artykuł

Fragment powieści „Równonoc” Anny Fryczkowskiej, część 1 | Książka pod patronatem zupelnieinnaopowiesc.com

„W odpowiedzi rozległ się przerywany sygnał. Siedziałam przytulona do słuchawki, sygnał pojękiwał mi w ucho. Grzesiek odsunął się, odwrócił ode mnie głowę. Piotrek siedział bezpieczny na kanapie. Chociaż jeden mój syn jest bezpieczny”. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Od Deski Do Deski prezentujemy fragment powieści Anny Fryczkowskiej „Równonoc”. Jutro część druga.

Krzesło Szymona ciągle stało w kuchni, nic na nim nie kładliśmy, jak kto miał torbę, sweter czy marynarkę, wieszał na pozostałych. Grzesiek i Piotrek omijali je wzrokiem i obchodzili łukiem, jakby miało im podstawić nogę. A ja wpatrywałam się w nie całymi kwadransami. I ciągle mi się coś przypominało.

Że Szymon uwielbiał zabawę w chowanego. Kiedy wracałam z zakupów albo z kiosku, często słyszałam jego zduszony chichot z szafy lub spod łóżka „Szukaj mnie!”. Więc teraz może też miał to być jakiś żart, jakieś „Szukaj mnie!”? […]

Od ponad roku nie mieliśmy nic nowego – tylko puste łóżko Szymona, puste miejsce po jego krześle w kuchni, puste milczenie między nami – więc nagle zaczęła mnie krzepić myśl, że jednak pojawiło się coś nowego, jakiś trop na tyle ważny, że ktoś nas straszy przez telefon. Coś nowego w sprawie, nawet jeśli nie miałam pojęcia co.

– Mamo, ty się uśmiechasz? – zdziwił się Piotrek przy śniadaniu.

Sama się dziwiłam.

A potem umalowałam oczy, pierwszy raz od ponad roku, i poszłam tą samą trasą, którą od ponad roku chodziłam przynajmniej dwa razy w tygodniu. Do komendy powiatowej.

Gdy weszłam, działo się to, co zwykle – spuszczali oczy, podnosili słuchawki telefonów, zagłębiali się w papierach. Wpatrywałam się w te uciekające pod biurka twarze. Jak dobrze już je znałam. Każdy nos, każde czoło, każde niechętne usta.

– Dzwonią do nas. Straszą. Chyba coś wiedzą, bo po co by dzwonili?

Stałam przed biurkiem policjanta, a ten potakiwał. Tak, ten gruby zawsze potakiwał. A teraz nawet spytał, co mówili przez telefon, kto mówił i czy padły jakieś groźby karalne. I zapisał coś w notesie – czarne ceratowe okładki i obciamkany długopis. Dobry znak, pomyślałam, że akurat on ze mną rozmawia, z całej tej komendy powiatowej jego lubiłam najbardziej, choć on też już dawno nie prosił siadać, obawiając się, żebym za długo nie została.

Więc nie zostałam, miałam na co czekać w domu. Na wieczór, na telefon. Z którego może się czegoś dowiem, czegoś jeszcze.

Po Wiadomościach, po jakiejś komedii sensacyjnej i po Kabarecie Olgi Lipińskiej w powietrzu aż iskrzyło. Trudno było wysłać Piotrka do łóżka – czuł nasz stres, widział nasze spojrzenia na siebie, na telefon, na siebie, na telefon. Nosiło go.

– Brawo. Brawo. Brawo. – Bardzo entuzjastyczna dziś teściowa też nie miała zamiaru się położyć. – Brawobrawobrawo.

– Mamo, zabierz babcię. Chcę oglądać.

– Już nic dla ciebie w telewizji nie ma. Do łóżka, Piotrek.

– Ale jutro nie ma szkoooły.

– Idźże spać wreszcie!

I wtedy rozległ się dzwonek telefonu. Zamarłam. Zerknęłam na zegar. Dwudziesta trzecia. Grzesiek był pierwszy przy aparacie, ja zaraz po nim. Oboje przytknęliśmy uszy do słuchawki.

– Halo?

– Przemyślałaś to? Przestań drążyć w tej sprawie.

– Ale gdzie on jest? Powiedz, gdzie jest Szymon!

– Pomyśl o drugim synu. Jak nie przestaniesz, jemu też coś się stanie.

– Ale kto mówi? Proszę powiedzieć, kto mówi!

W odpowiedzi rozległ się przerywany sygnał. Siedziałam przytulona do słuchawki, sygnał pojękiwał mi w ucho. Grzesiek odsunął się, odwrócił ode mnie głowę. Piotrek siedział bezpieczny na kanapie. Chociaż jeden mój syn jest bezpieczny.

– Tato, kto dzwoni tak późno?

– Brawobrawobrawo.

– Co on powiedział? Przestań krążyć? – spytał Grzesiek.

– Ona. Przestań drążyć.

– To nie była kobieta.

– Była. Starsza. Trochę zachrypnięta.

– Mężczyzna. Na pewno mężczyzna.

– Brawobrawobrawo.

– Mamo, no powiesz, kto dzwonił?

– Nie wiem. Nie wiem, synku.

– A co mówił?

– Nie denerwuj się, to była pomyłka.

– To co jesteście tacy zdenerwowani?

– Brawobrawobrawo!

Nagle coś mnie zabolało. Spojrzałam w dół: wbiłam sobie paznokcie w dłonie, do krwi. Zacisnęłam pięści, żeby żadne z nich tego nie zobaczyło.

[…]

Gdy Natascha Kampusch uciekła po ośmiu i pół roku z domu porywacza, była wychudzona, półżywa i zgnębiona. Ale nie to było najgorsze. Natascha nie umiała już żyć poza piwnicą, choć matka próbowała ją tego nauczyć. Dziewczyna nie potrafiła pogodzić się z tym, że porywacz rzucił się pod pociąg, gdy tylko uciekła, i opłakiwała go. Niech pani sobie wyobrazi, że nawet zamieszkała w domu, w którym była więziona, bo zapisała jej go w spadku matka tego mężczyzny. Natascha została na całe życie naznaczona swoim zniknięciem. Uciekła, ale zabrała więzienie ze sobą. A potem w nim zamieszkała.

Nieżałoba | Anna Fryczkowska, Równonoc

Fragment powieści „Równonoc” Anny Fryczkowskiej, wydawnictwo Od Deski Do Deski

Wszelkie prawa zastrzeżone

%d bloggers like this: