„Koniec i początek” Manuli Kalickiej jest o tym specyficznym czasie przełomu, gdy na ruinach starego powstawać zaczyna nowe. O tym, że trzeba umieć patrzeć z nadzieją w przyszłość, choć wokół widać tylko gruzy – te namacalne, jak doszczętnie zburzona Warszawa, i te schowane głęboko w sobie, wyniesione z wojennych traum.
Trzy kobiety w świecie końca wojny. Przetrwały. Mimo wszystko. Najpierw okupacja, potem jeszcze Powstanie Warszawskie, które zresztą wciąż się jeszcze tli się tu w oddali, gdy Zośka, Helenka i Irenka (bohaterka znana też z wcześniejszej powieści Kalickiej „Dziewczyna z kabaretu”) spotykają się w podwarszawskich wówczas Włochach, by związać ze sobą swój los. Los niełatwy, bo tylko taki może być ich udziałem w tym specyficznym czasie ścierania się dwóch rzeczywistości.
Znamienne, że Kalicka kończy akcję książki 9 maja 1945 roku, w chwili, gdy – przynajmniej umownie – mogłaby dla bohaterek nastąpić szansa na powojenną stabilizację. Bo ją interesuje coś innego – chce nam pokazać los swoich postaci na tle Polski przełomu roku 1944 i 1945, w świecie owładniętym chaosem, świecie niebezpiecznym, w którym koniec jeszcze nie nastąpił, a jeśli widać znamiona zbliżającej się zmiany, to gdzieś hen, w oddali. Pierwsze rozdziały to czas, gdy Niemcy wciąż jeszcze nie przegrały, ale Rosjanie stoją już na praskim brzegu Wisły, by za chwilę wprowadzić tu swoje porządki. Ten czas niepewności wykorzystują kolaborujący z hitlerowcami Ukraińcy, ale i różnego rodzaju bandy, ośmielone bezkarnością wynikającą z braku jakiejkolwiek państwowej władzy.
Przeczytaj także:
Dla trzech samotnych kobiet oznacza to kolejne dni, naznaczone lękiem przed dopuszczającymi się gwałtów żołnierzami. To czas ucieczki z jednego miejsca w drugie, gdy na horyzoncie pojawi się niebezpieczeństwo – jak wtedy, gdy na drzwiach mieszkania ktoś życzliwy napisze słowo „Jude” jako wskazówkę dla nazistów (Zośka jest Żydówką). To też późniejsza niepewność, gdy wyłącznie od czyjegoś widzimisię zależeć będzie przydział na mieszkanie, możliwość zarobienia pieniędzy, albo zdobycia jedzenia. To też czas, gdy deszcz wypłukuje spod ziemi płytko zakopane zwłoki, a jednym z najczęstszych ogłoszeń jest oferta pracy przy ekshumacjach.
Kalicka wrzuca wreszcie swoje bohaterki w gruzy popowstańczej Warszawy, gdzieś między ulicę Mokotowską, a plac Trzech Krzyży ze zrujnowanym kościołem św. Aleksandra i Instytutem Głuchoniemych. Tu każe im mieszkać w jednej z nielicznych ocalałych kamienic, w zajmowanym przez wiele rodzin mieszkaniu, które okazuje się zresztą swoistą miniaturą całej powojennej społeczności. Bohaterki Kalickiej muszą się w tej niełatwej rzeczywistości odnaleźć. I to mimo wszelkich wojennych traum, które z początku wypierają, przemilczają, a które potem – rozdział po rozdziale – odsłaniają przed nami, obnażając wewnętrzne zniszczenia, dotkliwsze może nawet od tych widocznych wokół.
Z pozoru zaadaptowanie się do „nowego” przychodzi im jednak stosunkowo łatwo, choć tak naprawdę nie mają innego wyjścia, jeśli chcą przetrwać. Okazują więc inicjatywę, korzystają ze znajomości, przyjmują pomoc od każdego, kto chce jej udzielić, nawet jeśli służy nowej władzy. Bo najważniejsze jest dla nich dalsze życie.
Przeczytaj także:
Słodziaczki, tyranki i zołzy | Otwarte Ogrody u Manuli Kalickiej
„Koniec i początek” ujmuje drobiazgowością dokumentacji, jakiej dokonała Kalicka, co pozwoliło autorce zbudować plastyczne, namacalne dekoracje, pełne nie tylko barw (a bardziej nawet odcieni szarości), ale i zapachów – nie tylko tych miłych jak słaba woń limitowanej herbaty czy kawy, ale i tych przykrych, pasujących bardziej jeszcze do opisywanego świata, jak fetor rozkładających się zwłok czy smród zamienionych w toalety bibliotek, z okładkami książek w wiadomym celu pozbawionych kartek.
Czy w takim świecie znajdziemy zatem optymizm? Owszem. I to – mam wrażenie – więcej, niż można by się z początku spodziewać. Manula Kalicka dla zrównoważenia wszystkiego co złe daje swoim bohaterkom nadzieję, na którą tak liczą. Nie znaczy to jednak, że losy Zośki, Helenki i Irenki potoczą się tak jakby tego chciały. Czasy przełomu mają przecież do siebie to, że nigdy nie da się przewidzieć, co czeka nas następnego dnia.
Manula Kalicka, Koniec i początek
Prószyński i S-ka 2018