wywiad

Vincent V. Severski: Szpieg znaczy pisarz | Rozmawia Przemysław Poznański

Znacie go jako szpiega i autora bestsellerowych thrillerów, ale czy na pewno znacie go jako pisarza? Z okazji premiery swojej najnowszej książki – „Nieśmiertelnych” – Vincent V. Severski zdradza nam szczegóły swojego warsztatu, opowiada o miłości do literatury, inspiracjach oraz o tym, co jeszcze zamierza napisać.

Nie ma wysoko podniesionego kołnierza, nie nosi ciemnych okularów, nie rozgląda się nerwowo na boki. Całkiem spokojnie, można by rzec, na luzie, popija cappuccino w jednej z warszawskich galerii handlowych, gdzie spotykamy się zupełnie oficjalnie, w tłumie niezainteresowanych nami osób. Szpieg na emeryturze ma przenikliwy wzrok, ale w jego spojrzeniu widać spore pokłady poczucia humoru, mówi cichym, ale niskim głosem i ani razu nie zastrzega: „to tajemnica”. Może dlatego, że staram się nie pytać go o szpiegowską przeszłość, ani o to, czy grozi nam wojna. Wolę porozmawiać o… książkach.

– O, jak dobrze! – śmieje się Vincent V. Severski.

Przemysław Poznański: Jak to się dzieje, że szpieg na emeryturze sięga po pióro i zostaje autorem bestsellerowych thrillerów szpiegowsko-politycznych?

Vincent V. Severski: Oficerowie wywiadu muszą umieć pisać. Pisanie zajmuje w naszej pracy 30 proc. czasu – tworzymy w pewnym sensie dzieła literackie: reportaże i scenariusze. Piszemy dużo i musimy pisać dobrze, bo nasi szefowie podejmują istotne decyzje, np. o operacji specjalnej, nie na podstawie tego, że ktoś z nas ma jakąś wiedzę, gdzieś był, coś widział, ale na podstawie spisanej przez nas opowieści. Musi być ona skonstruowana solidnie, wiarygodnie, przekonująco, zgodnie z faktami.

Dobra, dobra – to chyba jednak nie jest aż takie proste. Od raportów do książki trzeba przejść spory kawałek!

– Gdy odszedłem na emeryturę, bardzo mi brakowało tego pisania, naprawdę bardzo to lubiłem, tym bardziej, że moi szefowie twierdzili, że dobrze piszę. Ja sam nie uważam, że jestem osobą najlepiej piszącą. Pierwowzór Sary, bohaterki mojej trylogii, pisze dziesięć razy lepiej ode mnie, tyle że ona nie chce pisać książek, a ja przez całe życie chciałem to robić. Jestem przekonany, że gdybym nie został szpiegiem, to zostałbym pisarzem już znacznie wcześniej. Nawet jak pracowałem w wywiadzie, szczególnie na początku pracy, miałem przekonanie, że mimo wszystko powinienem pisać, że chcę, muszę coś powiedzieć. Tyle że kiedy siadałem do pisania, to okazywało, że nie mam o czym pisać, bo wszystko, o czym chciałbym powiedzieć, okazywało się tajne (śmiech).

Gatunek thrillera przyszedł do pana niejako samoistnie?

– Gdy zacząłem pisać, ten gatunek był w Polsce nieruszony. Thriller szpiegowsko-polityczny to podgrupa wielkiego gatunku kryminału, ale jednak specyficzna. Zawsze lubiłem książki z tego gatunku, moimi ulubionymi autorami są Frederick Forsyth i John le Carré. Forsyth to doskonała rozrywka, u le Carré znajduję historie, które są bardzo bliskie prawdy.

Vincent V. Severski, fot. Rafał Meszka
Vincent V. Severski, fot. Rafał Meszka

Rozpropagował pan ten gatunek, ale następców nie bardzo widać.

– Dwie książki popełnił Tomasz Sekielski („Sejf”, „Obraz kontrolny”, wydane przez Rebis 2012, 2013 – red.), na początku stycznia ma też coś wydać Aleksander Makowski (były współpracownik WSI – red.). Ale rzeczywiście nie ma wiele takich książek, bo ktoś, kto nie ma tego bagażu, jaki ja noszę, będzie miał z tym gatunkiem problem. Dobry research nie wystarczy. Prawie wszystkie miejsca, które opisuję, to miejsca, w których byłem, znam je z autopsji. Mam fotograficzną pamięć. Mogę nie pamiętać cyfr czy nazwisk, ale jeśli byłem gdzieś trzydzieści lat temu, przez trzy godziny, to do dziś pamiętam dokładnie to miejsce, jestem w stanie je odtworzyć. W „Nielegalnych” osią fabuły jest poszukiwanie na Białorusi archiwum NKWD dotyczącego spraw polskich. Muszę panu powiedzieć, że coś podobnego polski wywiad zrobił naprawdę. Nie do końca to samo, nie do końca tak jak w książce i w rzeczywistości wyglądało to dużo bardziej dramatycznie. Nie było też Konrada, a tylko Sara. Kopano na leżąco przez całą noc.

Zatrzymajmy się na chwilę przy warsztacie: czy tworzy pan sobie gdzieś na kartce zarysy fabuły punkt po punkcie, szczegółowe portrety postaci?

– Nie. Wszystko mam w głowie, siadam i piszę. Czasami zdarza mi się robić notatki, gdy wpadną mi do głowy ciekawe pomysły, zapisuję je wtedy na żółtych karteczkach i przyklejam na komputer, żeby nie zapomnieć. Ale generalnie wszystko mam w głowie. Podobnie z postaciami – prawie każda ma swój archetyp w rzeczywistości, pracowałem z nimi. Kiedy więc tworzę postać, to ją widzę, znam ją, rozmawiam z nią. W przypadku drugiej książki, „Niewiernych”, na początkowym etapie, gdy tworzyłem i rozkręcałem akcję, musiałem się mocniej skoncentrować na konstrukcji postaci, na jej działaniach, ale potem – szczególnie przy takiej dużej książce – wchodzi się w moment interaktywny, gdy postaci zaczynają do mnie mówić, wszystko zaczyna się „samoistnie” toczyć. Ale przyznam, że pierwszą książkę pisałem bardzo długo, bo choć generalnie piszę bardzo szybko, to do pisania „Nielegalnych” siadałem rzadko, może raz w tygodniu, tylko na chwilę.

Często nanosi pan poprawki?

– Nie , od razu piszę gotowy tekst, a potem biorę dziesięć rozdziałów, sczytuję, robię autokorektę i już później nie poprawiam. Chyba że są jakieś istotne zmiany merytoryczne.

W pierwszym tomie, w „Nielegalnych”, widać dużo goryczy, rozlicza pan rzeczywistość, władzę. Druga książka dużo bardziej mieści się w klamrach gatunku. Pierwszy tom rodził się z innych potrzeb, niż dugi?

– Tak. Mówi się, że pierwszą książkę autor pisze dla siebie, drugą pisze dla publiczności, a trzecią dla pieniędzy. Coś w tym jest. Przy pierwszej książce autor nie ma przecież pojęcia, co z tym będzie, czy ktoś to w ogóle zechce wydać, a potem przeczytać? Więc pisze się tak, jak się czuje. Akcja „Nielegalnych” rozgrywa się w czasach „IV Rzeczypospolitej”, które nie były łatwe. Aczkolwiek mnie wcale nie było wtedy źle, miałem bardzo dobre relacje z przełożonymi. Odszedłem przecież dopiero w sierpniu 2007 roku, na miesiąc przed wyborami, kiedy już było widomo, że ówczesna ekipa straci władzę. Ważniejsze, że czułem się wypalony, bałem się, że wtopię, a jak ja wtopię, to może to zaszkodzić innym. W tej książce rzeczywiście mogło być więcej goryczy, wynikającej także z tego, że odejście ze służby wiąże się ze swoistym syndromem konia kopalnianego – jak się go wprowadza na powierzchnię, to on szybko zdycha, bo nie znajduje się już w swoim otoczeniu. Większość oficerów pionu rozpoznawczego, takich jak ja, po trzydziestu latach pracy cierpi na ten syndrom. Właśnie w pisaniu znalazłem ujście dla swojej pustki, choć i tak miałem poważne problemy ze zdrowiem, a chorobę udało się zdiagnozować na czas. Na sześć miesięcy przed grożącym mi wyrokiem.

Przy pierwszej książce miał pan wizję następnych części?

– Miałem pomysł na wszystkie trzy. Na fabułę i na przesłanie – w pierwszej przede wszystkim chodziło o krytykę ówczesnej polityki historycznej. Chciałem pokazać, że i dla Polaków, i dla Rosjan, szczególnie z młodych pokoleń, kraj i historia są ważne, ale nie mogą przesłaniać rzeczywistości. Dlatego znalezione archiwum gnije, choć wciąż ma swoją wartość.

Druga książka od razu miała być thrillerem mocniej zakorzenionym w gatunku?

– Tak.

I od razu było wiadomo, że Karol Hamond czyli Safir as-Salam, który pojawia się epizodycznie w pierwszym tomie, będzie jej głównym bohaterem?

– Dla mnie tak i dlatego umieściłem go już w pierwszym tomie. Pierwsze wydawnictwo, do którego zaniosłem moją książkę uznało jednak, że jest ona za gruba i zaproponowano mi wycięcie całej historii Safira. Oczywiście nie zgodziłem się, tłumacząc, że jest to zaczyn kolejnej książki. W drugiej książce od razu chciałem pójść bardziej w kierunku Clancy’ego: więcej akcji, ale i rozliczenie problemu islamskiego terroryzmu i swojego spojrzenia na ten problem. Mam bardzo pozytywny stosunek do islamu, dość dobrze znam ten świat i potrafię rozróżnić zdziczenie od codzienności. Więc można uznać, że książka miała też cel edukacyjny i chyba go osiągnąłem, bo mam bardzo dużo zwrotnych informacji, że postać Safira się spodobała. Mimo że jest konwertytą, mimo że jest terrorystą. Spodobał się zwłaszcza kobietom, które też czytają moje książki, co bardzo mnie cieszy, bo zależy mi na czytelniczkach. Nie chciałem wzbudzać nienawiści do islamu, ale napisać o nim prawdę. Podobnie w pierwszej części postąpiłem z Rosjanami – bo ich tak częsty obraz, pokazujący ich jako głupców, prymitywów pijących wódę wiadrami, jest nieprawdziwy. Oni są naszym przeciwnikiem i trzeba ich szanować. Jeśli ich poniżamy, to paradoksalnie poniżamy samych siebie.

To jedne z najlepszych, jeśli nie najlepsze służby wywiadowcze na świecie. W ośmieszający ich obraz nikt by nie uwierzył.

– A dziś szczególnie. Myślę, że i ten cel osiągnąłem – Jagan spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem.

Severski_Meszka_2(cytat)W księgarniach pojawił się właśnie trzeci tom – „Nieśmiertelni”.

– Duża część akcji tej książki toczy się w Iranie. Nie ma tu jednak osiowej postaci, jaką w „Nielegalnych” był Jorgensen, a w „Niewiernych” Safir as-Salam. W „Nielegalnych” osią jest problem. Główny wątek dotyczy irańskiej bomby atomowej. Poszedłem też nieco w kierunku pastiszu le Carré, szczególnie w wątku skandynawskim, który wymaga od czytelnika potwornej koncentracji. Specjalnie chciałem przytłoczyć czytelnika, trochę po to, by poczuł się jak oficer wywiadu przygnieciony gąszczem hipotez, nieprawdopodobnych, przypadkowych wydarzeń, nagłymi odkryciami. Pojawia się też trochę rozliczeń z cynizmem polityków, dotykam obecnej ekipy, ale delikatnie (śmiech). Moje książki są wielowątkowe, mają serialową narrację. Mój redaktor, który pracuje w tym zawodzie od 40 lat, porównał je wręcz do serialu „Gra o Tron”.

Współczesny serial to brutalność i seks. Ale akurat w pana książkach seksu jest niewiele. Czy to dlatego, że czytają pana osoby w tak różnym wieku?

– Jestem zaprzyjaźniony z dziewczynami z grupy literackiej „Pióro i pazur”. Jedna z nich, Hania Cygler, spytała mnie, tak jak pan: dlaczego u ciebie nie ma seksu? A ja po prostu nie potrafię dobrze napisać sceny erotycznej. Co więcej, mam wrażenie, że nie tylko ja. Czasem czytam książki, w których są sceny erotyczne, seks: książka jest dobra, a scena seksu denna i to się kładzie cieniem na całej lekturze. Dla mnie seks ma intymne znaczenie, trzeba mieć dużo talentu, aby to ładnie sprzedać. Jednym dennym rozdziałem zepsuć można 800 stron książki.

W pierwszych dwóch książkach widać na każdym kroku pańską miłość do literatury. Przywołanie postaci bułhakowowskiego Behemota czy wielki wykład o wyższości literatury rosyjskiej nad irlandzką to nie są typowe wątki dla thrillera. Trochę pan sobie pogrywa z gatunkiem?

– To jest gra, to są pastisze, to jest zabawa, zgadza się. Nie mam oczywiście ambicji przeprowadzania analiz literackich, ale uwielbiam od czasu do czasu mrugnąć do czytelnika. Gdybym zaczął pisać tak na poważnie, tak ciężko, to nie byłoby dobre. Przez to puszczanie oka moje książki po prostu lżej się czyta. Gdybym zastosował czystą technikę raportu, to by się nie nadawało dla szerokiego odbiorcy. Może ktoś przebrnąłby przez dziesięć, dwadzieścia stron. A poza ty to mi sprawia przyjemność. Czytanie to zresztą także część zawodu szpiega. Oficerowie wywiadu, oprócz tego, że muszą dobrze pisać, to muszą też dużo czytać, rozszerzać swoją wiedzę, poszerzać horyzonty. Nie bez powodu: jak chce pan rozmawiać z Rosjaninem po rosyjsku, to przecież nie wystarczy poznać język, ale trzeba wiedzieć, jaką Rosjanin ma duszę, a akurat w tym narodzie dusza zakorzeniona jest w literaturze. Cóż lepiej pokazuje rosyjską duszę od „Mistrza i Małgorzaty”? To obowiązkowa lektura dla szpiega, który chce pracować na rosyjskim kierunku. Inaczej nie zrozumie, kim jest homo sovieticus, jak myśli, jak jest ukształtowany.

Przyszli szpiedzy dobierani są z grona miłośników książek?

– Przychodzi młody człowiek – on lub ona – by zostać szpiegiem i zadawane jest im pytanie: dlaczego pan/pani chce pracować w wywiadzie. I słyszę odpowiedź: bo ja chce walczyć z terroryzmem, nienawidzę islamistów, trzeba im stawić zaporę. Z taką osobą nie ma już drugiego spotkania, nie bierze się jej na głębszy test. A inna osoba mówi, że wybrała wywiad, bo jest po arabistyce i uważa, że Koran to wspaniały poemat, przepiękne działo, a kultura arabska jest bogata i niezwykle interesująca. Z taką osobą rozmawiamy dalej. Tak samo wygląda to, gdy ktoś mówi, że nienawidzi Ruskich, że Ruscy to kacapy. O czym mamy dalej rozmawiać? Ale jeśli ktoś chce pracować na kierunku rosyjskim, bo przeczytał w oryginale „Wojnę i pokój” i się zachwycił, to zupełnie inna sprawa. Oczywiście oficer wywiadu nie musi obowiązkowo znać „Wojny i pokoju”, ale musi wiedzieć, jakie to dzieło ma znaczenie dla Rosjanina. Przecież szpieg nie rozmawia z kucharzami, stróżami, tylko z ludźmi, którzy mają intelektualny potencjał i wiedzę. Trzeba im dorównać.

Materiał na szpiega to człowiek zakochany w innych kulturach?

– Miłość odczuwamy tylko do ojczyzny, ale inne kraje i ich kultury możemy lubić. Natomiast oficer, który nienawidzi, nie nadaje się do tej pracy.

Vinvent V. Severski, fot. Rafał Meszka
Vincent V. Severski, fot. Rafał Meszka

To wróćmy do literatury…

– Jasne, proszę mi przerywać, o szpiegach mogę mówić bez przerwy.

…a dokładnie do „Nieśmiertelnych” . To już koniec tej serii?

– Książka kończy się epilogiem, ale… po nim następuje post scriptum. Jeśli czytelnicy zechcą, mogą nalegać, bym pociągnął serię dalej. Kończę co prawda główne wątki, ale tak jak nigdy, do końca życia, nie wychodzi się ze szpiegostwa, tak samo nie da się wyjść z tych książek. Niektórzy bohaterowie muszą na zawsze odejść, ale wielu zostawiłem w sytuacji, która pozwala kontynuować ich przygody. Tyle że nie mam już zamiaru pisać takich opasłych książek, chciałbym spróbować swoich sił w mniejszych formach. Tak więc jeśli wrócę do na wpół otwartych wątków, to po to, by oprzeć na nich osobną, trochę niezależną książkę.

Taki spin-off?

– Dokładnie. Skupię się na jednej akcji, na mniejszej, bardziej kameralnej grupie bohaterów. Ale cały czas rodzą mi się nowe pomysły. Od dawna noszę z zamiarem napisania czegoś, co nie ma nic wspólnego z tą trylogią i może teraz wrócę do tego pomysłu. To historia luźno oparta o losy szpiega Bertila Ströberga, który działał w Szwecji w latach osiemdziesiątych. To szwedzki oficer lotnictwa skazany za szpiegostwo na rzecz PRL. Odsiedział 15 lat.

Rozmawiał Przemysław Poznański

Zdjęcia Rafał Meszka

*Vincent V. Severski – pseudonim literacki emerytowanego oficera polskiego wywiadu, który odszedł ze służby w 2007 r. Wielokrotnie odznaczany i wyróżniany przez najwyższe władze RP, uhonorowany Legią Zasługi przez prezydenta USA Baracka Obamę.

Specjalne podziękowanie dla Rafała Meszki za zdjęcia wykonane na potrzeby tego wywiadu. Wykorzystywanie, powielanie zdjęć tylko za zgodą ich autora

%d bloggers like this: