felieton

Człowiek (nie)zbędny | Felieton Wojciecha Guni

Zapowiadana nowa wersja GPT-4, ponoć około 500 razy potężniejsza niż bijący rekordy popularności GPT-3, zdaje się zwiastować pewien cywilizacyjny przełom: moment, gdy człowiek będzie zmuszony zdać sobie sprawę, że nie był nigdy podmiotem postępu, a tylko jego wektorem. I jako taki powoli staje się dla siły postępu zbędny, skoro siła ta jest bliska opracowania nowego, skuteczniejszego nośnika. Czy to takie straszne? Niekoniecznie. Dla kultury może się to okazać wręcz zbawcze – pisze Wojciech Gunia.

Wojciech Gunia, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Nowa wersja GPT jest oparta na takiej liczbie parametrów uczenia maszynowego, której nie ma nawet sensu zapisywać, bo sięga już tej absurdalnej skali, w której kolejna seria zer nie ma z ludzkiego punktu widzenia żadnego znaczenia. SI nie tylko będzie potrafiła kompilować względnie proste odpowiedzi na nie tak znowu skomplikowane pytania, ale także rozpoznawać obrazy, operować liczbami i przetwarzać je w płynny sposób.

Kto nie pomylił się choć raz…

Gdzieś w odmętach internetu krąży film z prezentacji możliwości nowej SI: prelegent na kartce kreśli dość niewyraźnym pismem prosty układ treści, a następnie robi zdjęcie. SI nie ma żadnego problemu, aby z fotografii odczytać odręczne pismo i na jego podstawie wygenerować kod HTML, odwzorowujący układ treści, jaki określił prowadzący prezentację. Zachwycające i przerażające jednocześnie, jeśli zważyć na to, że do tej pory wzory na plikach rastrowych stanowiły dla algorytmów barierę co najmniej ekstremalnie trudną do sforsowania. Żegnajcie zabezpieczenia CAPTCHA. Prawdopodobnie dla nowej SI będą stanowiły o wiele mniejsze wyzwanie niż dla ludzi, bo kto nie pomylił się choć raz w życiu wpisując kod z obrazka, aby potwierdzić własne człowieczeństwo, niech podniesie rękę. Żegnajcie też dowcipy o aptekarskim piśmie i dylematach, czy medyk zapisał wam paracetamol czy raczej pavulon. Jakaś aplikacja zaraz to rozczyta. Czy zbliżamy się przy okazji coraz szybciej do osobliwości technologicznej? Cóż, tak.

W stronę świata zawodów kreatywnych właśnie pędzi ogromna asteroida

Przez internet przetacza się też dyskusja na temat skutków, jakie wdrażanie nowych układów SI będzie miało dla kultury. A przynajmniej ja taką dyskusję widzę, bo w takiej bańce siedzę. Popularność Midjourney sprawiła, że w oczy grafików zajrzało widmo bezrobocia. Bo jeśli można w kilka minut wygenerować obraz dokładnie taki, jakiego się chce i kosztuje to ułamek kwoty, którą należy zapłacić człowiekowi za o wiele dłużej trwającą pracę, to jest dość jasne, kto stoi na straconej rynkowo pozycji.

Oczywiście, generatory grafik nie są jeszcze doskonałe, wszystkich nas śmieszą nadmiarowe palce z bonusowymi stawami i dodatkowe zęby, ale nie upatrywałbym w tym nadziei, wszak krzywa progresu zawsze rośnie wykładniczo. Przez jakiś czas pisarze czuli się względnie bezpieczni, podobnie jak zawodowi fotografowie (zajmujący się fotografią stockową) i twórcy video, aż tu nagle okazuje się, że lada dzień udostępnione światu zostanie narzędzie, które nie będzie miało większych problemów z wygenerowaniem książki albo z wygenerowaniem klipu, nie wspominając o stworzeniu grafiki nieodróżnialnej od wysokojakościowej fotografii. A wszystko dokładnie takie, jak sobie życzy klient. Bez opóźnień związanych z różnymi ludzkimi okolicznościami, bez problemów z komunikacją, jak i – wreszcie – bez podobnych kosztów. Jest to coś, czego należy być świadomym: w stronę świata zawodów kreatywnych właśnie pędzi ogromna asteroida i jest już tuż-tuż, widać ją na niebie.

Obdarliśmy się właśnie ze złudzenia naszej sprawczości

Za wizją artystów dzielących los dinozaurów kryje się dość przerażająca konkluzja: uznawaliśmy do tej pory kreatywność jako pewien szczyt ludzkiego ducha, jako coś, co oddziela nas od świata przyrody, za pewien ostateczny sukces wypracowanego przez ewolucję mechanizmu świadomości. Tymczasem wygląda na to, że ten szczyt ludzkiej duszy to nic innego niż możliwość ukierunkowanego na efekt przetwarzania informacji, bo przecież każdy bodziec, jaki wpływa potem na kształt artefaktu, to nic innego niż informacja. I teraz okazuje się, że jesteśmy u progu powstania czegoś, co odziera akt twórczy z mitu, z fikcji ekskluzywności. A w dodatku robi to szybciej, a z czasem – bez cienia wątpliwości – zacznie to robić także o wiele lepiej.

Innymi słowy, obdarliśmy się właśnie ze złudzenia naszej sprawczości – że postęp dzieje się wyłącznie za naszą przyczyną i że to my nim intencjonalnie sterujemy – oraz wyjątkowości. Wyjątkowości, która od samego początku opracowania mechanizmów masowej reprodukcji dzieł sztuki stała się bardzo umowna, o czym tak przekonująco pisał Walter Benjamin. Czy to źle? Nie, odzieranie się ze złudzeń zrodzonych przez dawne okoliczności to zawsze proces pożądany, nawet jeśli jest przykry.

Szansa na to, aby sztukę przywrócić człowiekowi

Mogę o tym mówić z perspektywy człowieka, który pisze książki i przez ostatnie 10 lat choć trochę zdążył się zorientować w tym, jak wygląda rynek wydawniczy. Otóż, implementacja SI w gruncie rzeczy wydobywa na światło rdzeń całego procesu, jaki rządzi dziś tworzeniem literatury, nazwijmy ją, masowej. Jeśli kiedykolwiek przeczytaliście więcej niż jeden tak popularny „romans mafijny”, kolejny, pięćdziesiąty w danym roku kryminał albo thriller tego samego autora, losowe fantasy, a nawet horror albo jeśli uczestniczyliście w jakichkolwiek warsztatach „kreatywnego pisania”, zapewne zdajecie sobie sprawę z tego, że tego typu treści są oparte na schematach blokowych, na kliszach i całkiem pokaźnej liczbie dość powtarzalnych mechanizmów. I jedynie sposób, w jakiej konfiguracji te narzędzia zostaną zastosowane, decyduje o indywidualnym charakterze tego typu literatury. Ale liczba kombinacji jest w gruncie rzeczy skończona, a prawo doboru naturalnego powoduje, że pewne kombinacje wypierają inne i zaczynają dominować. Zupełnie jak kolejne warianty wirusa, bo przecież mechanika rozprzestrzeniania się informacji jest dokładnie taka sama jak mechanika rozprzestrzeniania się patogenów. Ewolucja lubi sprawdzone rozwiązania.

W tym kontekście sztuczna inteligencja, sprawiająca, że człowiek staje się najsłabszym i najbardziej zbędnym ogniwem tego procesu, staje się wbrew pozorom nie tragedią, a… szansą. Szansą na to, aby sztukę przywrócić człowiekowi.

Forma bardzo osobliwego dialogu

Wspomniany już Walter Benjamin w eseju „Dzieło sztuki w dobie możliwości jego reprodukcji technicznej” (1936) wskazywał na pojęcie „aury”, czyli bycia zakorzenionym przez dzieło w określonym miejscu i czasie, zogniskowania w jego jednostkowym istnieniu całego szeregu kontekstów. Według Benjamina sztuka w czasach umożliwiających masową jej reprodukcję, traci aurę – jedyność dzieła została zastąpiona przez mnogość powieleń; to, co wynika z bycia dzieła „tu i teraz” zostaje zastąpione byciem wszędzie, kontekst własny dzieła zostaje zastąpiony kontekstem miejsca i czasu, w którym znajduje się odbiorca.

Możliwość masowej reprodukcji treści – literackich, plastycznych, muzycznych – stała się w ten sposób potężnym kołem zamachowym dla zupełnie nowego sektora gospodarki. Możliwość produkcji masowej nadała zawodowi artysty zupełnie inny wymiar ekonomiczny, ale ceną tej transformacji była jednocześnie redukcja „kontekstu własnego” dzieła, czyli także tego, kto je wytwarzał, na rzecz kontekstu odbiorcy – jego oczekiwań i potrzeb. Masowość reprodukcji sprawiła, że twórcy przestawali być twórcami, stając się dostarczycielami treści zgodnych z całymi zespołami zakorzenionych na zewnątrz nich samych oczekiwań.

A przecież sztuka jest w gruncie rzeczy formą bardzo osobliwego dialogu, w którym poprzez artefakt spotykają się – powinni się zetknąć – twórca z odbiorcą. Uczynienie artysty zbędnym w procesie dostarczania treści spełniających oczekiwania odbiorcy w gruncie rzeczy uwalnia tak artystę, jak i uwalnia tego odbiorcę, który potrzebuje od dzieła czegoś innego – czegoś więcej – niż spełniania wyłącznie własnych pragnień.

Dla was pozostaje wolność…

Właśnie tak, moi drodzy przerażeni perspektywą SI pisarze i plastycy: dzięki SI wreszcie będziecie mogli być sobą, wreszcie będziecie mogli przetwarzać rzeczywistość zgodnie z własną wrażliwością – o ile ją posiadacie – a nie zgodnie z oczekiwaniami zmierzonych i opisanych mnogością parametrów grup docelowych albo zgodnie z urojeniami i fantazjami (przyznajcie, że czasami mocno żenującymi) waszych klientów. Dla nich powstają właśnie nowe, doskonalsze algorytmy, a dla was zostaje wolność. Tyle tylko, że trudno będzie już myśleć o byciu artystą jako perspektywicznym, dochodowym zawodzie. Ale przecież wszyscy zaczynaliśmy od pisania do szuflady, od rysowania do teczki i brzdąkania z przyjaciółmi w garażu; od zupełnie innego, rzekłbym, że nieco głębszego i piękniejszego impulsu niż chęć zarabiania kasy, prawda?

P.S. SI jeszcze długo nie będzie mogła odtworzyć faktury obrazu, niepowtarzalności pociągnięć pędzla na podkładzie, śladów dłuta, pęknięć starzejącego się materiału i innych pięknych niedoskonałości rzeczy wykonanych ręcznie. P.S. 2 – wyobraźcie sobie, że dzięki SI możliwość tworzenia potrzebnych sobie, głęboko spersonalizowanych treści staje się dostępna także dla ludzi, którzy ich potrzebowali, ale nie mogli nigdzie na nie trafić, a sami nie potrafili ich wytworzyć. Nie wiem, jak wy, ale ja się trochę cieszę ich przyszłym szczęściem.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: