Trzy przyjaciółki i trzy różne losy. W „Zaklinaczkach” Mariola Zaczyńska każe swoim bohaterkom zmierzyć się z tym, co budzi w nich największy lęk.
Gabi, Izyda i Ewa są przyjaciółkami. Ale dziwna to przyjaźń, bo tak naprawdę niewiele, a w każdym razie nie wszystko, o sobie wiedzą. Bo ich przyjaźń jest przyjaźnią późną, zawartą już w życiu dojrzałym, a nie – co w małych miasteczkach normalne – w szkolnej ławie. To sprzyja dojrzałości tej relacji, ale też pozwala kobietom skrywać pewne tajemnice, które wolałyby zachować dla siebie. Ale każda z nich wie, że mogą na siebie liczyć. Tak przynajmniej sądzą. Do czasu, bo każda z nich stanie w obliczu kryzysu, który przewartościuje dotychczasowe życie każdej z nich i wpłynie też na wzajemne relacje.
Zaczyńska rysuje trzy bardzo różne portrety kobiet. Oto Gabi – matka i żona. Niestety nie dość, że w życiu prywatnym jest coraz bardziej rozczarowana małżeńskim seksem, to jeszcze postawiona została przed koniecznością walki o utrzymanie ciężko wypracowanej roli jaką pełni w lokalnej społeczności. Można by o Gabi napisać wiele. Jest archetypem Matki-Polki, ale tej prawdziwej, a nie pomnikowej. Może niezbyt już ładna, może po prostu zbyt zapracowana, by trochę lepiej o siebie zadbać, może nieco naiwna, ale też zawsze gotowa nieść pomoc. A przy tym marząca, by powróciły czasy, gdy rozpalała w mężu namiętność, a w oczekiwaniu na tę chwilę odkrywająca – z pewnym ujmującym wręcz zdziwieniem – jak wielkie korzyści płynąć mogą z czegoś tak prozaicznego jak… wibrator.
Przeczytaj także:
Zauroczyła mnie Winona | Z Hanną Cygler rozmawia Przemysław Poznański
Oto Izyda – piękność doskonała, lokalne wcielenie Sharon Stone. A przecież trudno uznać jej życie za udane, na co wpływ ma zarówno jej przeszłość jak i nierysująca się w najlepszych barwach przyszłość. I wreszcie – oto Ewa. To wojowniczka, i to dosłownie. Zna sztuki walki i dzięki temu stanąć może w obronie tych kobiet, które skrzywdził los i którym ze strony mężczyzn zagraża realne niebezpieczeństwo.
Takie skonstruowanie postaci pozwala „Zaklinaczkom” wpisać się w aktualny dyskurs o prawach kobiet czy raczej o próbie łamania tych praw przez mężczyzn. Przemoc, stereotypizacja, lekceważenie, odmawianie prawa do szczęścia – to wszystko widzimy tu w tle, to wszystko ma mniejszy lub większy wpływ na codzienność głównych bohaterek.
Przeczytaj także:
Otwieram furtki wyobraźni | Z Grażyną Jeromin-Gałuszką rozmawia Przemysław Poznański
Z tego zresztą rodzi się ich strach – bo Gabi, Izyda i nawet Ewa boją się. Każdą z nich prześladuje lęk przed konkretnym nieszczęściem, które może się im przydarzyć. I – co oczywiste – Mariola Zaczyńska właśnie z tymi strachami każe im się w końcu zmierzyć. Z utratą społecznej pozycji, utratą miłości, powrotem koszmarów zagrzebanych w zakamarkach pamięci, wreszcie z samą groźbą śmierci. I wiemy doskonale, że najistotniejsze będzie pytanie czy kobiety sobie z tym poradzą, czy znajdą dość siły i okażą sobie dość wzajemnego wsparcia, by przejść przez tę życiową próbę.
W „Zaklinaczkach” nie brakuje humoru (duży passus o wspomnianych już wibratorach na pewno was rozbawi), ale nie jest to książka radosna, nie może taka być, jeśli ma być wiarygodna. Jeśli szukać w niej optymizmu, to może dzięki czwartej postaci kobiecej, epizodycznej, ale wypełniającej przypisane jej stronice po brzegi. To Stefania, której los na chwilę zetknie się z losami Ewy i Gabi. Kobieta-żywioł, kwintesencja życiowej zaradności, nieokiełznanego wręcz sprytu. To trójwymiarowa postać, zasługująca pewnie nawet na osobną książkę, ba, na serię książek z gatunku bezkompromisowej przygody. Ale nie pojawia się tu ona przypadkowo – pokazuje bowiem zahukanym prowincjuszkom, że można żyć pijąc od rana wino musujące i snując bardzo konkretne plany prowadzenia własnego, dobrze rokującego, nawet jeśli nie do końca legalnego, biznesu.
Przeczytaj także:
Ale jest tu jeszcze jeden istotny bohater. To miasto – mniejsza, że chodzi o Siedlce, bo narysowana przez Zaczyńską przestrzeń pasuje do każdego małomiasteczkowego krajobrazu, z jego koteriami, układami, centralną rolą proboszcza i burmistrza, z odrzucającą odmienność jedynie słuszną mentalnością i kołtuńskim poczuciem moralności. To tło istotne, wręcz niezbędne, bo między nim a bohaterkami istnieje wyraźna symbioza. Żadna z nich nie byłaby taka sama, gdyby przyszło jej żyć w wielkim mieście, ale i miasteczko nie byłoby takie samo bez wkładu każdej z nich w życie lokalnej społeczności. Miasto jest więc kolejnym strachem, który trzeba oswoić i kolejną przyjaźnią, którą mimo wszystko trzeba pielęgnować.
Mariola Zaczyńska, Zaklinaczki
Prószyński i S-ka 2018