recenzja

Piłkarsko-medialny Black Jack | Grzegorz Kalinowski, Gra w Oczko

„Gra w Oczko” Grzegorza Kalinowskiego to kryminał z doskonale skrojoną intrygą, ale to też opowieść o polskim piekiełku – szemranych układach w światku piłki i o kulisach nakręcania medialnego zgiełku.

Grzegorz Kalinowski znany był dotąd z kryminałów rozgrywających się w scenografii międzywojennej Polski – przede wszystkim Warszawy, choć nie tylko. Świetnie skonstruowane powieści, nieco łotrzykowskie, czasem trącące klimatem gangsterskim czy używające wątków sensacyjno-szpiegowskich, były rozpoznawalnym znakiem towarowym pisarza. Dla jego wiernych czytelników „Gra w Oczko” będzie więc zaskoczeniem. Nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z fabułą oderwaną od wszelkich historycznych powiązań, ale też choćby z powodu użytego języka. Kalinowski sięga bowiem na potrzeby tej książki po zupełnie inny arsenał środków, niż robił to w swoich wcześniejszych powieściach. I to nie tylko, co byłoby oczywiste, przy tworzeniu dialogów, ale przede wszystkim przy snuciu narracji. Choć autor pozostaje gawędziarzem, niestroniącym od humoru, to jednak styl wydaje się bardziej oszczędny, poddany prawidłom współczesności, pędzącej na łeb na szyję, preferującej bardziej zwięzłą komunikację. Przekłada się to też na konstrukcję: każdy rozdział (a jest ich oczywiście dwadzieścia jeden!) stanowi nowe rozdanie, które zbliża bohaterów do finału gry. A przy tym każdy kolejny wątek, jak każda nowa karta w grze, ma swoje konsekwencje dla graczy, którymi są zarówno bohaterowie, jak i czytelnicy. My bowiem także dostajemy do ręki króle, damy, asy i blotki i od nas zależy czy uzbieramy „oczko” – czy też mówiąc językiem kasyn wygramy w Black Jacka – jeszcze przed spektakularnym finałem.

O co toczy się gra? Z pewnością nie jest ona pasjansem układanym do popołudniowej herbatki. Bo oto w drogim apartamentowcu znalezione zostają zwłoki Dawida Błochowiaka, świetnie zapowiadającego się młodego piłkarza o ksywie Oczko. Odkrycia dokonuje, co dla fabuły istotne, znana dziennikarka telewizyjna, mieszkająca – tak się składa – piętro niżej. I tak oto świat piłki splata się w jednej chwili ze światem mediów.

Dostajemy z jednej strony mieszankę szemranych, zakulisowych przepychanek, ustawianych meczów, kibolskej subkultury, z drugiej bezpardonową walkę o słupki oglądalności, w której decydenci nie cofną się przed niczym.

W każdym z tych światów mamy asy (Valdi „Bożek Telewizji” Jaszczołt, Mariola Szukalska-Olsen, Zygmunt „Wieszczu” Słowacki czy Krzepki Radek), królowe i królów jak redaktor Joanna Becker czy podkomisarz Artur Konieczny), ale także waleta jak Michał Misiewicz, dawny dziennikarz sportowy, którego talenty okażą się istotnym atutem w rozgrywce, podobnie jak umiejętności Garfielda, mocno niejednoznacznego geniusza informatycznego.

Podział na dobrych i złych jest w powieści zakreślony w zasadzie dość jasno. Bo choć nie zabraknie tak potrzebnych w kryminale niespodzianek, to z grubsza wiemy, kto po której stronie stoi w rozgrywce między sprawcą (sprawcami?) zabójstwa a tymi, którzy mają tę zagadkę wyjaśnić. Ale nie zmienia to faktu, że zaledwie kilku z bohaterów kieruje się tu prawdziwie szlachetnymi intencjami. Reszta próbuje ustawić własny stolik i na śmierci Oczki rozegrać własną grę.

Odsiewając kanciarzy Kalinowski ze sporej grupy postaci pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych ostatecznie wyłuskuje dla nas (i pewnie też dla siebie) dwie, którym z powodzeniem dać może szansę na pociągniecie całego rysującego się tu nowego powieściowego cyklu.

Mowa rzecz jasna o komisarzu Koniecznym, ale i redaktorce Becker – duecie nieoczywistym, dobranym nieco na zasadzie kontrastów, a przecież potrafiącym dogadać się w najistotniejszych kwestiach. Duecie skutecznym, co zobaczymy w emocjonującym, trzymającym w napięciu finale. 

Grzegorz Kalinowski – były telewizyjny dziennikarz sportowy – doskonale wie, o czym opowiada i pewnie znajdą się i tacy, którzy doszukają się w jego powieści niejednego klucza. Ale dla fabuły „Gry w Oczko” nie to będzie miało znaczenie. Powieść ma większe ambicje, niż tylko obnażać kulisy piłkarskich rozgrywek czy wzniecanego i nakręcanego do granic możliwości medialnego zgiełku. Korzystając z kryminalnej intrygi powieść opowiada o polskim piekiełku – ludziach uwikłanych w układy i zależności, uzależnionych od hazardu, płatnego seksu i pieniędzy, ale i od sukcesu. Można zresztą określenie tego „piekiełka” zawęzić – jest ono tak naprawdę warszawskie, z całą jego lokalnością i całą „stołecznością”. Bo „Gra w Oczko” to przecież powieść miejska, ze wszelkimi tego konsekwencjami. Zanurzona bez reszty w tkance Warszawy – tej lewobrzeżnej z apartamentowcami na Powiślu czy stadionem Legii, i tej prawobrzeżnej, z Wiatrakiem czy Placem Szembeka (już choćby z tego powodu spodziewam się nominacji do Kryminalnej Piły).

Napisanie przez Kalinowskiego „Gry w Oczko” nie oznacza, że pisarz porzucił kryminały rozgrywające się w międzywojniu – sam chwalił się nie dawno na Facebooku maszynopisem kolejnego tomu o komisarzu Kornelu Strasburgerze. Ale jest zapowiedzią serii powieści kryminalnych, powstających w ramach tzw. „TeamPOCISK”, a więc grupy pisarz skupionych wokół miesięcznika „Pocisk”, w skład której wchodzą też tacy uznani twórcy literatury kryminalnej jak Marta Guzowska, Małgorzata Rogala, Katarzyna Kacprzak, Jacek Ostrowski czy Alek Rogoziński. To inicjatywa jedyna w swoim rodzaju, a kryminał Kalinowskiego jest doskonałą zapowiedzią tego, co może dzięki niej czekać nas wkrótce w polskiej literaturze kryminalnej.

Grzegorz Kalinowski, Gra w Oczko

Skarpa Warszawska 2019

%d bloggers like this: