„Czas wilków, czas psów” Jana Krasnowolskiego to napisana po polsku brytyjska powieść kryminalna, z bohaterami rekrutującymi się co do zasady spośród polskich imigrantów lub międzynarodowej zbieraniny – jak przy wątku bałkańskim, który opowiada historię dziejącą się niemal w całości poza Polską. Będzie dużo wszystkiego tego, co w powieści kryminalnej powinno się znaleźć: krwi, strachu i brutalnych gangów narkotykowych. Jest co czytać.

Zaczyna się z od totalnej katastrofy. Plany młodego narkotykowego kuriera, który postanowił nawiać ze skradzioną amfetaminą i samodzielnie ułożyć sobie życie legły w gruzach w chwili, gdy postanowił przywłaszczyć sobie własność mafiosów. Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy ze wszystkich konsekwencji swojego czynu, ale jeden telefon do siostry rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego jak się skończyć może jego rejterada. Zorientował się, że jego wyskok przez bossów mafijnego światka, nie zostanie potraktowany jak bryknięcie młodego byczka, ale zostanie ukarany dla przykładu. Z chojraka stał się zwierzyną łowną, gdy działający w Anglii gang polskich handlarzy narkotyków dla „posprzątania” bałaganu wynajął płatnego zabójcę. Młody diler zanim na dobre zorientował się, że znalazł się w pułapce bez wyjścia, wpadł w ręce „człowieka z Warszawy”.
Na czytelnika czeka tu krwawa łaźnia – „Czas wilków, czas psów” ocieka krwią i to niemal dosłownie. Nie ma tu choćby jednego wątku chyba, który by nie skończył się krwawo. Jednak brutalność wszechobecna na kartach tej książki po początkowej sekwencji już nie dziwi, a specyficzny, słodkawy zapach krwi zdaje się unosić nad całą powieścią. Nie jest tak, że stajemy się obojętni na zbrodnię i przemoc, jednak stanowią one tylko ubogacenie tła tej historii – a może bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie „tych historii”, które dane nam będzie poznać. Bo to – co widać – nie jest grzeczna powieść z kluczem spod pióra Agaty Christie, ale mroczny i niezwykle brutalny opis panoszącego się zła, które przybiera tu choćby twarz warszawskiego cyngla do wynajęcia. Ale są tu też oblicza znacznie bardziej niepokojące. I dość szybko czytelnik zorientuje się, że postacią, której losy będziemy śledzili na karatach książki, nie jest jeden czy drugi diler, ale właśnie Mariusz Madejski, były warszawski skinhead, który zaciągnął się podczas wojny na Bałkanach do armii jugosłowiańskiej, a właściwie do działających na jej obrzeżach, finansowanych przez Rosję, paramilitarnych brygad „ekspedycyjnych”. I właśnie ten bałkański wątek najpierw będzie niejako walczył o swoje miejsce na karach książki z „pracą” Madejskiego na Wyspach Brytyjskich, by w pewnej chwili zdominować narrację, a ostatecznie nierozerwalnie spleść oba wątki losów zabójcy z Warszawy, zwłaszcza gdy ten ze ścigającego sam stanie się ściganym.
Bałkański ślad, jak trop rannej, łownej zwierzyny pozwoli nam śledzić kroki Madejskiego, najpierw jako najemnika w służbie Armii Jugosławii, potem dezertera przedzierającego się przez zieloną granicę do Austrii, wreszcie płatnego zabójcy na usługach podwarszawskiej mafii. Ślad ten zaprowadzi nas aż do walijskiego nadmorskiego miasteczka Llanelli. Przyjrzymy się od wewnątrz jego codzienności, w której beznadzieja odczuwana przez polskich imigrantów walczy o lepsze z ich zgodą na rutynę jaką niesie żmudna zarobkowa praca, gdzie mityczne Eldorado, jakim dla Polaków jawiły się Wyspy, zamieniło się we wciągające bagno pozbawionej jakiejkolwiek szansy na lepszy byt codziennej mitręgi. Gdzie się już na zawsze jest się imigrantem – obcym. Skąd nie ma z czym wracać do kraju.
Warto zwrócić tu uwagę na postawioną przez autora, niejako przy okazji, ważną diagnozę tego stanu rzeczy, bo będziemy mogli przyjrzeć się nastrojom walijskiej prowincji „od wewnątrz”, na chwilę przed referendum w sprawie Brexitu. Książka ta ma więc jeszcze jeden walor, którego w pierwszej chwili można nie dostrzec – to wprawdzie powieść gatunkowa, ale przede wszystkim jest to napisana po polsku brytyjska powieść kryminalna, z angielskimi i walijskimi plenerami, miastami i ulicami, z bohaterami rekrutującymi się co do zasady spośród polskich imigrantów, i która opowiada historię dziejąca niemal w całości poza Polską – na Wyspach i na Bałkanach. Ale to nic dziwnego, bowiem Jan Krasnowolski od 2006 r. mieszka w Bournemouth w Wielkiej Brytanii, więc opowiada ze swojej, dla nas niezwykle cennej perspektywy. . Za to nie do końca przemówił do mnie psi wątek, który pojawia się pod koniec lektury, a z kolei wątek pewnej dziewczynki niósł moim zdaniem znacznie większy potencjał i szkoda, iż autor nie dołożył może jeszcze kilu stron, by faktycznie mocniej wybrzmiał. To jednak tylko drobne uwagi, bo książkę czyta się dobrze, a jej lektura może dać czytelnikom sporo satysfakcji.
Jan Krasnowolski, Czas wilków, czas psów
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2019
