Czy dostaliście kiedyś fakturę lub rachunek za coś, czego nie zamówiliście, od kogoś, kogo nie znacie, na kwotę tak astronomicznie wysoką, że trudno w ogóle w nią uwierzyć? Fakturę, na której wystawca posłuje się nazwą podobną do instytucji państwowej i ma pieczątkę wyglądającą na urzędową? Pewnie tak, ale pewnie uznaliście, że was to nie dotyczy. Bo co do zasady przyjmujemy takie faktury z niedowierzaniem i albo odkładamy na bok do wyjaśnienia, by w końcu o nich zapomnieć, albo od razu wyrzucamy do kosza. A co, jeśli faktura rzeczywiście jest dla nas? A wy, dostaliście już rachunek od W.R.D. ? Jeśli jeszcze nie, to uważajcie na listonosza
PRZEMYSŁAW JAKUB HINC
W życiu nie ma nic za darmo – na pewno tysiąc razy słyszałeś, czytelniku, ten tekst i w twoich uszach nie brzmi on już szczególnie groźnie. Tak samo myślał bohater „Rachunku” Jonasa Karlssona dopóki nie dostał rachunku od W.R.D. Dziwny skrót, ale abstrakcyjnie wysoka kwota do zapłaty była już jak najbardziej prawdziwa.
Za co przyszło mu zapłacić? Przecież cały jego dobytek stanowiło stare ubranie rzucone gdzie popadnie (zanim nie zostanie zaniesione do pralni), notebook, kilka ulubionych filmów na DVD, wytarty dywan, kolekcja płyt winylowych (nie jakieś egzemplarze kolekcjonerskie, tylko takie do posłuchania), lustro w przedpokoju, lodówka z umieszczonym na jej drzwiach menu do tajskiej knajpki i drugim do pizzerii na rogu, a także mieszkanie wynajęte za niewysoki czynsz. Właściwie żadne tam wielkie mieszkanie: dawno nieodnowiony pokój i aneks kuchenny. A życie? Co to za życie? Dziewczyna go opuściła, jego rodzice zmarli wiele lat wcześniej. No tak, jest jeszcze Roger. Roger nie jest psem, kotem, kanarkiem albo świnką morską, jak mógłbyś się, czytelniku, błędnie próbować domyślić. Roger to w sumie jedyny przyjaciel, jedyny człowiek, z którym nasz bohater ma osobiste relacje, jeśli nie liczyć zmiennika w wypożyczalni filmów na DVD i Jörgena – szefa wypożyczalni.
Możemy wspólnie z naszym bohaterem zastanowić się, czy takie życie w ogóle jest coś warte, bo przecież ile może być warte codzienne wstawanie, śniadanie, wyjście do pracy i z niej powrót, puszczenie płyty z ulubioną muzyką, danie na wynos z ulubionej tajskiej knajpki raz w tygodniu i ciepły podmuch na twarzy w sierpniową gorącą noc? Przecież takie życie nie może dużo kosztować. Przecież bohater nie jest jednym z tych kilku osób, które dysponują majątkiem równym połowie majątku całego świata, nie urodził się w rodzinie owych 10%, które trzyma w garści cały świat.
Choć z drugiej strony – kto powiedział, że jak jesteś bogaty i zdrowy, to jesteś szczęśliwy i twoje życie jest warte więcej? Znamy przecież powiedzenie, że „pieniądze szczęścia nie dają”. No a jeśli tak, to rachunek za „to” twoje życie, drogi czytelniku, kim byś nie był, i tak ktoś ci wystawi. I raczej zawsze będzie to słony rachunek.
Życie kosztuje – powiedziała Maud Andersson z callcenter, gdy nasz bohater w końcu się dodzwonił do działu reklamacji. Groteskowa sytuacja, w jakiej się znalazł jako żywo przypomina sytuację Józefa K. z „Procesu” Franza Kafki, z tym że nasz bohater nie wędruje po ciemnych zakamarkach, ciasnych mieszkaniach i salach sądowych. Teraz na początku XXI wieku wędrujemy w labiryncie telemarketerów przełączających nas jeden do drugiego, wysłuchujemy rzężących komunikatów podających czas oczekiwania na połączenie i miłych, acz niemal całkowicie niekompetentnych, telekonsultantów.
W Polsce wciąż jeszcze żyjemy na kredyt, a naszą przyszłość opieramy na mirażach świetlanej przyszłości. Jednak to się zmienia i współcześni trzydziestolatkowie wolą mieszkanie wynająć, zamiast zadłużać hipotekę i spłacać kredyt do emerytury. Jeżdżą rowerami, skuterami, a nawet autami do wynajęcia. Używają toreb z płótna. Jedzą „zdrową żywność”. I tylko jeszcze wierzą w to, że zdobywając wiedzę, a raczej zapisując dzieci na tysiąc kursów i zajęć dodatkowych, do „dobrych” żłobków, przedszkoli i szkół są w stanie dać im lepszą przyszłość. W krajach tzw. Zachodu młodzi ludzie zauważyli już, że XXI wiek przywrócił XIX-wieczny porządek* i nieważne jak bardzo byśmy się nie starali, to pozostają nam tylko małe radości, smaczne lody, kawałek ulubionej pizzy i ciepło promieni słonecznych na twarzy. Ale co to za życie, moglibyśmy powiedzieć.
Musisz nauczyć się cieszyć życiem – pada w jednym z dialogów. Ale jakie to życie jest, a jeszcze bardziej czego od niego oczekujemy? Pytanie to zwłaszcza teraz ma szczególne znaczenie. Pokolenie, do którego zalicza się autor, jest nie tylko świadkiem, ale też uczestnikiem współczesności. A jaka ona jest? Na tak postawione pytanie nie ma prostej odpowiedzi, jednak Karlsson zdaje się mówić, że mitem okazało się twierdzenie o sukcesie, który osiągniemy własną ciężką pracą. Ciesz się małymi radościami, mówi autor. I nasz bohater tak właśnie żyje.
Bohater „Rachunku” będzie kiedyś musiał stanąć przed radą dyrektorów w siedzibie W. R. D. (pełna nazwa pada w książce, ale tylko raz, więc warto czytać uważnie), by ostatecznie uregulować swoje sprawy. Czy to jednak będzie ostatni rachunek za życie jaki przyjdzie mu zapłacić?
Zobacz także: 10 proc. trzyma w garści cały świat | Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku
Zobacz także: Osobista cena wolności | Autostop(y). Dziesięć opowiadań o wolności
Jonas Karlsson, Rachunek (Fakturan)
Tłumaczenie Patrycja Włóczyk
Znak 2016
*Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku, przełożył Andrzej Bilik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015