To już nie kwestia bezpieczeństwa Watykanu, zagrożonego bombą z antymaterii czy przyszłości Kościoła Katolickiego stającego w obliczu groźby ujawnienia prawdy o Chrystusie. W „Infereno” Dan Brown idzie na całość: jego bohater musi ocalić… całą ludzkość, bo inaczej rozpęta się tytułowe piekło. Ma na to, rzecz jasna, 24 godziny.
Gdy czytam powieści Dana Browna, tak naprawdę mam wrażenie, że to amerykańska wersja przygód Pana Samochodzika – tyle że niestety bez wehikułu. W skrócie: zero seksu i zbyt wiele nudnych edukacyjnych wtrętów, z drugiej strony w miarę wartka akcja i zaskakujący finał. Z „Inferno” jest identycznie, choć muszę przyznać, że nie jest to powieść na miarę „Kodu Leonarda da Vinci”, ani nawet „Aniołów i demonów”. Bliżej tej powieści do niezapadającego w pamięć „Zaginionego symbolu”. Czego? – spytacie. O czym w ogóle jest „Zaginiony symbol”? No właśnie.
„Inferno” rozpoczyna się od amnezji profesora Roberta Langdona, który budzi się na szpitalnym łóżku i szybko (czas goni) dochodzi do wniosku, że miastem, w który znajduje się szpital, jest Florencja.
Ale co tu robi, skoro jeszcze kilka godzin wcześniej był na terenie Uniwersytetu Harvarda? Na zastanawianie się nie ma wiele czasu, bo do placówki medycznej wpada uzbrojona dziewczyna z irokezem na głowie, strzelająca do kogo się da. To idealny moment, by pojawiła się w życiu Langdona tradycyjna już w tym cyklu kobieta na jedną dobę. Tym razem jest to lekarka, Sienna Brooks. Aha, jest i tajemniczy przedmiot – zamknięta fiolka do przechowywania trujących substancji, którą otworzyć może jedynie odciska kciuka Roberta Langdona. Brrr, zaczyna być groźnie – strzały padają z każdej strony, nawet próba znalezienia ratunku w amerykańskiej ambasadzie kończy się nasłaniem mordercy.
Nie byłoby oczywiście powieści o Langdonie bez tajnego stowarzyszenia. Tu mamy nie jedno, ale aż dwa: transhumanistów i Konsorcjum. Obie łączą siły w celu zniszczenia świata (choć chyba nie do końca zdają sobie sprawę z faktu, że takie jest marzenie wspieranego przez nich demonicznego naukowca Bertranda Zobrista).
Mamy i na szczęście protagonistów – po stronie Langdona jest m.in. Elizabeth Sinskey, szefowa Światowej Organizacji Zdrowia. Niestety, przez większość książki, otumaniona nieznanymi lekami.
CZYTAJ TEŻ
John le Carré, Bardzo poszukiwany człowiek (A Most Wanted Man). DLA DOBRA OGÓŁU
Vincent V. Severski, Nielegalni. ŚMIERTELNA BITWA O TECZKI
Wideorecenzja: Mirosław Tomaszewski, „Marynarka”. ZBRODNIA, KARA I CAŁA RASZTA
Tyle wstępu, teraz czas, by akcja ruszyła do przodu z szybkością odrzutowca. Florencja, Wenecja, Stambuł. Langdon skacze od miasta do miasta, starając się zapobiec zagrożeniu. Po drodze dowiadujemy się, że kluczem do rozwiązania zagadki może być pierwsza z ksiąg „Boskiej komedii” Dantego oraz pośmiertna maska poety. A potem mamy tajne korytarze, wędrówki po poddaszach historycznych budowli, wspinaczki i schodzenie do piekieł – wszystko w pośpiechu, pod groźbą śmierci, a przynajmniej aresztowania, a każdy krok Langdona kojarzy mu się oczywiście (mniej lub bardziej słusznie) z wędrówką bohatera „Piekła”.
Teraz o wadach: „Inferno” bywa nudne. Nie zarwałem nocy, by je przeczytać – nie zachęca do tego. Opisy zabytków nużą nie tylko długością, ale i tym, że nie wychodzą nawet na jotę poza średniej jakości przewodnik. Tak się składa, że byłem we wszystkich miastach, opisanych w tej książce (bądźmy szczerzy: nie są to dla Europejczyków miasta szczególnie egzotyczne) więc wiem, że „Inferno” nie pokazuje zbyt wiele ponad to, co widzi odwiedzający te miejsca turysta. Sam Langdon też nie za bardzo popisuje się tu swoją wiedzą eksperta od symboli – umiejętność odróżnienia kaduceusza od laski Eskulapa to trochę mało. Najbardziej jednak rozczarowuje zabieg fabularny polegający na tym, że w pewnym momencie wszystko, co dotychczas wiedzieliśmy, okazuje się funta kłaków warte. Niby w thrillerze element zaskoczenia to standard, a dobrzy muszą się okazać złymi (i odwrotnie), jednak tym razem autor idzie chyba jednak za daleko.
Z drugiej strony chwała Danowi Brownowi za próbę przemycenia (nawet jeśli zbyt łopatologicznie) w sensacyjnej fabule wiedzy o kulturze, sztuce i tradycji. A także za zwrócenie uwagi na problem przeludniającego się świata (bo, w sumie, o to tak naprawdę w tej książce chodzi).
I to są dobre strony tej książki. Poza tym w momentach, gdy akcja wygrywa z opisami, mamy do czynienia z rasowym thrillerem, co sprawia, że raz po raz autentycznie drżymy z obawy o dalsze losy bohaterów i całego świata. Byłbym hipokrytą, gdybym nie przyznał, że lubię książki Browna i na każdą czekam niecierpliwie. Bo, niezależnie od tego, o czym był „Zaginiony symbol”, opowieści o Robercie Langdonie gwarantują kilka godzin dobrej rozrywki.
Dan Brown, Inferno
Przełożył: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo Sonia Draga 2013