felieton

#przerwanysenkornagi | Misiaczki

Co tym razem przerwało mój sen? Film braci Sekielskich, niczym jakiś „Kler 2: Tylko nie mów nikomu” wstrząsnął Polską. Nihil novi, naprawdę. Należało się nam.

Dawid Kornaga, fot. Zuzanna Szamocka

Za to wszystko, za przekraczanie dozwolonej prędkości, za przekręty podatkowe, za Smoleńsk, za Bieruta, za rozbiory, wszystkiemuśmy winni. A teraz na dokładkę każdego dnia pobłażamy tym specyficznym ludziom, którzy żyją obok nas, prawią kazania, jak mamy żyć, wymądrzają się bezwstydnie, popierając na dodatek antydemokratyczne, populistyczne siły, które traktują budżet jak pizzę dla całej gromady darmozjadów, pokroją, rozdadzą po cenie dumpingowej, byle tylko ich zamawiano, co ostatecznie grozi niezłym wzdęciem. I ostatecznym bankructwem. Autorytaryzm i podporządkowanie są dla tych wyjątkowych person ich naturalnym środowiskiem. Wzmocnieni rządami obecnej opcji, rozbestwili się jeszcze bardziej. Kochają pieniądz: złotówki, dolary, tak niby złe euro. Uwielbiają władzę w każdej postaci, jest dla nich pozostałością resztek dekalogu, którego ani myślą przestrzegać. Do tego, pomimo deklaracji miłości, mlaskania o równości nienawidzą kobiet, a jeśli już, babo, cię akceptują, to z trudem znoszą. Chcieliby regulować nasze życie w szczegółach niczym irańscy ajatollahowie lub saudyjscy wahabici. Nienawidzą też kalendarza. On swoje, oni zaś swoje. Zamiast 2019 widzą 1019. I jest im z tym dobrze, pomimo że pomykają zazwyczaj niezłymi autami, korzystają ze smartfonów oraz hermetycznych aplikacji randkowych.

Tak… Właśnie, tu pojawia się ich prawdziwy bożek, Pan Seks.

Księża gwałcili, molestowali i nadużywali swojej społecznej pozycji w takich gigantach katolicyzmu jak Irlandia, wybrane miasta USA, więc czemu nie mieliby w Polsce? Co, my gorsi w trendach zdegenerowania tej anachronicznej, coraz częściej przestępczej instytucji?

Gdyż w ogóle nie dziwi, że większość mężczyzn tworzących polski kościół katolicki tak ma. To ogólnie osobliwi przedstawiciele homo sapiens. Sami wyzbywają się naturalnego prawa do prokreacji, jednocześnie próbując rozporządzać tym prawem w stosunku do innych jednostek biologicznych. Żadne poniekąd odkrycie. Choć w porównaniu do innych krajów europejskich u nas plebanowi nadal wolno więcej. Klecho sapiens uważa, że po prostu mu się należy, tak go kształtują na swoje imperialne podobieństwo. Wolno więcej, częściej, z przyzwoleniem – więc korzysta. Dając przy okazji pretekst do prostackich, antyklerykalnych tyrad. Tylko w przypadku „nie mów nikomu” kończą się żarty. Rozchodzi się nie o tani antyklerykalizm, lecz kodeks karny.

Trzeba mieć niezłe fiubździu gdzieś tam na końcówkach neuronów, by poświęcić życie na związanie się z kastą zawodowych kapłanów. Na dodatek o strukturze średniowiecznej monarchii. I nawet jeśli aktualny papież roztkliwia swoją empatią gromady tak zwanych dobrych katolików, co na zawołanie nadstawiają drugi policzek, i mówi srogo „nie” swoim zepsutym podwładnym, to sam system i jego dominium ani myśli iść na jakiekolwiek ustępstwa w kwestiach dla niego zasadniczych. Kajając się sam się niszczy. A tego nie chce.

No ale co to za ludzie, ci księża? Powszedni jak chleb, a nietuzinkowi jak wieloskładnikowa kanapka na bazie tego chleba. Panowie w czarnych szatach na straży domniemanej dobrej nowiny, rycerze niezłomności. Czyżby? Tak ich od początku urabiają, tak sami się również urabiają, że zaczynają wierzyć, że na wszystkim się znają, wszystko ogarniają niczym prawicowe internetowe trolle. Amen i basta. Nie można z nimi dyskutować. Uwielbiają owieczki przytakujące bezkrytycznie ich bajaniu. Jeszcze chętniej łykają niecenzuralne wyznanie grzechów. Żadnych sublimacji w tej męczącej profesji oprócz paru bardziej wyedukowanych kolegów, których świecki system kształcenia jakimś cudem uchronił od definitywnego utopienia się w tym mentalnym bagnie. Ci zazwyczaj robią jako kontrapunkt dla codziennego zepsucia kościoła, tak zwani „dobrzy księża”. Owieczkowo patrzy im z oczu, intencje mają szlachetne, nie zmienia to jednak faktu, że reprezentują krzyżowców, którym wypowiadamy wojnę i ostateczny Grunwald.

Czy naprawdę ktoś jeszcze przyjmuje księżowskie pogróżki i scenopisarskie zagrywki na poważnie? Niczym jakiś pogrążony w śpiączce pacjent, któremu można wszystko powiedzieć, a on ani rusz? Czy właśnie takim pacjentem są polscy „wierni”, ci nabijacze frekwencji niedzielnych mszy? „Odpierdolić i do domu”. Bo co? Bo pan Pascal zasugerował, że lepiej „Bozia tak” niż „Bozia nie”?

Trzeba mieć coś nie tak z układem hormonalnym, by w głupi sposób próbować go stłamsić w imię jakichś wyimaginowanych benefitów od świętych aniołów i duchów. Natomiast na księdza idą przeważnie lekko obciachowi chłopcy ledwo po pierwszym wysypie zarostu. Lecz ich naturalna seksualność ani myśli przyhamować, ukrywać się na wieki wieków pod smrodkiem sutanny. Po latach, tłamszone, poniewierane antyludzkimi wykładniami jedynie słusznej miłości wyłazi z lochów cnoty księżowskie libido, ekstremalnie drapieżnie, pokrętnie i cynicznie. Jak jakaś bestia, przy której bestia o numerze 666 to fabularny pikuś. Cierpią na tym zazwyczaj dzieci, nieświadome manipulacji autorstwa tych wszystkich „misiaczków” w sutannach.

I tu wszelkie reportaże krytyczne robią kawał dobrej roboty, ponieważ po raz enty odkrywają występki zwyczajnych zwyrodnialców.

Misiaczki. Czyli księża drapieżcy. Z maskami słodziaków.

Misiaczki, dobrzy, kochani, a jednak nie, a jednak mają w sobie coś z seryjnych może nie morderców, za to na pewno – oprawców.

Misiaczki grasują od dekad, za przyzwoleniem lub ignorancją rodziców ich naturalnych ofiar. Księża misiaczki to najbardziej niebezpieczne persony; są przemili, aktorsko empatyczni, przejmują się dzieciaczkami, ministrantami, pytają o oceny w szkole, o ulubionych nauczycieli, chętnie czytają niezborne dziecięce wierszyki, nie szczędzą pochwał, jakiś takich czarujących dziecięcą psychikę słów, które ją toksycznie odurzają. W zamian, w pierwszym akcie tragedii, misiaczki pozwalają sobie na pogłaskanie po główce.

Żeby na niej się skończyło. Ale nie.

Misiaczek z czasem, niby przez przypadek, umożliwia swojej łapie obniżenie lotów: a to na pączkujące piersi nastolatki, a to na nabrzmiałe jabłko Adama nastolatka. Niżej, coraz niżej. Misiaczek zniży się za wszelką cenę, byle gdzieś tam znów poczuć się dobrze, odseparować od tego gówna, w które się wpakował, wybierając seminarium, a potem dostępując święceń kapłańskich. A teraz za późno, a żyć trzeba, bo niby jest życie po śmierci, które musi promować każdego dnia przed ołtarzem, ale bądźmy szczerzy, tam aniołka po dupce się nie pomizia, prawda? Więc nie ma co, tu na ziemi aniołków podatnych na hardkorowe amory misiaczków ogrom. Co z tego wyciśniesz, twoje, w imię ojca, może nie syna, a na pewno nie ducha świętego.

Misiaczki… Wcale nie marnotrawni synowie polskiego kościoła katolickiego. Jego nieodrodni.

Nie lubię cytować siebie, to często w przypadku autorów poczytywane jest jako tani egotyzm czy próba żałosnej autopromocji, natomiast w kontekście aktualnych wydarzeń wręcz należy przywołać pewien wyimek z własnej twórczości („Przerwany sen Kashi”, Świat Książki, 2018). Powieść ta, będąc z zasady dystopią, nagle nabiera wręcz męczącej aktualności. I ostrzeżenia:

„Polski Kościół katolicki, po schizmie w latach dwudziestych z Kościołem oficjalnym, rzymskokatolickim z siedzibą w Watykanie, stanowił osobliwą autonomiczną siłę. Katolicy nie mieli wyboru, pozostawał im bunt albo zaakceptowanie jedynie słusznej siły zrewoltowanego Kościoła, który pogrążył się w konserwatyzmie, wybierając rasistowsko-przedsoborowy narodowy katolicyzm, cokolwiek to znaczyło. Po kilkunastu latach izolacji oraz ultralewicowych nastrojów w społeczeństwie, Kościół, pozbawiony wpływów politycznych i odarty z wielu dóbr, które zawłaszczył przez czas prosperity, ogłosił wielki powrót na łono Watykanu; ten bezceremonialnie zwasalizował polskich biskupów, którzy w ramach ekspiacji stali się największymi jego zwolennikami, co często ratowało ich przed procesami sądowymi o pedofilię czy malwersacje finansowe, a jeszcze częściej przed więzieniem. Wielu duchownych dostało wyroki w zawieszeniu, niektórzy musieli nosić opaski geolokalizacyjne, co sprawiało, że dosłownie nie mogli opuścić swojej plebanii i kościoła. To był trudny czas nie tylko dla polskich upadłych hierarchów. Watykan jako taki stanowił fizyczną fikcję. Triumfował jedynie jako ofiara ataku i parasol ochronny dla wygasającego w dotychczasowej formie chrześcijaństwa.” Tak że tak. Drżyjcie, misiaczki, nadchodzi piekło w wersji premium specjalnie dla was. Do następnego #przerwanysenkornagi

Felietony publikowane na zupelnieinnaopowiesc.com zawierają osobiste opinie ich autorów.

%d bloggers like this: