recenzja

Łodzianie w ogniu | Katarzyna Bonda, Lampiony

Jedni nadzieję na rychłą zmianę widzą w butelce wódki (nawet jeśli jej dno wygląda zawsze tak samo), inni pokładają ją w starej mapie skarbów, kolejni w drugiej osobie, a jeszcze innym daje ją pożar – żywioł oczyszczenia. „Lampiony”, opowieść z „miasta meneli” nie jest jednak o nadziei, ale o tym, czy coś z niej zostaje, gdy już dogaśnie żar.

lampiony„Lampiony” to trzeci tom cyklu „Cztery żywioły Saszy Załuskiej”. Po przygodzie z żywiołem ziemi w „Okularniku” utalentowana profilerka wyszła ubrudzona i sponiewierana. Czy ogień ją oczyści? Oto otrzymuje bowiem od policji zadanie sprofilowania seryjnego podpalacza, grasującego w Łodzi. A tak naprawdę sprawdzenie czy nie mamy do czynienia z groźbą znacznie większą – planowanym zamachem terrorystycznym. Chcąc nie chcąc Załuska jedzie w Wigilię przez pół Polski, by zmierzyć się z kolejnym żywiołem. I trafia do miejsca, które wydaje się rodzajem zamkniętego skansenu – miasta zapomnianego, gęstego, dusznego tak bardzo, że musi prędzej czy później wybuchnąć.

Ogień to żywioł, który sam w sobie nie zaistnieje bez pożywki – bez tlenu i materii, którą może spalić. Śmiem twierdzić, że „Lampionów” – przynajmniej takich „Lampionów” – nie byłoby bez tego konkretnego miasta i jego mieszkańców, choć może przede wszystkim bez wnikliwej dokumentacji dokonanej przez Katarzynę Bondę. Początkowo miejscem akcji tej książki wcale nie miała być Łódź, co dziś trudno sobie wyobrazić, bo przecież powieść, którą czytamy, mogłaby spokojnie nosić tytuł „Łodzianie” – jest przecież przekrojowym portretem Łodzi, namalowanym z pasją, nutą ironii, ale jednocześnie z dużą dozą szacunku do niełatwej przeszłości i równie skomplikowanej teraźniejszości miasta.

Podobnie jak „Dublińczycy” Jamesa Joyce’a – „Lampiony” to tak naprawdę (przynajmniej z początku) zbiór opowiadań. A raczej łotrzykowskich opowieści, które zdają się przez większość książki żyć niejako obok siebie, połączone tylko jednością miejsca i czasu. Poznajemy meneli, czyścicieli kamienic, handlarzy narkotyków i oszustów, poznajemy taksówkarzy i artystów, w tym – co oczywiste – filmowców, a nawet osoby, którym bliski wydaje się islamski terroryzm oraz – na dokładkę – pechowego striptizera. Wkraczamy w świat przemocy, ksenofobii, homofobii i antysemityzmu, w świat chciwości, ale i poczucia, że honor jest jedną wartością, którą może być coś warta. Oprócz scenerii łączy bohaterów coś jeszcze – wszystko tu podporządkowane jest żarliwej nadziei – na sławę, na spełnienie, na bogactwo, na miłość. Większość z tych pragnień spłonie jednak jak wzgardzony przez jedną z bohaterek miłosny poemat.

Podobnie jak w poprzednich tomach Katarzyna Bonda mnoży wątki, wymagając od nas czujności godnej detektywa. Tu tym większej, że autorka nie zamierza rezygnować z przekazania nam wiedzy kompleksowej, przekonywania nas – czasem z zapałem neofity – do „swojej” Łodzi. Znajdziemy więc w „Lampionach” i Manufakturę, i ulicę Piotrkowską, posłuchamy o XIX-wiecznych fabrykantach nazywanych lodzermensch, a więc i o Izraelu Poznańskim. Poznamy też historię niewybudowanego meczetu, a Sasza Załuska zacytuje nam „Ziemię obiecaną” Reymonta, sama autorka zaś – teksty łódzkiego rapera Zeusa. Wszystko to zostanie doskonale przyprawione perfekcyjnie podsłuchaną gwarą ze słowem „siajowy” jako znakiem rozpoznawczym.

„Lampiony” to jednak przede wszystkim kryminał o misternie skonstruowanej intrydze, gdzie wątki prędzej czy później się ze sobą splotą. To także przedostatnia część cyklu o bohaterce – samotnej matce, niepijącej alkoholiczce, której praca przeplata się z próbami ułożenia sobie i córce życia. Ona też żyje nadzieją, ale i strachem przed „Czerwonym Pająkiem”, postacią przewijająca się konsekwentnie przez wszystkie tomy i czającą się w tytule ostatniego. Na rozwiązanie tej zagadki przyjdzie nam jednak poczekać do 2018 roku.

 

Przeczytaj także: TRUP JEST TYLKO PRETEKSTEM – rozmowa z Katarzyną Bondą

 

Katarzyna Bonda, Lampiony

Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA 2016

%d