym zrywie, może Wielkim Proletariacie. Sporo już przeczytałam na ten temat, choć ciągle nie czuję się wystarczająco silna, nie mam też „story”, czegoś, co by mnie kręciło, a tym samym stało się interesujące dla czytelników. Ale szukam i może w końcu uda mi się napisać powieść, o której myślę jak o swoistym pożenieniu prozy Umberta Eco z „Doktorem Żywago” – opowieści o mechanizmach powstawania w głowach takich idei jak socjalizm oraz o ludziach, którzy zarówno te idee tworzą, jak i o tych, którzy zostają poddani ich działaniu. I o wszechobecnej wówczas, a mieszającej w sprawach i głowach, Ochranie.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Manula Kalicka – ukończyła studia polonistyczne i dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała jako pisarka stosunkowo późno. Wcześniej pracowała jako bibliotekarka, producentka konfekcji damskiej, prowadziła księgarnię, obecnie prowadzi agencję literacką. Jej najbardziej znane powieści to „Wszystkie kochanki mojego taty”, „Szczęście za progiem’, „Dziewczyna z kabaretu”, „”Kochaj i Tańcz. 20 lat wcześniej”, „Tutto Bene” (wraz ze Zbigniewem Zawadzkim), „Koniec i początek” oraz „Jej drugie życie”.

%d bloggers like this: