Można być pełnym goryczy, samotnym, nie widząc, że się takim jest. Można żyć na marginesie własnego życia, bo nikt nas nie nauczył, jak żyć. Można przegrać życie po cichu, bez wielkich dramatów. O tym, jak to możliwe, opowiada w znakomitej książce „Swing Time” Zadie Smith.
Spodziewałam się Zadie Smith takiej jaką znam. A jaką znam? Kiedy o niej myślę, zawsze wspominam „Londyn NW”. Wielowątkowe historie, niedopowiedziane sekwencje, dużo przestrzeni na domysły i interpretacje… Ale nie tym razem. W „Swing Time” dostajemy niemal studium przypadku. Na początku niby nic – prosta historia życia dziewczyny z nienajgorszego domu, opowiedziana od najmłodszych lat. Jest oczywiście wątek emigrancki, bo na tym w dużej mierze opiera się twórczość Smith. Ale tu nie gra on kluczowej roli. „Swing Time” to mocna opowieść o życiu bez wyboru.
Jak to jest przeżyć życie nie umiejąc najważniejszego – kochać? Jak żyć, gdy nie wie się jak to jest być z kimś i dla kogoś? Zadie Smith udowadnia, że większość ludzi, bez względu na to, skąd pochodzi i w jakiej rodzinie się rodzi, żyje bez zastanawiania się jaka jest jakość tego życia. Tak jakby w ogóle nie mieli na to wpływu. Owszem, instrukcji obsługi życia nikt nie dostaje w pakiecie razem z emocjami. W życiu trzeba się nauczyć je okiełznać. Instrukcji obsługi przyjaźni nie dostaje się w pakiecie wraz z pierwszym przyjacielem. Nad przyjaźnią trzeba pracować, tak samo, jak nad każdym innym związkiem z drugim człowiekiem.

Niby wszyscy to wiemy. Jak to zatem możliwe, że ktoś może przeżyć życie nie zdając sobie z tego wszystkiego sprawy? Czytając „Swing Time” miałam poczucie, że ci, którzy potrafią budować relacje, są wielkimi szczęściarzami. I że powinni podziękować wszystkim, którzy ich tego nauczyli – starszemu rodzeństwu, przyjacielowi z dzieciństwa, rodzicom, dziadkom i każdej innej osobie, od której dostali prawdziwą lekcję bycia w związku. Bo nie każdy ma taką możliwość, a konsekwencje tego poznajemy w powieści. Bohaterka książki Zadie Smith niczego bowiem nie dostała. Przeszła przez życie, przyglądając się sobie. Wydaje się być przy tym czasem bardzo sobą zadziwiona, jakby jej życie polegało na obserwowaniu samej siebie z pozycji widza. I jakby to jej wystarczało. Towarzyszymy tej obserwacji aż do trzydziestych trzecich narodzin. A towarzyszy się nam lekko, bo to historia ciekawa i przyjemna. Jednak na koniec zostajemy z niepokojącym pytaniem – dlaczego tak się stało? Czy tak musiało być? Czy nie było nadziei? Jakiegoś punktu zwrotnego, który pozwoliłby spojrzeć wstecz i zacząć od nowa? Na punkt zwrotny trzeba być gotowym. Trzeba rozglądać się za inną drogą. Trzeba chcieć, a bohaterka „Swing Time” chyba nie chce.

Smith zastosowała ciekawy zabieg. Po przeczytaniu powieści zadałam sobie pytanie: Co ja tak naprawdę wiem o bohaterce tej książki? Uświadomiłam sobie, że nie znam jej imienia i nie wiem, co lubi. Nie wiem, czy woli kobiety, czy mężczyzn. Nie wiem, czy pije rano kawę, czy herbatę. Wiem tylko, że zawsze jest w cieniu mocnych osobowości. I lgnie do nich, jakby karmiła się ich wewnętrzną siłą. A jednocześnie nie potrafi być dla nich partnerem. Całe życie robi coś dla kogoś, choć nie jest w tym dobra. Kiedy wreszcie ten jeden raz próbuje zrobić coś dla siebie, uruchamiając w końcu emocje, nawet te najprostsze – to właśnie okazuje się być dla niej zgubne. Jakby życie chciało jej udowodnić, że lepiej jest być nijakim, obojętnym, przeżywać życie bez uniesień i emocji.
Czytałam tę książkę z zapartym tchem, trudno było mi się od niej oderwać. Jest napisana fascynującym językiem, wartkim i gładkim. I bardzo jestem ciekawa, jak ten język będzie brzmiał w polskim tłumaczeniu. W oryginalnej wersji angielskiej, którą czytałam, nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym, a jednak był porywający. Doskonale obrazował życie, w którym przecież co chwila coś się wydarza – są ciepłe opowieści z dzieciństwa, są mrożące krew w żyłach historie pełne wstydu i oburzenia, są też smutne wątki, których nie brak w każdym życiu. A jednak jest to język dystansu, dystansu do życia i samej siebie. Język bohaterki, jej myśli i przekładania świata na opowieści. Niby podobny do głosu w mojej głowie, do wielu głosów, a jednak… Mało emocji, dużo obserwacji. Tak właśnie definiuje dla mnie język powieści bohaterkę książki Smith.
Nie dajcie się zwieść pozornej prostocie tej historii – nie jest taka, na jaką wygląda. Będzie wam towarzyszyć podczas słotnych, jesiennych wieczorów i długich podróży. Będzie z wami w każdej wolnej chwili, kiedy się uda wyrwać na czytanie. I zostanie z wami długo po skończeniu – zadając pytania. Proste, ale ważne pytania o życie. Zaczynając od tego najważniejszego – A ty? Jak przeżywasz swoje życie?
Zadie Smith, Swing time
tłumaczenie Tomasz Kłoszewski
Znak 2017