felieton

Fryczkowska w odcinkach | Ośla ławka, czyli łamiemy zasady

Każdy pisarz w USA na pewno skończył przynajmniej jedną szkołę twórczego pisania. Dzięki temu wie, jak należy czytelników zdobyć, a potem do siebie przywiązać. W tym celu wykorzystuje wykute na pamięć ZASADY BUDOWANIA DRAMATURGII.

Polscy pisarze rzadko chodzili do szkół twórczego pisania, mamy bowiem tutaj niemal wyłącznie kilkutygodniowe kursy pisarskie. Dokształcając się jednak na własną rękę, każdy twórca fabuł na pewno wysnuł trochę wniosków. Tak jak i wszyscy absolwenci coraz liczniejszych szkół scenariuszowych, z których jedną, tę w łódzkiej Filmówce, i ja skończyłam.

Czego więc uczą się adepci sztuki opowiadania w szkołach dla pisarzy:

Po pierwsze: bohater. Należy ich tworzyć barwnych, ciekawych, z tajemnicami i niestereotypowych. Gdy już takich wymyślimy, gdy już zwłaszcza dopieścimy bohatera głównego, niech go ludzie kochają, niech się do niego przywiążą, niech się z nim identyfikują. A gdy już tyle pracy i uczucia w niego włożymy, to nie wolno go zabijać prędzej niż w ostatniej scenie!

Po drugie: antagonista, czyli przeciwnik bohatera. To ten zły. Musi również być barwny i ciekawy, im ciekawszy, tym lepiej robi głównemu bohaterowi, bo wszak i w życiu wartość człowieka często rozpoznajemy po randze jego wrogów. Gdy już takiego fascynującego antagonistę wymyślimy, nie wolno go zabijać prędzej niż w przedostatniej scenie!

Po trzecie: są wątki główne i poboczne. Żadnych nie wolno mnożyć ponad miarę, bo widz i czytelnik ma lepsze rozrywki niż robienie sobie ściągawek z akcji, no i prędzej czy później muszą się ze sobą te wątki jakoś powiązać.

Po czwarte: bohaterowie drugoplanowi. I niech tacy zostaną. Barwni, ale przecież nigdy nie fajniejsi ani ważniejsi niż główni bohaterowie.

Po piąte: pogadajmy chwilę o zabijaniu. W każdym horrorze, w każdym filmie katastroficznym, w każdej sensacji zabijamy bohaterów po kolei. Na pierwszy ogień idą ci bezbarwni. Potem ci mniej przystojni, czyli: okularnica, grubas. Potem przychodzi czas na charakterystycznych drugoplanowych, tu już należy zwolnić tempo zabijania, bo tych bohaterów zdążyliśmy polubić. Na koniec zostawiamy giermka/kumpla głównego bohatera, który może za niego ewentualnie oddać życie. Ukoronowaniem cyklu zabójstw niech będzie zaciukanie głównego antagonisty. Głównego protagonistę można ocalić, można też zlikwidować w pięknej, wyciskającej łzy kulminacji. Tak to mniej więcej szło w tysiącach fabuł pisanych i filmowanych.

Po szóste: kończ, co zacząłeś/zaczęłaś, może ktoś ci to zekranizuje.

Kiedy już się nauczymy tych wszystkich zasad budowania powieści, ale również filmu i serialu, kiedy wykuliśmy na pamięć kolejność zabijania, i powtórzyliśmy sobie sto razy, żeby kończyć, co się zaczęło, przychodzi ON. Pisarz, który trzaska jedną grubaśną książkę za drugą i mówi, że zasady zasadami, ale on i tak będzie robił, jak mu się podoba.

– Ale sukcesu z tego nie będzie – tłumaczą mu nauczyciele sztuki kreatywnego pisania.

– A to ja wam jeszcze pokażę.

No i George R. R. Martin nam pokazał.

Gra o tron bowiem, w obu wersjach, do czytania i do oglądania, łamie sobie radośnie i z talentem wszystkie wypisane powyżej ZASADY DRAMATURGII. Główni bohaterowie umierają nie czekając nawet do końca odcinka, a co dopiero do końca sezonu czy serialu. Jak w życiu, gdzie protagonista też rzadko ma szansę doczekać zamknięcia pewnej całości. Antagoniści, znienawidzeni przez wszystkich, źli do imentu, też giną sporo za wcześnie, nie zważając na żadne zasady.

A wątki? Mnożą się i dzielą. Głównych bohaterów mamy cały tłum, a ich losy całymi sezonami się nie splatają. Poza tym drugoplanowcy przechodzą nieoczekiwanie na plan pierwszy, a potem na pierwszym planie jest ich już tylu, że widz (czytelnik) powinien nie rozstawać się ze ściągawką. I nie mają ze sobą nic wspólnego, poza wspólnym uniwersum. To też jak w życiu, gdzie większość z 6 miliardów nie ma ze sobą nic wspólnego poza wspólnym uniwersum.

I wspólnym zagrożeniem, co jednak i w życiu, i w serialu okaże się za jakiś czas.

A poza tym George R. R. Martin jeszcze wcale nie skończył tego cyklu pisać. Namotał, rozgrzebał, prokrastynuje i co? I ma sukces. Kto wie, może nawet nigdy nie skończy. Po co, skoro nienapisane tomy streścił ekipie od scenariuszy, żeby zrobili ostatnie dwa sezony serialu, które są ekranizacją pomysłów egzystujących wyłącznie w głowie Martina.

No i to by było na tyle z ZASADAMI, KTÓRYCH ŁAMAĆ NIE WOLNO.

PS. Ja oczywiście wierzę w zasady dramaturgii, szkoły pisania oraz uważam, że nie każdy może być Picassem. Pardon, Georgem R.R. Martinem.

Gra o tron (Game of Thrones)

Twórcy: David Benioff i D. B. Weiss

Na podstawie prozy Goerge’a R.R. Martina

Występują: Emilia Clarke, Peter Dinklage, Kit Harrington

HBO 2011-2019

Zdjęcie autorki: Przemysław Jakub Hinc/zupelnieinnaopowiesc.com, zdjęcie z serialu: Kit Harington as Jon Snow and Emilia Clarke as Daenerys Targaryen – Photo: Helen Sloan/HBO
%d bloggers like this: