artykuł wydarzenia

Douglas Stuart w Polsce | Laureat Bookera do osób LGBT+: Nie traćcie nadziei

Długą drogę przeszliśmy, ja i Szkocja, w drodze do samoakceptacji i tolerancji – mówił Douglas Stuart, autor nagrodzonej Bookerem powieści „Shuggie Bain”. A do społeczności LGBT+ w Polsce zwracał się słowami: Nie traćcie nadziei!

Douglas Stuart, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

„Shuggie Bain” powstawał dekadę. – I przez cały ten czas jedyną osobą, która ją czytała , był mój mąż – mówił Stuart. Przyznaje, że pierwsza wersja powieści liczyła sobie… 1800 stron. Także dlatego, że pisanie książki było dla autora sposobem na mierzenie się z przeszłością, na stawienie czoła traumie dzieciństwa. – Pisałem szczerze, bo myślałem, że jedynym czytelnikiem książki będę ja sam.

Douglas Stuart zaczął pisać „Shuggiego Baina” w wieku 32 lat, po osiemnastu latach pracy w dziewiarstwie – swoim wyuczonym zawodzie.  – Nie miałem certyfikatu poswiadczajacego, że jestem pisarzem, za to szkoła zawodowa nauczyła mnie skrupulatności, uważności, tego, że miliony nitek mogą w końcu stworzyć arras – opowiadał pisarz.

Pisaliśmy o debiutanckiej powieści Stuarta (w świetnym przekładzie Krzysztofa Cieślika), że jej światem kieruje pogarda. Wszechobecna i paraliżująca. Pogarda, która jednak wprost bierze się z bezsilności i rozpaczy. Jest to bowiem powieść o nałogu, o tym jak pijaństwo dzień po dniu odbiera wszystko – i pieniądze, i szacunek, i nadzieję. O tym jak z zimną konsekwencją rozbija rodzinę. Ale to ledwie wierzchołek prawdyo tej niezwykłej powieści. Bo owszem, Agnes Bain, matka Caff, Leeka i Shuggiego, żona Shuga, jest alkoholiczką. Każdy jej dzień definiuje picie, gra w bingo, gdzie traci resztki „poniedziałkowego”. Z czasem katalog ten uzupełnia też seks z przypadkowymi mężczyznami z osiedla, którzy odwiedzają ją z puszką piwa. W takim otoczeniu dorasta Shuggie Bain.

Douglas Stuart, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

– On jest dla mnie symbolem nadziei. Wierzy, że matka się zmieni, że przestanie pić. Że będzie lepiej. To odróżnia go od rodzeństwa, które już straciło tę nadzieję i uciekło. Jednak główne pytanie książki brzmi: jak długo możesz komuś pomagać, jak daleko możesz za tą osoba pójść, aż będziesz musiał zacząć myśleć o sobie, zacząć ratować siebie – mówił pisarz.

Przede wszystkim jednak Stuart skupia się na przyczynach opisywanej tu choroby, a nie jej objawach. Umieszcza fabułę na przedmieściach Glasgow w epoce thatcherowskich reform, skutkującym zamykaniem kopalń.

– To powieść o miłości matki i dziecka, ale nie da się uciec przed warstwą polityczną. W latach 80. i 90. tam, gdzie dorastałem, w Wielkiej Brytanii, budowano wokół Margaret Thatcher aurę bohaterki, jej obraz był jednoznacznie pozytywny. Tymczasem w pewnym momencie na East Endzie, w Glasgow, mieliśmy 26-proc. bezrobocie, właśnie za sprawą jej reform – mówił Stuart.

Przeczytaj także:

Rzeczywistość opisanych przez niego bohaterów przesiąknięta jest nieustającym rozczarowaniem, poszukiwaniem dorywczych zajęć, spłacaniem ciuchów kupionych z wysyłkowego katalogu, ciułaniem od wypłaty do wypłaty i radzeniem sobie dzięki drobniakom skradzionym z kasetek liczników prądu czy z telewizorów „na godziny”’. To rzeczywistość pełna mrzonek o lepszym życiu, im bardziej niespełnialnych, tym rodzących większą frustrację, bezsilność.  

– W tej rzeczywistości upadających stoczni głosy słabszych: kobiet, dzieci, osób nieheteronormatywnych, nie były słyszalne. Więc i ja nie czułem się jak u siebie. W mojej książce chciałem oddać głos tym niesłyszanym – podkreślał laureat Bookera.

Lekarstwem na rozpacz okazuje się dla postaci zapełniających karty powieści pogarda. Pogarda wobec świata, który odsunął ich na margines, a także wobec wszystkiego tego, co ten świat – przynajmniej w ich mniemaniu – uosabia. A więc także każdego, kto choć trochę się wyróżnia. A już całkowicie niewybaczalnym jest odstąpienie od wyznaczonych reguł, którego dopuszcza się Shuggie, bawiący się kucykami Ponny „pedałek”, „ciota”.

Douglas Stuart, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

– Dla takich osób jak ja były dwa wyjścia: stać się niewidzialnym, trzymać się z  boku, zniknąć. Ja wybrałem drugą ścieżkę: ścieżkę mimikry. Postanowiłem być na tyle męski, na ile dam radę. Ubierać po męsku, odwracać za dziewczynami, palić, pić, wdawać w bójki. To oczywiście nie było moje, nie czułem się z tym swobodnie, ale może dzięki temu dojrzałem też do tego, by umieć współczuć także tym heteroseksualnym mężczyznom, będącym wszak ofiarami systemu.

Pisarz zaakceptował swoją seksualność w wieku 18 lat, ale odważył się o niej poinformować szerzej dopiero w wieku 35 lat. – To długa droga – mówił.

Dodawał, że równie długa drogę przejść musiało Glasgow, a szerzej Szkocja i Wielka Brytania – od społeczeństwa homofobicznego, do współczesności, w której Szkocja znajduje się w czołówce miejsc najlepszych do życia dla gejów. – Mamy małżeństwa jednopłciowe, a nawet Kościół w Szkocji udziela już ślubów jednopłciowym parom.

Douglas Stuart nie ukrywał, że zna trudną sytuację polskiej społeczności LGBT+.

– Nie traćcie nadziei – mówił. – Polska w końcu będzie w tym miejscu, gdzie dzisiaj jest Szkocja.

Spotkanie ze Stuartem Douglasem na Targach Książki w Warszawie prowadził Michał Nogaś.

%d bloggers like this: