recenzja

KREW ZA KREW | Katarzyna Bonda, Okularnik

Chociaż żyjemy tu i teraz, choć tu i teraz zabijamy, nasze życie i nasze zbrodnie są pochodną tego, co niesiemy w bagażu historii – mówi nam w swojej najnowszej książce Katarzyna Bonda.

okularnikCo takiego mają w sobie małe, odcięte od świata miejscowości, że choć mamią agroturystycznym czarem sielskich widoków i lokalnym, niezepsutym cywilizacją kolorytem, to pod folklorystycznym płaszczykiem buzuje w nich zawsze skrzętnie skrywana, groźna tajemnica? Może to kwestia zamkniętych społeczności, w których każdy każdego zna, sąsiad sąsiadowi zarazem dłużnikiem i wierzycielem, a brudy pierze się w zaciszu domów? Takie społeczności rzadko i niechętnie dopuszczają do siebie kogoś z zewnątrz, a przecież gdy nie otwierasz okien na świat, atmosfera z roku na rok i z dekady na dekadę staje się coraz bardziej zatęchła. To z kolei oznacza, że osoba, która chciałaby ją choć trochę przewietrzyć i uchylić rąbka tak skrzętnie skrywanej tajemnicy, prędzej udusi się, niż przeniknie do tego zamkniętego świata.

Dlatego misja Saszy Załuskiej, współpracującej z policją profilerki znanej z pierwszego tomu serii, czyli „Pochłaniacza”, z góry wydaje się skazana na porażkę. Sasza przyjeżdża bowiem do Hajnówki, „kieszonkowego miasteczka” (jak określa to autorka) na skraju Puszczy Białowieskiej, by odnaleźć znanego nam już z pierwszego tomu Łukasza Polaka, przebywającego obecnie w prywatnej klinice psychiatrycznej o nazwie Ciszynia. Ta wizyta to chwilowy wyskok między egzaminami niezbędnym do tego, by Załuska mogła na stałe wrócić do policji, ale chyba domyślamy się od razu, że nic nie pójdzie tutaj łatwo, że mała społeczność, z jej wielką tajemnicą, wciągnie bohaterkę niczym bagno. Jak głęboko? Na jak długo? Jak skutecznie?

Czytaj także: OBMYŚLMY WSPÓLNIE TO MORDERSTWO | Interaktywna zabawa pisarsko-czytelnicza Joanny Jodełki: Morderstwo w „Czarnym Kocie”

„Nie ma ciała, nie ma zbrodni” głosi slogan na okładce. Równie trafny byłby jednak: „Nie poradzisz sobie z teraźniejszością, jeśli nie okiełznasz przeszłości”. A ta jest na tej ziemi nie tyle skomplikowana, co zwyczajnie pełna okrucieństwa, u źródeł którego leży to co zawsze: nietolerancja. Na ziemi, będącej tyglem narodów, u zbiegu granic Polski, Białorusi, Litwy, gdzie osoby różnych narodowości żyły obok siebie i z sobą, a religia nie determinowała narodowości, wydaje się niemożliwe oddzielenie „swoich” od „nie swoich”. A jednak w 1946 roku dowodzony przez Romualda Rajsa „Burego” oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego wkroczył do powiatu bielskiego, by dokonać tego, co niemożliwe: etnicznej czystki. Oddział Rajsa obwinia się przede wszystkim o zbrodnię w miejscowości Zaleszany, w wyniku której zginęło 16 osób – spalonych w swoich domach lub zastrzelonych. Partyzanci Rajsa (podaję za Wikipedią, ta z kolei za IPN – kto ciekaw, niech szuka innych źródeł) zamordowali też 30 prawosławnych chłopów w Puchałach Starych, w tym furmanów, wykorzystywanych do transportu broni. Rajs został skazany na karę śmierci, ale w 1995 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego uznał, że Rajs „walczył o niepodległy byt państwa polskiego” i działał w sytuacji stanu wyższej konieczności. Przeciwnicy rehabilitacji „Burego” założyli Komitet Rodzin Pomordowanych Furmanów, a IPN wydał oświadczenie, w myśl którego zabójstwa furmanów i pacyfikacji wsi nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa. Tyle historyczne fakty. Każdy oceni je sam. Zapewne nie pozostaje jednak bez znaczenia dla odbioru tej książki fakt, że „Okularnik” to prawdopodobnie najbardziej osobista z książek Katarzyny Bondy – jej ciężarna babcia była bowiem jedną z ofiar pogromu białoruskich wsi.

Czytaj także: ZABIŁAM. POSŁUCHACIE? Joanna Jodełka, Kryminalistka

Zbrodnia z przeszłości ma dla fabuły wagę niezwykłą, dość powiedzieć, że bez niej w zasadzie nie byłoby „Okularnika”. To bowiem, co wydarzyło się 68 lat przed właściwą akcją książki, wciąż rzutuje na stosunki w powieściowej Hajnówce, decyduje o układzie lokalnych sił, determinuje postępowanie bohaterów, szczególnie że w miasteczku zaczyna odradzać się (nawet jeśli nieco groteskowy, to groźny) nacjonalizm, co musi rozjątrzyć nigdy niezagojone rany.

Sasza Załuska, jak każdy przybysz z zewnątrz, dostrzega z początku tylko to, co na powierzchni. Korzysta jednak ze swego talentu i umiejętności, by zacząć rozgryzać otaczający ją mikroświat. A jest to świat, w którym prym wiodą lokalny krezus Piotr Bondaruk, którego wybranki zawsze znikały bez śladu, a który szykuje się właśnie do ślubu z miejscową pięknością Iwoną Bejnar. Istotnym elementem miasteczka jest też szeptunka Dunia czy choćby szefowa miejscowej policji i jej podwładny, a zarazem mąż. To świat, w którym dawna, powojenna historia miesza się ze świeższą, zdominowaną przez pojawiający się w kluczowych momentach mercedes „okularnik”.

To jednak Katarzynie Bondzie nie wystarcza. W „Okularniku” snuje autorka kolejne wątki, wprowadza następne postaci i intrygi. To znak rozpoznawczy Bondy, która nie skupia się przecież wyłącznie na wątku kryminalnym, choć przyznam, że miałem raz po raz wrażenie zagubienia, jak choćby w – ważnej przecież dla książki – chwili, gdy pojawia się trup jednego z bohaterów i dopiero podana kilka kart później retrospekcja próbuje cokolwiek wyjaśnić. Książka zresztą regularnie odsyła nas do retrospekcji – bardziej i mniej odległych, co różni ją od „Pochłaniacza”, gdzie przeszłość była tylko punktem wyjścia do biorącej początek w latach dziewięćdziesiątych XX wieku mrocznej opowieści o trzęsącej Trójmiastem mafii i skorumpowanych policjantach.

Czytaj także: OD ZAWSZE LUBIĘ MROCZNE HISTORIE – rozmowa z Gają Grzegorzewską, autorką „Betonowego pałacu”

Mam też pewien kłopot z wątkiem – żeby nie zdradzać za dużo – „quaziwampirycznym”. A może nie tyle z nim samym, bo niewątpliwe jest ciekawy, co z faktem, że w tej książce wydaje się całkowicie zbędny. Wprowadzenie go nie wydaje się dobrym rozwiązaniem dla powieści o i tak już nieprostej fabule. Wstrzymuję się jednak z potępianiem w czambuł – rzecz w tym, że otwarta konstrukcja powieści nasuwa pewne podejrzenie: otóż myślę, że wątek ten może mieć istotne znaczenie w trzeciej lub czwartej powieści z zaplanowanego cyklu, czyli w „Lampionach” albo „Czerwonym pająku”. Byłby to zabieg podobny do sposobu prowadzenia wątku Łukasza Polaka, który w „Pochłaniaczu” jest ledwie zasugerowany, a w „Okularniku” pojawia się jako jeden z ważniejszych.

Dlatego czekam na kolejne tomy – nawet jeśli przy ich czytaniu niezbędny okaże się notes do zapisywania nazwisk bohaterów i łączenia ich różnokolorowymi kreskami wzajemnych powiązań i zależności. Cóż, przynajmniej przez chwile będę mógł się poczuć jak profiler.

Katarzyna Bonda, Okularnik

Muza SA 2015

%d bloggers like this: