– Tak wygląda życie – składa się z kolejnych trzasków, wielkich, granicznych, po których wszystko kompletnie zmienia swój bieg, a także tych małych, codziennych. Ale nie zapominajmy, że oprócz trzasków są też małe, codzienne cuda i małe codzienne przyjemności – mówi Aleksandra Zielińska, autorka powieści „Sorge”. Rozmawia Przemysław Poznański.
Przemysław Poznański. Słowem kluczem w „Sorge” jest „trzask” – wydarzenie, które staje się źródłem traumy. A czym jest „trzask” dla ciebie?
Aleksandra Zielińska: To wydarzenie graniczne, które przychodzi niespodziewanie i wywraca całe życie do góry nogami. Przeżywamy ten nagły kryzys, przepracowujemy go, po czym na nowo musimy sobie w głowie wszystko poukładać, pozbierać się i jakoś iść dalej. Z jednej strony „trzask” jest czymś negatywnym, ale jakkolwiek by to okrutnie nie brzmiało – stanowi swego rodzaju nowy początek.

To sugeruje optymizm. Ty sama zresztą określasz „Sorge” jako najbardziej optymistyczną z twoich powieści. Przyznam, że szukałem tego optymizmu, ale znalazłem zaledwie przebłyski, gdzieś w zakończeniu. Z wizji przyszłości antycypowanych przez twojego narratora w pamięć zapada mi bardziej widok gnijącej głowy flaminga. Nie odbieram ci prawa do widzenia w tej książce optymizmu, ale muszę cię poprosić, żebyś mi go pokazała.
– Z jednej strony mamy gnijąca głowę flaminga, to fakt, ale z drugiej myślałam o tej książce jako o drodze przez rzeczy trudne do osiągnięcia ulgi. Dla mnie – jako autorki powieści – ta ulga na końcu wybrzmiewa, choć rozumiem, że nie każdy musi ją tu znaleźć.
Myślę, że każdy czytelnik, w tym ja, będzie po prostu odbierał twoją powieść przez pryzmat własnych, osobistych doświadczeń.
– Jest w książce rozdział pod tytułem „Trzask”. Pusty. Bo rzeczywiście „trzasku” nie da się do końca jednoznacznie zdefiniować. Również dla każdej z moich bohaterek może on być czymś innym. Wszyscy różnimy się doświadczeniem, poziomem wrażliwości, emocjami, więc pod ten pusty rozdział można sobie podstawić te elementy, które w naszej intuicji, w naszej interpretacji będą pasować najlepiej. Zależało mi, żeby wyciągnąć na wierzch emocje i się im przyjrzeć, ale nie chciałam ich konkretyzować, zamykać w jedną słuszną interpretację. Chciałam, żeby to czytelnik sam zdecydował czy te „trzaski”, których doświadczają moi bohaterowie, na tyle w nim zarezonują, że będzie myślał o książce jeszcze przez jakiś czas po odłożeniu jej na półkę.
Miałem w życiu trochę tych „trzasków” i wiem, że po jednym – i chwili uspokojenia – zawsze przyjdzie kolejny „trzask”. W tym sensie nie ma tu dla mnie zbyt wiele optymizmu.
– Tak wygląda życie – składa się z kolejnych trzasków, wielkich, granicznych, po których wszystko kompletnie zmienia swój bieg, a także tych małych, codziennych. Ale nie zapominajmy, że oprócz trzasków są też małe, codzienne cuda i małe codzienne przyjemności. W „Sorge” opisuję dramatyczne wydarzenia z lat 40. oraz rozgrywającą się współcześnie śmierć dzieci. Mamy w końcu osobiste „trzaski”. Rzeczywiście, jest tak, że żyjemy traumą, kryzysy przyciągają naszą uwagę, a potem zdarza się następny „trzask” i o tym wcześniejszym często „zapominamy”, pojawiają się nowe, ciekawsze bodźce. A mnie najbardziej interesuje, co się dzieje z ludźmi po traumie, po kryzysie, jak już są zostawieni sami sobie, jak te „trzaski”, te graniczne wydarzenia, wpływają na sposób myślenia i dążenie do ulgi. Książka jest tak zbudowana, że nie da się tu niczego zaspoilerować, więc mogę powiedzieć, że „Sorge” kończy się jednak małym cudem. Chciałam uniknąć dosłowności, zostawiam miejsce dla czytelnika – niech sam decyduje, co się stanie z bohaterkami w kontekście zakończenia. Pomaga w tym konstrukcja narracji, która często bywa achronologiczna. Pojawia się sporo retrospekcji i wspomnień, wszystko się trochę miesza. Chciałam, żeby po zakończeniu lektury czytelnik sam sobie złożył całościowy obraz z porozrzucanych klocków. Staram się tak robić w każdej książce, bo sama, jako czytelniczka, wolę kiedy autor nie zdradza wszystkiego, a ja sama mogę swoje doświadczenia skonfrontować albo odbić w tym, co przeczytałam – jako czytelniczka tak naprawdę staję się w jakimś stopniu, po części autorką historii. W „Sorge” konstelacja porozrzucanych obrazów pozwoliła mi dodatkowo oddać mechanizm działania pamięci. Bo przecież nie przywołujemy wspomnień chronologicznie, od A do Z, wspomnienia to raczej obrazy, wrażenia, emocje porozsiewane w różnych miejscach. A jest to wszak książka o pamięci, w tym o opowiadaniu historii i o tym, jak się ją opowiada. Gdzieś w przeszłości tkwią wydarzenia pierwszego dużego „trzasku”, wydarzeń z lat 40., które następnie są przekazywane przez kolejne pokolenia mieszkańców.

W tym przez jedną z twoich trzech głównych bohaterek, Adelę.
– Bo była ich naocznym świadkiem. Ale przeszłość wpływa zarówno na główne postaci, jak i na wszystkich mieszkańców miasteczka. Wręcz obrasta przez lata kolejnymi warstwami, interpretacjami jak kula śniegowa.
Twoje bohaterki, Dziewczyna, Tula i wspomniana Adela to silne kobiety. Ale nie tyle siłaczki, co osoby silne tym, że mimo przeżytych traum się nie załamały.
– Książka jest rozpisana na trzy głosy i chciałam, żeby były one równorzędne, żeby czasem się przeplatały, oddalały od siebie, i dopiero złożenie ich wszystkich w jedną całość dawało ostateczny obraz. Do tej pory cała moja proza opierała się na pojedynczym bohaterze czy bohaterce, wokół której kręcił się cały świat przedstawiony. Tutaj spróbowałam czegoś innego – mamy jedno konkretne miejsce, ale szerokie spektrum wydarzeń i punktów widzenia,. A także szerokie spektrum kobiecości, bo jest to przecież w dużej mierze książka o kobietach na różnych etapach życia. I te kobiety boksują się z losem, są tu momenty upadków, są momenty zwątpienia, nawet autoagresji, ale i chwile małych sukcesów. Chciałam pokazać bohaterki jako osoby silne, ale i prawdziwe, wiarygodne, z wszelkimi skazami i rysami. Bo każdy z nas ma przecież momenty, jednym razem czujemy, że mamy los w garści, innym razem jest odwrotnie, niezależnie od tego jak byśmy się starali wygrać.
Z traumami miasteczka wiąże się blizna zniszczonego pałacu, który u Adeli przywołuje niechciane wspomnienia, a choćby dla Dziewczyny pozostaje rodzajem samotni, świątynią dumania, ucieczką od tego najnowszego „trzasku”, który dotknął ją bezpośrednio.
– Od samego początku nad pracą książką wiedziałam, że narracja będzie dużo bardziej skomplikowana od tego, co do tej pory robiłam – pojawił się pomysł, czy nie prowadzić jej przede wszystkim przez pryzmat miejsca. Bo pamięć miejsca – wspomnianego dworku – odgrywa tu istotną rolę. Tak naprawdę wszystkie emocje bohaterek w jakiś sposób o to miejsce zahaczają, to w końcu cel ich pielgrzymowania, rzeczywiście swego rodzaju świątynia dumania, przestrzeń, która przynosi ukojenie, bo tu – mimo tragedii, jaka naznaczyła pałac – te osobiste trzaski cichną.
Może cichną właśnie dlatego, że jest to miejsce tragedii. Nie da się porównać „trzasków”, bo jak powiedzieliśmy, oceniamy je przez pryzmat własnych traum, ale gdyby zdobyć się na obiektywizm, to ten „trzask” z lat 40. był jednak bardziej dotkliwy, niż ten współczesny.
– Wymiótł cały ród. Coś nigdy już nie powróci.
A zatem możliwe, że zagłusza swoim ogromem ten „trzask” późniejszy.
– To prawda, ale myślałam o tym pałacu też jak o miejscu eksterytorialnym, miejscu bez czasu, taki artefakt z przeszłości, gdzie nie działają normalne prawa fizyki, przez co staje się lekko magiczno-oniryczny. Lubię w moich książkach tworzyć taki nastrój.
To miejsce zagłusza to, co dla bohaterek „Sorge” jest najważniejsze – pamięć. I to dwóch poziomach, bo mówisz zarówno o zanikaniu pamięci, co dotyczy wprost Adeli, a także pamięci, jako czymś, co określa bohaterki, a wraz z nimi całe miasteczko. Pamięci czyli przeszłość. Bo choć twoja powieść rozgrywa się tu i teraz, to jest właśnie o przeszłości.
– O tym, jak przeszłość nas kształtuje. I to często ta przeszłość, z którą nie mieliśmy bezpośredniej styczności, bo dotarła do nas w postaci opowiadanej historii.
A jednocześnie używasz w narracji czasu teraźniejszego, co wydaje się wyborem jedynym z możliwych. Bo twoja opowieść rozgrywa się w zawieszeniu – między tą determinującą bohaterów przeszłością, a antycypowaną od czasu do czasu przyszłością.
– Użycie czasu teraźniejszego jest rzeczywiście świadome, bo dla mnie czas teraźniejszy jest ważnym narzędziem. Przeszłość jest skonkretyzowana, opisana. Natomiast to, co tu i teraz, jest niedokonane, płynne, może się zmieniać. Wniosek z tego jeden – dobrze skupić się na tym, co wokół, w danej chwili. Przeszłość jest ważna, jasne, ale może tu i teraz jest istotniejsze, w końcu nie wiemy, jak długo potrwa.

A co z przyszłością, o której twój narrator od czasu do czasu wspomina?
– Książka, a przede wszystkim jej zakończenie jest próbą wyjścia w przyszłość. To, w jaki sposób będziemy odczytywać epilog, da nam odpowiedź, czy bohaterkom udało się tę przeszłość zamknąć i pójść dalej, czy nie. Powieść zaczyna się od stagnacji, wtłoczenia w schematy, od bezruchu. Wraz z upływem czasu bohaterki zaczynają się poruszać, kotłować, zresztą dotyczy to wszystkich mieszkańców w obrębie miasteczka.
To porozmawiajmy o miasteczku. Budujesz atmosferę małej, hermetycznej społeczności, która moim zdaniem potęguje jeszcze w bohaterkach poczucie osaczenia. W dużym mieście ich trauma „trzasku” mogłaby się rozmyć, tu jest potęgowana przez to, że wszyscy o niej wiedzą, sami nią żyją. Nie pozwalają o niej zapomnieć.
– Dla mnie to miasteczko miało być czymś pośrednim między miejscami, które opisywałam dotychczas – czyli dużym miastem, a a wioską zagłębioną gdzieś w naturze. Tak skrajne miejsca budzą w bohaterach silne emocje, doprowadzają do dużych iskier. Doszłam do wniosku, że niekoniecznie te duże iskry na tym etapie są dla mnie wciąż interesujące. Dlatego wybrałam miasteczko, byt przejściowy, który jest – trochę jak ów czas teraźniejszy – pośrodku, niedokonany, płynny. Interesowało mnie jak w takim miejscu wygląda przeżywanie żałoby i kiedy jest ona społecznie akceptowalna. Z jednej strony mamy przecież utratę dzieci, którą się niemal celebruje, miejscami fetyszyzuje, a z drugiej wybrzmiewa problem poronień, które w tej społeczności są pomijane. Nie ma przestrzeni do opłakiwania dziecka, które urodziło się martwe.
Nie ma dla nich odpowiedniego miejsca na cmentarzu.
– I żałoba nie jest przez to zamknięta, przepracowana. Sceneria miasteczka pozwoliła mi złapać społeczny kontekst tego, jak patrzymy na różne rodzaje „trzasków”, na nasze osobiste i na te, dotyczące innych. Czy stać nas na empatię?
Zatrzymajmy się przy żałobie, bo to istotny element twojej powieści. W tradycyjnym pojęciu rok powinien wystarczyć na pogodzenie się ze stratą. U ciebie – być może właśnie przez to zamknięcie przestrzeni miasteczka – żałoba po „trzasku” trwa już, z niemal niezmienioną intensywnością, jakieś trzy lata.
– Ten rok jest mocno umowny, za bardzo się z tym nie zgadzam. Adela żyje wciąż tragedią z lat 40., ma wyrzuty sumienia, że nie pomogła wtedy komuś, komu pomóc należało. Mamy postać Marcinka, który już swoją traumę przepracował i chce iść dalej, ale nie spotyka się ze zrozumieniem tych, którzy nie chcą rozstać się z trzaskami, nie rozumieją, jak można sobie pozwolić na wymazanie tragedii. Zależało mi na tym, żeby bohaterom książki dać przestrzeń, wybór – niech sami ustalają, jak długo będą się ze swoimi traumami zmagać.
Właściwa nazwa miasteczka, w którym umieszczasz fabułę to Boża Wola. Ta nazwa pada raz, ale skłania mnie do pytania: czy wierzysz w fatum?
– Nazwa przynosi skojarzenia, że istnieje jakaś boska wola, choć w tej książce nie ma boga w rozumieniu wiary czy Kościoła. Natomiast jest poczucie woli sprawczej, tego fatum, które unosi się nad miasteczkiem, gdzie „trzaski” przychodzą jeden za drugim, co potęguje poczucie bezsilności, strachu. W powieści chodzi o to, żeby się z tego fatum wyzwolić, dać się wyprowadzić wreszcie z tego miasteczka.
Skoro mówisz o wyprowadzaniu, to przecież przywołujesz kilkukrotnie baśń o szczurołapie, który za to, że nie zapłacono mu za wyprowadzenie z miasteczka szczurów, mści się okrutnie, wyprowadzając wszystkie dzieci. Nawiązujesz tym wątkiem do „trzasku”, który też miał związek ze śmiercią dzieci, ale można to odczytać jako ostrzeżenie, że nie zawsze „wyprowadzenie” oznacza coś dobrego.
– Gdy przywoływałam tę baśń, myślałam głównie o Dziewczynie, która dla mieszkańców miasteczka jest takim szczurołapem i musi żyć ze świadomością, że jest w jakimś sensie wykluczona. Oczywiście, ten wątek będzie podlegał licznym interpretacjom, można postać szczurołapa rozumieć jako kogoś lub coś, co zabiera nam najcenniejsze rzeczy, które wcale nie są rzeczami. Bohaterki tracą wiele, ale w końcu podążają za głosem, który być może ich wyprowadzi z marazmu miasteczka. Ja mimo wszystko dostrzegam tu element optymizmu.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Aleksandra Zielińska – autorka powieści „Przypadek Alicji” (W.A.B., 2014; nominacja do Nagrody Conrada), powieści „Bura i szał” (W.A.B., 2016), tomu opowiadań „Kijanki i kretowiska” (W.A.B. 2017) oraz powieści „Sorge” (W.A.B. 2019). Publikowała m.in. w miesięczniku „Znak”, „Twórczość”. Tłumaczona na ukraiński, niemiecki i czeski.
