recenzja

Powstanie, jazz i kac | Piotr Bojarski, 1956. Przebudzeni

Z czym kojarzy nam się pięćdziesiąty szósty? Z rokiem festiwalu jazzowego w Sopocie, rokiem stworzenia Piwnicy pod Baranami i Stodoły, rokiem kręcenia przez Andrzeja Wajdę „Kanału” i rokiem odważnych artykułów w „Po prostu”, nawołujących do przywrócenia sprawiedliwości żołnierzom AK? A może z rokiem krwawego powstania w Poznaniu? Rokiem wielkiej euforii, zakończonej równie wielkim kacem? Z rokiem narodzin ZOMO?

1956_

Piotr Bojarski – dziennikarz i pisarz – wchodzi do mieszkań bohaterów i do ich wspomnień. Dociera do tych znanych, jak Andrzej Wajda (to jeden z ostatnich wywiadów z reżyserem) i Kazimierz Kutz, twórców „Kanału” – pierwszego filmu o żołnierzach AK, do Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, Jerzego Urbana, Jana Olszewskiego i Ernesta Skalskiego, ale i do tych mniej znanych twórców historii, lecz równie zasłużonych, jak pielęgniarka Aleksandra Banasiak czy Edward i Barbara Liszewscy, uczestnicy stłumionego krwawo Powstania węgierskiego. Dzięki temu możemy poznać kulisy walk na ulicach Budapesztu, ale i nocnego życia „przebudzonej” Warszawy oraz tętniącego jazzem Sopotu.

Ale autor zaczyna od opowieści o swoim ojcu. Lubił on wspominać sowiecki czołg, który miał pewnego dnia nie wyrobić na zakręcie i wjechać lufą w kino. Był rok 1956, nikt nie wie jednak: czerwiec czy październik. To w zasadzie bez znaczenia, podobnie jak fakt, że prawdopodobnie nigdy do takiego zdarzenia nie doszło. Ważne w tej opowieści są wymienione miesiące: Czerwiec i Październik. Miesiące przebudzenia – ludzi i władzy. Ale ani Czerwiec nie był początkiem przełomu, ani Październik nie zakończył walki Polaków o niepodległość. Bez nich jednak – wydaje się – nie byłoby dzisiejszej wolności.

 „Wychodzimy z mroków średniowiecza”

Czerwiec nie był początkiem, bo odwilż w całym bloku komunistycznym – efekt śmierci Stalina – rozpoczęła się znacznie wcześniej. Czuli to wszyscy i wcale nie trzeba było czekać na słynny, choć tajny, referat Nikity Chruszczowa „O kulcie jednostki i jego następstwach”, wygłoszony pod koniec lutego 1956 roku, a wykradziony przez wywiad izraelski i przekazany CIA. Już wcześniej – bo w styczniu 1956 roku – na łamach „Po prostu” Jerzy Urban pisze „robiłem obok rzeczy niepotrzebnych tysiące głupstw i święcie wierzyłem w ich mądrość (…) Popełniłem moc bzdur”. Urban, który pracuje w redakcji razem z takimi osobami jak Jan Olszewski, Stefan Bratkowski i Marek Hłasko, rozumie najwyraźniej, że może sobie już pozwolić na podobny artykuł. Wydaje się, że wielka zmiana jest nieodwracalna – w gruzy popada socrealizm. Pisarze zbiorowo biją się w piersi: Antoni Słonimski, który niedawno atakował Czesława Miłosza, teraz domaga się twardo „przywrócenia zasadniczych swobód obywatelskich” i przekonuje, że „wychodzimy z mroków średniowiecza”. Ukazuje się opisująca totalitaryzm komunistyczny „Obrona Grenady” Kazimierza Brandysa – autora, który jeszcze na jesieni poprzedniego roku opublikował paszkwil na Miłosza. Jerzy Andrzejewski publikuje „Ciemności kryją ziemię”, książkę krytykującą stalinowski system przemocy, Wiktor Woroszylski, wcześniej autor „Poematu o generale Świerczewskim” zrywa z komunizmem, a w 1958 roku publikuje zbiór opowiadań „Okrutna gwiazda” .

„Rozstrzelano moje serce w Poznaniu”

Ale szybko okazuje się, że odwilż ma swoje granice. „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu” – pisze potem Kazimiera Iłłakowiczówna. Jest poranek 28 czerwca 1956 roku. Z zakładów im. Cegielskiego (wtedy im. Stalina), wychodzą robotnicy. Jeszcze z hasłami socjalnymi: „Żądamy podwyżki płac, obniżki cen i norm”, ale gdy naprzeciw nim wyjeżdża I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego i wzywa do powrotu do pracy, hasła się zmieniają „Chcemy wolnej Polski! Precz z Ruskimi”. Trzydzieści tysięcy demonstrantów idzie na trwające właśnie Międzynarodowe Targi Poznańskie, gdzie mogą ich zobaczyć zagraniczni goście. O powstaniu słyszy cały świat. Cały świat dowiaduje się też o masakrze – IPN ma dziś potwierdzoną liczbę pięćdziesięciu ośmiu zabitych i zmarłych później w wyniku odniesionych ran. Inne źródła podają liczbę siedemdziesięciu trzech ofiar.

Ale obraz poznańskiego powstania – podobnie jak całego pięćdziesiątego szóstego – nie jest u Bojarskiego czarno-biały. Autor rozmawia z Aleksandrą Banasiak, pielęgniarką, która ratowała powstańców, ale w pewnym momencie została poproszona przez ubowców, by ratowała też ich ludzi. Wspomina gwizdy demonstrantów i okrzyki: „Zdrajcy!”. I mówi: ”To było smutne. Jak mogłam nie pomóc? Byłam pielęgniarką”. Bojarski pokazuje też śmierć ubowca, kaprala Zygmunta Izdebnego, który został zakatowany przez napastników z tłumu pod fałszywym oskarżeniem o strzelanie do kobiet i dzieci. Przywołuje również opowieść doktora, który ratował życie rannego podchorążego i zastanawia się „Co takiego się stało, że tłum chciał dokonać linczu na polskim żołnierzu”.

 „Sto lat”

Tym, co w krótkim czasie przyniósł Czerwiec był… festiwal jazzowy w Sopocie, zorganizowany na przełomie lipca i sierpnia 1956 r. Była to dla komunistycznej władzy niewątpliwa szansa, by odwrócić uwagę młodzieży od bieżącej polityki. W dłuższym czasie poznańskie powstanie przynosi Październik. To materiał na doskonały historyczny thriller: w nocy w kierunku stolicy ruszają radzieckie czołgi, a dowódca korpusu lotniczego w Poznaniu zgłasza polskim władzom… przygotowanie do bombardowania radzieckich kolumn. W Warszawie ląduje Nikita Chruszczow, by pełnym pretensji głosem żądać niedopuszczania do władzy Gomółki. Na co Ochab stawa się: „A wy uzgadniacie z nami, jakie macie skład Biura Politycznego czy Komitetu Centralnego?”. Gomułka władzę otrzymuje, ludzie śpiewają mu „sto lat!”. A potem przychodzi Listopad i krwawe zamieszki w Bydgoszczy, gdzie milicja po raz pierwszy po wojnie używa pałek. W grudniu powstaje ZOMO.

Adam Ważyk napisał: „Czerwiec się kończy / jak ten wiersz/ milczeniem”. Na prawdziwą wolność musieliśmy czekać ponad trzydzieści lat. Ale bez 1956 roku nie byłoby 1970 i 1980, a potem 1989. Przebudzeni nigdy już nie zapadli w letarg.

Piotr Bojarski, 1956. Przebudzeni
Wydawnictwo Agora 2016 (seria: Lata)

%d bloggers like this: