recenzja

Pojąć Karola Kota | Przemysław Semczuk, M jak morderca

Po ponad półwieczu od opisywanych w jego książce wydarzeń Przemysław Semczuk udowadnia nam, że tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy o Karolu Kocie – jednym z najsłynniejszych zabójców czasów PRL-u. I naprawia to zaniedbanie we właściwy sobie sposób – przeprowadzając drobiazgowe dziennikarskie śledztwo, które nie tylko oddziela prawdę od mitów, ale i buduje możliwie pełny, a przy tym skomplikowany psychologiczny portret zabójcy.

W tej sprawie z pozoru nic do siebie nie psuje. Z jednej strony jedenaście ciosów nożem, z drugiej witamina B complex zapisana sprawcy przez psychologa, kurczowe trzymanie się przez policję sporządzono na podstawie kłamstw portretu pamięciowego. W końcu świadomość, że mamy do czynienia z mordercą, a jednocześnie widok uśmiechniętej, wciąż jeszcze dziecięcej twarzy chłopaka wyzierającej z okładkowego zdjęcia, wykonanego podczas wizji lokalnej. Ta twarz nie pasuje do noża zaciśniętego w dłoni, zdaje się sugerować, że to żart, zgrywa.

Tym trudniejsze zadanie wziął na siebie Przemysław Semczuk, reportażysta i pisarz, autor choćby „Kryptonimu Franktenstein”, czyli historii Joachima Knychały, seryjnego mordercy z Piekar Śląskich, czy „Czarnej wołgi”, będącej przekrojowym portretem PRL-owskiej zbrodni. Bo mity i kontrowersje, jakie narosły wokół sprawy Kota skutkują tym, że do dziś trudno oddzielić tu prawdę od plotki, jak choćby tej, że chłopak chorował na guza mózgu. I nawet jeśli rzeczywiście chorował, to Przemysław Semczuk drobiazgowo wylicza, że nie było szans na sprawdzenie tej teorii, bo po śmierci zabójcy nie wykonano jego autopsji.

Taka to bowiem jest książka – obalająca mity, oparta na faktach, często na przytaczanych wprost dokumentach. Sprawozdania z przesłuchań, listy, relacja z procesu – wszystko to wplecione we wciągającą, świetnie skonstruowaną opowieść, którą czyta się jak rasowy kryminał. I choć znany sprawcę, to przecież ciekawi nas jak udało się go postawić przed sądem i skazać, tym bardziej że – jak pokazuje Semczuk – długo ignorowano ślady i sygnały, wskazujące wprost na Kota, jako na sprawcę zbrodni, w wyniku których m.in. ranne zostały dwie kobiety i dziewczynka, zginęła inna kobieta i jedenastoletni chłopiec. Czy któremuś z tych zdarzeń można było zapobiec? Niewykluczone. Fakty przytaczane w książce szokują: Kot wprost przechwalał się wśród znajomych zabójstwami, groził śmiercią przyjaciółce, zachowywał się w sposób, który powinien sprawić, że przynajmniej znajdzie się w gronie podejrzanych. Podczas lektury „M jak morderca” odnieść można wrażenie, że to dopiero Semczuk, jako pierwszy, zebrał wreszcie wszystkie fakty, zestawił je ze sobą i tym samym zbudował pełny obraz sytuacji. Dostajemy dzięki temu coś więcej, niż tylko kronikę zbrodni, ale też portret psychologiczny mordercy. Nie jest to łatwe w tego rodzaju książce, jeśli autor – a tak postępuje Przemysław Semczuk – unika prezentowania własnych komentarzy i ocen, zdając się tylko na to, co znajdzie w archiwach lub czego dowiedział się od osób jeszcze pamiętających Kota i tamte wydarzenia. Jest to więc nie tylko relacja z tego, czego autor dowiedział się z akt, ale wręcz „trójwymiarowy” portret „pamięciowy”. Możliwie najpełniejszy, a przez to tym bardziej przerażający. Kot po lekturze książki Semczuka przestaje mieścić się w płaskim, bo powszechnym wyobrażeniu sadystycznego mordercy. Staje się za to mordercą przerażającym stopniem skomplikowania targających nim motywów. Widzimy wszystkie twarze sprawcy, poznajemy jego fobie, kompleksy i marzenia, te zwykłe, młodzieńcze i te najbardziej mroczne, przerażające stopniem zawartego w nich okrucieństwa. Okazuje się, że Karol Kot oglądany tylko przez pryzmat sądowych dokumentów, albo wyłącznie poprzez fakty zawarte w protokołach przesłuchań to ktoś, kto nie istniał naprawdę. Bo prawdziwy Kot to postać niedająca się opisać w kilku prostych słowach, lecz psychologiczny fenomen, niewątpliwie będący uosobieniem zła, którego przyczyn nie da się jednak jednoznacznie wskazać.

Przemysław Semczuk zadał sobie trud – czasem naprawdę wielki, o czym pisze w zakończeniu – by dotrzeć do prawdy i nie tyle odkurzyć jedną z najgłośniejszych kryminalnych spraw PRL-u, co byłoby pewnie żmudne, ale jednak dość proste, ile pokazać ją w pełnym świetle, z wszelkich dostępnych punktów widzenia, dzięki czemu „M jak morderca” nie jest tylko kolejnym pitawalem z nieco już „zakurzonych” wydarzeń, lecz istotnym wkładem w historię zbrodni jako takiej.

Przemysław Semczuk, M jak morderca

Świat Książki 2019

%d bloggers like this: