Czy da się wymyślić świat raz jeszcze, od początku? Ewa Jałochowska zdaje się mówić – a czemuż by nie? I zabiera czytelnika w świat legend, mitów i tradycji kultury. A właściwie kultur, bo opowieści snute na kartach „Smutku mamuta” wychodzą poza nasz krąg cywilizacyjny i pełnymi garściami czerpią z legend całego świata.

Jednak nie jest to tylko opowieść o mitologiach i wierzeniach ludzi rozsianych po całym globie. Jest to też rozmowa matki z synem. Dialog między protoplastką a latoroślą, próba znalezienia wspólnego języka. W warstwie fabularnej bowiem przenikają się dwa wymiary: rzeczywistość i fikcja literacka. W warstwie wizualnej te dwa plany rozpoznajemy dzięki użytej czcionce i jej barwie. Czy będzie to próba udana dopiero czas pokaże, teraz wydaje się, że nić porozumienia jest zawiązana i jest to silna więź, więc chcemy mieć nadzieję, że z biegiem lat nie tylko przetrwa, ale wzmocni się i wzbogaci o nowe sploty. Ale jest to też opowieść o języku, a właściwie o opowiadaniu. Autorka zdaje się mówić ustami Mamy, postaci będącej jej książkowym alter ego, że najważniejsze tak naprawdę nie jest odtwarzanie, ale tworzenie, nie opowiadanie tego samego po raz kolejny, ale wymyślanie na nowo.
Książkowy Jędrek dopiero odkrywa świat. Poznaje go z właściwym dziewięciolatkowi aparatem pojęć i takim przynależnym wyłącznie dzieciom naiwnym, prostodusznym pojmowaniem uniwersum i rządzących nim praw. Bo to też będzie opowieść o odwiecznych prawach, o przyrodzie, o tym co będzie lub może się zdarzyć gdy tworząc zapomnimy o zachowaniu i przetrwaniu tego wszystkiego, co może uwznioślać, choć niestety bywa, że potrafi spodlić. Ale przede wszystkim Mama poprowadzi swoich synów, bo jest tu też i starszy czternastoletni Kajtek, przez świat mitycznych stworów, legendarnych potworów, biblijnych aniołów i czterech żywiołów. Ewa Jałochowska, a właściwie Mama zaczyna swoją narrację tradycyjnie, przy ognisku, albo przy kuchennym stole, albo może zanim jeszcze Jędrek wybudzi się w swoim łóżku ze snu lub zanim zmruży oczy i zapadnie w sen, czyli dokładnie tak jak od zarania dziejów tworzyły się te wszystkie opowieści, które albo zamieniały się w bajki, albo przekształcały w religijne praktyki.
Oczywiście na początku musi być „początek”. Początek taki, jaki chce Jędrek, ale też taki, jaki przedstawi mu Mama. Czy jednak na początku nie było nic, czy było coś, czy może było słowo, myśl albo wielki wybuch dopiero się okaże, gdy pozwolimy Jałochowskiej zabrać się na wspólną literacką wyprawę. Nie zostaniemy tam jednak ani pozostawieni samymi sobie, ani nie będziemy li tylko obserwatorami. Autorka bowiem w pewien sposób tworzy z czytelnika współuczestnika opowieści angażując go we wspólne poszukiwanie kodów kulturowych i odkrywanie ich znaczeń.
Zanim więc dowiemy się czy świat spoczywa na wielkim żółwiu pływającym w praoceanie, a może został stworzony przez cztery żywioły – jak o tym mówią hinduskie wierzenia, albo powstał ze słowa, to Jędrka i jego Mamę wyratuje z potopu ryba uratowana przez boga Manu. A jeśli już mamy potop to i Noe nie zostanie pominięty. Ale to będzie dopiero rozgrzewka, bo czekać będą na Jędrka trzy okolone murami miasta z żelaza, srebra i złota i wreszcie walka Asurów z demonami.
A może świat miał wiele początków, albo wiele razy się zaczynał? To pytanie stanie przed Mamą zanim jeszcze na stole pojawi się talerz gorącej zupy na obiad. Czy sobie poradzi z tym wyzwaniem i czy znajdzie odpowiedź na pytanie o dzieło stworzenia, o siedem dni i tym razem o biblijny początek świata.
A gdy już uporają się z tym co było na początku, to Jędrek z Kajtkiem znajdą japońskiego płonącego lisa przeradzającego się w Feniksa i biblijny ogień gorejący w krzewie, a potem wyruszą leśnym duktem wraz z Cyganami w poszukiwaniu tajemniczej spódnicy i deszczowego drzewa, które będzie mogło płomienie ugasić. Później przy dźwiękach klarnetu Jędrek wspinał się będzie po drabinie Jakubowej zgodnie z nakazami Tory. A gdy Jędrek z bratem zbudują na placu zabaw igloo, w jego wnętrzu spotkają oszczędnego w słowach Eskimosa, choć poprawnie należałoby powiedzieć Inuitę i będą musieli sobie poradzić z otaczającą ich bielą. Podróżować będziemy wraz z nimi i Mamą przez mity i legendy japońskie i chińskie, skandynawskie i słowiańskie wierzenia przedchrześcijańskie. Wreszcie literacka podróż Mamę i Jędrka zaprowadzi do jaskiń wypełnionych rysunkami naskalnymi, do starożytnych świątyń, na których ścianach rzędy hieroglifów będą mówiły o bogach znad Nilu, do glinianych tabliczek z wyciśniętymi mitami o Gilgameszu, do Fenicjan i ich alfabetu i do Inków z pismem węzełkowym, a potem do greki i łaciny. I wreszcie do słów zapisanych na kartach „Smutku mamuta”. I wówczas dowiemy się, kim jest ów smutny Mamut i czy mamuty rzeczywiście wyginęły. A gdy już będziemy u kresu tej fascynującej podróży dowiemy się co wspólnego ma Suseł z Darthem Vaderem i kiedy pojawiło się dobro. I wówczas będziemy mogli zacząć tę podróż znów od początku.
Ewa Jałochowska, Smutek mamuta. Prawie wszystkie mity świata. Rozmowy z Jędrkiem
Nisza, Warszawa, 2019
