Porzućcie nadzieję ci, którzy myślicie, że elektryczne hulajnogi to chwilowa moda, marketingowy wybryk, takie komunikacyjne tamagotchi. Że w ostatecznym rozjeździe pozostanie na ścieżkach jedynie pan rower, jedyny ich dzierżawca. Ulubieniec miejskich aktywistów. Casanova posthipsterskich ślicznotek z wytatuowanymi w dziewięćdziesięciu procentach ciałami. To wyborny model, sam jestem jego wieloletnim entuzjastą, natomiast nie mam najmniejszych złudzeń, digitalizujący się świat, spuchnięte od aut metropolie, nadmiar ludzi, pączkujący kryzys klimatyczny, którego prawdziwe uderzenie dopiero nastąpi, a wtedy biada rocznikom teraz urodzonym, to wszystko sprawia, że potrzebujemy nowych, w miarę niedrogich alternatyw na pokonanie odcinka od punktu A do punktu B, żeby uspokoić sumienie „ że choć w ten sposób nie zatruwam przestrzeni”. Niewątpliwie hulajnogi są jedną z nich.

Nadchodzą gromadnie (a właściwie nadjeżdżają) jak kiedyś pierwsze smartfony. Z roku na rok będzie ich więcej i więcej, coraz nowocześniejsze, rozbudowane kreatywnie o nowe funkcje, o których nawet Elon Musk nie śmie jeszcze marzyć. Wokół nich powstaje paralelnie potężny ekonomiczny ekosystem, z medialnymi platformami, farmami fanów, produktami dodatkowymi, tymi wszystkimi niezbędnymi gadżetami, które „sprawią, że długo będziesz cieszyć się dodatkową przyjemnością”, jakby to był jakiś klub dla hedonistów, a nie poniekąd zwyczajna, stara dobra hulajnoga. Pewnie niedługo pojawią się (lub już są) poradniki pt. „Z hulajnogą w miejskiej dżungli”. Albo „Vademecum hulajnogisty w każdym wieku”, jak radzić sobie z wielopoziomową amortyzacją swojego pojazdu. Nie mówiąc o dopiero powstających pakietach ubezpieczeń OC dla prowadzących e- hulajnogi, „Ubezpiecz mieszkanie/daczę/samochód, a NW dla swojej e-hulajnogi dostaniesz za połowę ceny”, coś w tym ofertowym rodzaju. Uwagę warto zwrócić na konkretną fuchę ładowacza e-hulajnóg, zwanego chargerem lub juicerem, jego sytuację pracownika najemnego, gotowego do pracy zazwyczaj wieczorem i w nocy.
Język polski kompletnie nie oddaje stanu tego współczesnego środka przemieszczania się, panie, jakie hulaj, jaka noga, ani się tu nie hula, ani nogą nie porusza, prędzej w ruch idzie ręka, niezbędna do regulowania prędkości. Skuter też to nie jest, choć od biedy można tak nazywać tę deskę na dwóch kółkach z drążkiem i pałąkami na oparcie dłoni. Dlatego wraz z regulacją prawną, dotyczącą zasad poruszania się hulajnóg, powinno rozpisać się ogólnonarodowy konkurs pod patronatem profesora Miodka czy Bralczyka na nową, adekwatną do jej możliwości oraz czasów nazwę. W pisowni uchodzi to „e-” przed hulajnogą, lecz potem przy jej wymawianiu jest coraz gorzej, jakoś tak głupio trzydziestolatkowi, a tym bardziej czterdziestolatkowi wsiąść na hulajnogę (prędzej jakiś roller czy „hulej” lub „hulower” by go lingwistycznie przekonał), jakby włamał się do przedszkola i okradł grupę Mobilne Muchomorki. Hulać to on może na umór na weselu przy „Ona tańczy dla mnie”, ostatecznie, jak się tak spiąć po całości, można na niej hulać, lecz praktycznie całym ciałem, wyginać się dla zabawy czy zachowania równowagi, noga przestaje być popychadłem, Łyskiem z pokładu Idy, noga prawa i noga lewa odpoczywają sobie jak zjarany sziszą pasza, ba, niech będą sztuczne, nie mieć jednej czy drugiej, proszę bardzo, żaden problem, roller, wymarzony wehikuł również dla inwalidów, mających dosyć zbyt oczywistych wózków (na pewno powstaną hulajnogi-hybrydy dla tego wymagającego targetu). Na marginesie, fakty są brutalne jak obecne i przyszłe filmy Vegi: Kto pomyka na e-hulajnodze, z niedowierzaniem, przy manewrze wyprzedzania, patrzy na galerników, którzy próbują jechać na klasycznych, „starodawnych” hulajnogach, cierpliwie odbijając się stopą od ziemi i tym samym wprowadzając pojazd w ruch…
Tak czy owak, język polski powinien zmierzyć się nie tylko z elektryczną hulajnogą, jeśli nie chce oddać walkowerem jej przyszłej nazwy jakiemuś anglosaskiemu neologizmowi. Obecna jest nie do obronienia, tworzy swoisty dystans między użytkownikiem a samym urządzeniem. Nowe określenie powinno uwzględniać wolność, jaką zapewnia ten produkt. Albo dynamizm, który gwarantuje już od pierwszego ruszenia.
Na marginesie, nie zdziwi mnie, jeśli elektryczna hulajnoga stanie się w najbliższej dekadzie ulubionym „gadżetem” komunikacyjnym kobiet. Napędzany woltami roller jest skutecznym środkiem na uniknięcie m.in. głupich zaczepek. Oto przy Żabce A.D. 2019, załóżmy połowa marca, stoi sobie trzech wyluzowanych aż za nadto kolesi. Idzie dziewczyna. Akurat na linii ich pazernego wzroku. Bywa. Kolesie wymieniają komentarze, rzucają wulgarne propozycje. Dziewczę skrępowane jak niedobrowolna uczestniczka imprezy BDSM. Tak jest teraz, smutek i wstyd. Przewijamy do połowy sierpnia A.D. 2019. Kolesie nawet nie zdążą wypluć z gardzieli jakichkolwiek słów, a owa dziewczyna tylko przemknie na swoim rollerze i tyle będą ją widzieli. Wzdychając jak ocaleni przed przejechaniem na zebrze przez przepracowanego kierowcę Ubera czy Bolta. Elektryczne hulajnogi przyczynią się do wzrostu bezpieczeństwa wielu kobiet. Na pewno przy okazji pojawią się żartownisie, miejcie odrobinę zrozumienia, taki czasem efekt uboczny ewolucji. Owi jajcarze będą rzucać podśmiechujkami w stylu: „To idealny pojazd dla kobiet, hurra, wreszcie nie trzeba parkować go tyłem”.
Jednak nie miejsce tu na socjologiczne czy technologiczne dywagacje, jak to e-hulajnogi zmieniają i zmieniać będą nasze życie, codzienne zdobywanie przestrzeni miejskiej czy jakiejkolwiek innej, po której można bez przeszkód jeździć; to zostawmy portalom technologicznym, te nawet z rozpakowywania nowego gadżetu potrafią zrobić wciągający reportaż, który śmiało mógłby startować o nagrodę im. Kapuścińskiego. Nas interesuje zupełnie inny aspekt mocy e-hulajnogi, jej nieuchronny wpływ na kulturę, na szeroko pojętą twórczość, na wszystko dokoła, co ze sztuką i aktywnością społeczną związane. Teraz jeszcze cisza przed burzą, za chwilę, widzę to, to nie sen, wszędzie pojawią się e-hulajnogi. Na początku tak niby na śmieszno, niepoważnie, by z czasem stać się oczywistością samą w sobie, czymś na trwale zakorzenionym w komunikacyjnej tkance każdego miasta i miasteczka. A nasze dzieci będą pytać: „Jak to, to za prezydenta Kwaśniewskiego nie było rollerów?”
Nadjeżdża więc przyszłość dwadzieścia kilometrów na godzinę. Poświęćmy jej parę tekstowych pasaży.
Film sensacyjny: na dzielni grasuje gang dilerów nowej generacji dopalaczy. Obsługują klientów na swoich bezdźwięcznych pojazdach. Skutecznie uciekają tajniakom, którzy nie mają szans ich dogonić w alejkach pobliskiego parku, gdzie dochodzi do przekazania towaru. Po kilku porażkach, namolnych drwinach mediów z ich nieudolności, w końcu i policjanci śmigają na swoich e-rollerach, wyposażonych w paralizatory oraz zoomujące na kilkaset metrów kamery podłączone via bluetooth z goglami o funkcji noktowizora. Sytuacja staje się napięta, dopiero przybycie nowego prokuratora, który porusza się na klasycznej hulajnodze, rozładowuje napięcie. Do czasu rozjechania go przez kilku krewkich dilerów, mających dość wtrącania się do ich dochodowego interesu. Smutna story, e-…
Powieść kryminalna: ktoś po ciemku atakuje ludzi wyprowadzających psy, bezszelestnie zbliża się do tych, którzy „zapominają” posprzątać po swoim pupilu, precyzując, zbliża się błyskawicznie na elektrycznej hulajnodze i zadaje cios nożem w plecy nieszczęśnika. Odjeżdża, zwiększając maksymalnie prędkość, więc nawet osierocony pitbull nie potrafi go dorwać w ramach zemsty za śmierć pana. Gliniarz Wiesław T. z PESEL-u ewidentnie starej daty, który kojarzy tylko stare hulajnogi, żeby złapać mordercę, przechodzi szkolenie z nowych rollerów i śmiało wjeżdża na ścieżkę sprawiedliwości. Czytelników porusza spektakularny opis pościgu na e-hulajnogach za seryjnym nożownikiem…
Komedia romantyczna: Daniel i Agata zderzyli się, mając głowy gdzieś w obłokach, dokładnie zderzyli się hulajnogami, ciało do ciała, poważny wypadek, karetka, ktoś chciał nawet wezwać policję, Daniel złamał rękę, lecz nie oskarżył Agaty, bo i sam był winny. Stopniowo nawiązuje się między nimi pełna napięć nić sympatii, która prowadzi przez wiele labiryntów komplikacji fabularnych, by na końcu szczęśliwa młoda para, Daniel i Agata, wyjechała z urzędu stanu cywilnego (ale pewnie scenarzyści będą koniunkturalistami i wstawią tutaj uroczy kościółek na wzgórzu) na elektrycznych hulajnogach. Po napisach końcowych, w ramach filmowego bonusu, Kamilka, dziecko Daniela i Agaty dostanie na swoje czwarte urodziny malutką, słodką e-hulajnogusię dostosowaną do jej wieku, z blokerami prędkości i geolokalizacją, dzięki której troskliwi rodzice nigdy nie spuszczą z oczu swojej pociechy oraz drogiego rollerka…
Reportaż wcieleniowy w najnowszym “Dużym Formacie”: Byłem ładowaczem rollerów. Reporter wchodzi w egzotyczny świat juicerów, opisuje konkurencję, dylematy rodzinne i finansowe. Wychwytuje rozterki wykształconych, którym kariera stanęła w miejscu, by wreszcie ruszyć z kopyta jako wyśmienicie sobie radzący w nocnym rajdzie po mieście w poszukiwaniu wymagających doładowania e-hulajnóg…
Można by tak w nieskończoność.
Limeryki, memy, intertekstualia. Powstaną prace doktorskie o wpływie rollera na aktywność seksualną, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Tinderowe randki z wykorzystaniem możliwości e-hulajnogi, te pokrętne socialowo klimaty. Spokojnie czekam na poetyckie manifesty godne ruchu dadaistycznego, które uwzględnią metaspecyfikę tego świeżego, jakże egalitarnego środka lokomocji.
Hulajże!
To wszystko pokazuje niewiarygodny wręcz potencjał e-hulajnogi. Mnie zaś dręczą już nawet nie sny, tylko wizje na jawie, kiedy ktoś z tej śmigającej bezszelestnie awangardy mobilnej w końcu najedzie na mnie, na ścieżce rowerowej lub chodniku, najedzie i pozbawi mnie tchu. Obym dotrwał do następnego #przerwanysenkornagi
Felietony publikowane na zupelnieinnaopowiesc.com zawierają osobiste opinie ich autorów.