felieton

Pan Czytnik | Felieton Dawida Kornagi | #przerwanysenkornagi

Gdziekolwiek idę, zawsze chcę mieć dostęp do książek. Czytnik stał się dla mnie nie tyle czymś modnym, ile koniecznym, niezbędnym w kontekście życia i pisania – pisze we wrześniowym felietonie Dawid Kornaga.

Dawid Kornaga, fot. Rafał Meszka dla zupelnieinnaopowiesc.com

Już kiedyś pisałem o czytnikach. Tym razem porządny update. Jak widać, temat nie ma końca. I dobrze, bo dotyczy popularyzacji literatury. Mniej więcej w 2010 przeszedłem na czytanie książek na czytniku. To były czasy! Pojawił się „pierwszy polski” czytnik eClicto. Za jakieś straszliwe pieniądze, za które równie dobrze można było kupić w miarę sprawne, kilkunastoletnie auto. Albo wypasionego alla w Egipcie, co kto woli.

eClicto dawał moc, że można czytać bez umiaru, ładować te wszystkie pliki w formacie ePub, bez marketingowej zależności od cudownego dziecka Amazon, czyli Kindle. Pojawiły się pierwsze e-księgarnie, awangarda przyszłej rewolucji, która zrodziła takie tuzy e-czytelnictwa jak Publio, Woblink, Nexto, Virtualo, Empik Go oraz inne Netflixy czytelnictwa.

Książka czy czytnik?

Oczywiście, Kindle musiał się w końcu pojawić w moim życiu jak wiele innych zakazanych, a potem akceptowanych rzeczy. Pamiętam minione definitywnie dyskusje na temat wyższości czytnika nad papierową książką. Niuans polegał na tym, że nigdy nie byłem przeciwko papierowemu wydaniu. Łącznie z własną twórczością. Cieszyło mnie i nadal cieszy jak kieliszek ze świeżo wlanym weń prosecco, że dotykam czegoś bardzo fizycznie namacalnego. Książkę czy czytnik? Bez znaczenia dzisiaj; nasze prawnuczęta będą sobie robić bekę z powyższych rozterek, o ile Putin nie rozwali świata lada dzień.

Jednak co by nie mówić, prosecco wypija się w paręnaście sekund, kiedy ktoś gorliwy. Książkę czyta się znacznie dłużej. Czytnik stał się dla mnie nie tyle czymś modnym, ile koniecznym, niezbędnym w kontekście życia i pisania. Chociażby takie zagadnienie, że są ludzie, którzy czytają jedną książkę po drugiej. Albo tacy, co czytają kilka na raz, uprawiając czytelniczą poliamorię. Podobnie platformy streamingowe, które spowodowały, że odbiorca bez szkody dla własnej percepcji potrafi oglądać parę filmów na raz. Robi przerwy, bierze oddech, wraca do kontentu. I wcale na niczym nie traci, ponieważ jest nową wersją użytkownika. Zdoła przyswoić więcej, za to nieco dłużej; ostatecznie przetrawia wszystko. Niekiedy pobieżnie, częściej jednak z czujnością. Wie bowiem, że płaci za to (o ile nie jest ściągaczem torrentów, ale to już jego piekło).

Podsumowując, czytnik towarzyszy mi już od ponad 12 lat i mimo swojej miłości do różnych wydań papierowych (świeży przykład dzieła perfekcyjnie edytorskiego, dobrego również na tablet, lecz wciąż nie na czarno-biały czytnik: Słowiańskie Boginie Ziół, Joanna Laprus, Świat Książki, 2021), jestem jego maksymalnym fanem. Choć nie oddaje to wszystkiego. Jestem po prostu zwyczajnym, współczesnym czytelnikiem.

Research i ekonomia

Nigdy bym nie przeczytał przez miniony tuzin lat tylu książek, ile dzięki czytnikowi. Ta dostępność, ta natychmiastowość posiadania! Dochodzą do tego wydania w innym języku. W moim przypadku – niemieckim. Tyle, ile ja pozycji pochłonąłem w tym języku w ramach researchu, pracując przykładowo nad powieściami „Berlinawa” czy „Przerwany sen Kashi”, to teraz nie jestem w stanie zliczyć.

Naturalnie, to co powyższe o czytniku, to już dawno powiedziane. Pewne dywagacje zakończone, a inne ledwo napoczęte. Natomiast pojawia się inny aspekt: ekonomia. Boli mnie brzuch, kiedy myślę, że za jakiś czas być może moja nowa książka objawi się w kilku czy kilkunastu tysiącach egzemplarzy, za to ze straszliwą a uzasadnioną produkcyjnie ceną za egzemplarz typu 49,99 zł. Ale gdyby tak miała przełożenie na znacznie większą ilość w plikach, załóżmy 19,99, co jak najbardziej możliwe w wersji ebookowej. Bo czemu nie? Co z tego, że książka opasła; nie znaczy, że musi kosztować więcej. Wszystko więc zależy od ilości aktywnych posiadaczy czytników, którzy kupują interesujące ich nowości w postaci cyfrowej. I tyle. I aż tyle.

Przyjazny oczom czytnik

Ale też książki przegrywają ze streamingiem filmowym. Niby inna kategoria produkcyjna, lecz często równie ambitna i wciągająca. I żadne Legimi, które cenię i za nie płacę, tego nie uratuje. Książki to inny produkt, choć jeszcze łatwy do udostępniania w „streamingu” wydawniczym jak powyższa platforma i inne, równie dzielnie walczące o sprzedaż literatury w takiej postaci. Papier jest coraz droższy. Zmienia się generacja czytelników. Jeszcze niecała dekada, może nawet mniej, a większość będzie bazować już tylko na Kindlach tego świata. W szkołach, zdalnie, cokolwiek. Po prostu ważna się stanie ostatecznie zwartość w wersji cyfrowej, ładowana na przeróżne nośniki, czyli aplikacje na laptopach, tabletach, smartfonach. Nie wiem, jak to potem będzie przeliczane, żeby i autorzy mieli z tego jakiś dil. O wydawcach nie mówiąc, ponieważ to oni w pierwszej kolejności łańcucha produkcji książki ponoszą biznesowe ryzyko. Nieczęsto ładując w autorów, którzy na początku generują straty, by nagle, po roku lub po kilku latach stać się Midasami uczciwie zapracowanych zysków. I wtedy miłe rozczarowanie.

Gdziekolwiek więc idę, zawsze chcę mieć dostęp do książek. Mam w smartfonie apkę z dostępem do ich tysięcy. Jednak chęć braku pressingu na wzrok powoduje, że zawsze mam też przy sobie przyjazny oczom czytnik.

%d bloggers like this: