„Ze śmiercią trudno się pogodzić. Zwłaszcza ze śmiercią młodego człowieka. Nieodwracalna i nieczuła, unieważnia wszystko w ciągu kilku minut. W zamian pozostawia dziesiątki pytań, które kłębiły się teraz w głowie podkomisarz Leny Chudzińskiej”. Przeczytajcie fragment powieści Joanny Wtulich „Za kulisami”, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Spisek Pisarzy.
LENA – TERAZ
Ze śmiercią trudno się pogodzić. Zwłaszcza ze śmiercią młodego człowieka. Nieodwracalna i nieczuła, unieważnia wszystko w ciągu kilku minut. W zamian pozostawia dziesiątki pytań, które kłębiły się teraz w głowie podkomisarz Leny Chudzińskiej. Na część z nich miał odpowiedzieć lekarz po sekcji, na inne technicy, ale to ona będzie musiała wyjaśnić rodzinie, dlaczego ta dziewczyna nigdy nie wróci do domu.
Choć był słoneczny poranek, w gęstwinie drzew i krzewów mało co było widać. Kwietniowe słońce prawie tu nie docierało. Miejsce znalezienia zwłok w Lesie Bielańskim oświetlały jaskrawe lampy, które Chudzińskiej kojarzyły się z estradowymi reflektorami. Tyle że główna aktorka nawet nie drgnęła. Jakby spała zwinięta w kłębek. Ciało musiało tu spoczywać od kilku dni. Na szczęście niskie temperatury dobrze je zakonserwowały, ale i tak robactwo wszelkiej maści miało używanie.
Chudzińska przymknęła oczy. Młoda wysiadła wieczorem na przystanku przy Marymonckiej albo Podleśnej, a może przechodziła skrótem. Mieszkała gdzieś w pobliżu? Morderca jechał z nią autobusem czy trafiła na niego przypadkiem? Miejsce znalezienia zwłok było oddalone od przystanku. Gdyby ją zaciągnięto siłą w głąb lasu, ktoś by to zauważył. Czyżby morderca znał dziewczynę i sama z nim poszła?

9788396242839
Sygnał karetki wdarł się w monotonny szum miasta i wytrącił Chudzińską z zadumy. Dochodziła dziewiąta rano, a ona marzyła o mocnej kawie. Telefon wyrwał ją z łóżka. Nie zdążyła się uczesać. Zmierzwione czarne włosy sterczały na wszystkie strony. W jej przypadku i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Sama się strzygła, ku niezadowoleniu córki. Efekt najczęściej był opłakany, ale miała na to wysrane. Dawno przestało jej zależeć na zainteresowaniu męskiej części ludzkości, a kiedy ktoś kiedyś rzucił hasło, że jest lesbijką, nie dementowała. Wrażenie, że woli panie, potęgowało to, jak wyglądała. Szczupła, niewysoka i ubierająca się zdecydowanie po męsku. Najczęściej w sprane koszulki i bluzy, dżinsy i ciężkie, sznurowane buty. Dziś rano na piżamę naciągnęła dres i po kwadransie od wezwania siedziała w fordzie jadącym w stronę Bielan. Kawę wypije w swojej klitce na komendzie przy Żeromskiego. Najpierw robota, potem przyjemnostki.
Chwilę przypatrywała się zwłokom. Dziewczyna miała na sobie ubranie stosowne do tej pory roku. Ciepły płaszcz, grube rajstopy, sweter z golfem, kusa spódnica, masywne buty. Długie czarne włosy, mocny makijaż oczu i ciemna szminka wciąż widoczna na sinawych ustach przywodziły na myśl sceniczny make-up. Z bliska dziewczyna wyglądała na nie więcej niż siedemnaście lat. Czyli mogła być w wieku Olki. Coś jeszcze sprawiło, że pomyślała o córce. Coś nieuchwytnego, czego na razie nie potrafiła nazwać. Znała siebie doskonale i wiedziała, że jej podświadomość często wysyła sygnał, zanim świadomie na coś zwróci uwagę. Dlatego była tak dobra w tym, co robiła. Widziała więcej i wcześniej.
Odgięła golf. Zasinienia na szyi widoczne na pierwszy rzut oka nie pozostawiały złudzeń – dziewczynę uduszono. Nastolatka nie miała przy sobie dokumentów ani telefonu, za to w uszach tkwiły złote kolczyki. Nie wyglądała na bezdomną czy zaniedbaną. Na ćpunkę też nie. Ktoś na pewno zgłosił jej zaginięcie, a jeśli nie, trzeba będzie puścić informację do mediów. Morderca zadbał o staranne ułożenie zwłok i ich ukrycie przed wzrokiem spacerujących tu warszawiaków, choć mógł się lepiej postarać. Albo działał w pośpiechu, albo nie zależało mu na pozbyciu się ciała. Spacerowicze powinni korzystać z wytyczonych ścieżek, w końcu obszar był terenem chronionym, a tym bardziej nie można tu było puszczać wolno psów. Ten, kto ukrył zwłoki, musiał o tym wiedzieć, dlatego ułożył je w niewielkiej rozpadlinie, a następnie zamaskował na tyle starannie warstwą gałęzi, że gdyby nie pies, długo pozostałyby w ukryciu. To wyglądało na przemyślane działanie.
Kolejne pytanie – dlaczego zabrał telefon i portfel, choć kolczyki zostawił? Najprawdopodobniej nie chciał, żeby w razie ujawnienia zwłok zbyt szybko doszło do identyfikacji. Nie zależało mu na tym, żeby okraść dziewczynę, nie szukał cennych rzeczy, o czym świadczyła biżuteria w uszach dziewczyny. Lena rozejrzała się wokół siebie. Teren należało przeszukać, zwłaszcza kosze na śmieci i zakamarki. Upłynie trochę czasu, zanim cokolwiek znajdą, o ile w ogóle. Trzeba będzie zamknąć przynajmniej część lasu, bo na więcej nie zgodzi się naczelnik.
Po parku kręciło się niewielu ludzi, poza technikami, policjantami z patrolu zabezpieczającego teren oraz Leną nie było prawie nikogo. Wciąż nie zjawił się prokurator. Znając życie, wpadnie w ostatniej chwili, zakręci się i zniknie.
Zwłoki znalazł złoty labrador. Paniusia, której piesek rzekomo zerwał się ze smyczy, razem z koleżanką stała w przyzwoitej odległości od zwłok, szczękając zębami. Trudno było ocenić, czy jest jej tak zimno, czy może jest w szoku albo też obawia się konsekwencji oprowadzania psa po lesie mimo wyraźnego zakazu wiszącego przynajmniej w kilku miejscach w okolicy. Labrador leżał posłusznie u ich stóp. Kobiety od razu wezwały policję i przytomnie niczego nie dotykały. Podszedł do nich policjant z patrolu. W ręce trzymał notatnik, w którym zapewne miał zamiar spisać ich dane. Pobladły jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
– Co macie? – Lena zwróciła się do lekarza i technika pracowicie pobierających próbki i dokumentujących miejsce znalezienia zwłok.
– Niewiele. – Doktor Malinowski, grubasek przypominający Danny’ego DeVito, zapiął torbę i stanął obok Leny. – Uduszona, najprawdopodobniej kilka dni temu. Więcej po sekcji. – Poprawił małe okularki, które zsunęły mu się na czubek nosa.
– A ty, Romek?
Technik opuścił aparat i stanął obok lekarza i Leny. Delikatna, ledwie uchwytna w rześkim kwietniowym powietrzu woń alkoholu połaskotała Lenę w nozdrza. Nie od dziś było wiadomo, że technicy nadużywali wszystkiego, co pozwalało zapomnieć o widokach w pracy.
– Zabezpieczyliśmy część śladu obuwia. Na szczęście ziemia jest wilgotna. Brak pewności, czy to but zabójcy, czy przypadkowy ślad. Mamy też coś pod paznokciami – uzupełnił Roman Poleniuk.
To był jakiś konkret. Lena ożywiła się i spojrzała badawczo na technika.
– To ślad buta mordercy, Romek. Ilu znasz ludzi, którzy włażą o tej porze roku w zarośla?
– Kilku facetów – roześmiał się technik.
– Nie żartuj. – Chudzińska spojrzała na niego, zaraz potem odwróciła się w stronę, z której dobiegało sapanie i trzask łamanych gałęzi okraszony obficie przekleństwami.
– Są i moje pszczółki kochane. – Dołączył do nich zasapany prokurator w rozchełstanej kurtce, która jeszcze bardziej zaburzała jego i tak już mocno zachwiane nadwagą proporcje. – Nie ma to jak miły początek dnia, nieprawdaż?
Gdyby Lena nie znała Zawiłłowskiego, pomyślałaby, że to uroczy starszy pan z rozwianym siwym włosem. Niestety, miała z prokuratorem zbyt często do czynienia, żeby nie wiedzieć, że wpadał ze skrajności w skrajność. Potrafił słodko przemawiać, by za chwilę drzeć gębę i wyzywać wszystkich od najrozmaitszych, czego pokaz mogli słyszeć ledwie chwilę wcześniej, gdy przedzierał się przez zarośla.
– Witamy Hrabiego – chrząknęła Lena. Zawiłłowski szczycił się szlacheckimi korzeniami, o czym nieopatrznie kiedyś wspomniał. Podłapali to natychmiast policjanci. Jednak niewielu ośmieliło się zwracać do niego w ten sposób. Była to prosta droga do podpadnięcia prorokowi. – Uważaj, bo nam nie tylko zatrzesz ślady, ale wyrównasz cały teren.
Stary pogroził Lenie palcem, ale się uśmiechnął.
– Ty, Gruba, stąpasz po cienkim lodzie. Masz szczęście, że cię lubię, bo inaczej już byś szlifowała krawężniki.
Doskonale o tym wiedziała, inaczej by z nim nie zadzierała. Nie wiedzieć czemu, prokurator ją sobie upodobał i była to sympatia odwzajemniona. Na tym kończyła się lista zainteresowanych współpracą z policjantką czy choćby takich, którzy chcieliby wypić z nią piwo na gruncie prywatnym.
– Lód to moja specjalność. – Zmrużyła oczy i wbiła ręce w kieszenie.
Zawiłłowski znowu jej pogroził.
– Gdybym był dziesięć lat młodszy, może skorzystałbym z tej reklamy. Ale Romka nie wystawiaj na pokuszenie, bo wiesz, że ma słabą wolę. – Prokurator zachichotał, zatarł ręce i zaczął je wciskać w lateksowe rękawiczki. – No i co my tu mamy, pszczółki moje. – Strzelił rękawiczką.
Lena zreferowała mu ustalenia lekarza, technika i swoje. W tym czasie prokurator kucnął przy ofierze i przypatrywał się jej w skupieniu. O Hrabim można było powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że nie przykładał się do roboty. Nigdy nie zdawał się na ustalenia policjantów. Zawsze osobiście obecny przy każdym ujawnieniu zwłok czy innym wypadku, przy każdej sekcji, zawsze opanowany, niemal beznamiętny.
– To jeszcze dziecko. Co za skurwysyn. Udusić taką ładną dziewusię – skwitował tonem, w którym na próżno można było się doszukiwać współczucia czy żalu. Wyprostował się i stanął obok Leny.
Potaknęła milcząco. Nieczęsto ofiarą mordercy pada niemal dziecko. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co by czuła, gdyby Olę spotkało coś takiego. Ale nie pora na emocje. Trzeba działać.
– Jak myślisz? Motyw seksualny? – zapytał z powątpiewaniem Lenę, wciąż patrząc na dziewczynę spokojnie leżącą w zaroślach i na Romka, który wrócił do swojej roboty.
– Nie wiem, czy ubrałby ją potem tak starannie. Nie widać, żeby ją tu rozbierał. Z pewnością nie chciał, żeby została szybko znaleziona i zidentyfikowana. Ale też nie zakopał jej nigdzie, nie wywiózł. Może nie miał takiej możliwości, nie chciał ryzykować – mówiła mechanicznie, bo właśnie zdała sobie sprawę z tego, co jej nie dawało spokoju, od kiedy zobaczyła dziewczynę. Zamilkła i ruszyła w stronę Romka. – Zdejmij jej but.
Technik popatrzył na nią jak na kompletną wariatkę. Zwłoki można było rozebrać wyłącznie w prosektorium, tuż przed sekcją. Inaczej istniała obawa, że zatrą istotne dla śledztwa ślady. Poleniuk poszukał wzrokiem pomocy u lekarza i prokuratora, ale ten tylko kiwnął głową. Znali Lenę na tyle dobrze, że nie było nad czym dyskutować. Z ociąganiem rozsunął skórzaną cholewkę i zdjął but. Wysypali się z niego tymczasowi lokatorzy. Lena kucnęła i przyglądała się stopie w czarnych rajstopach.
– To tancerka, prawdopodobnie baletnica – rzuciła, podniósłszy się z kucek.
W ślad za nią stopie przyjrzał się lekarz.
– Rzeczywiście, ma zniekształcenia stopy, tylko czy to może świadczyć o tym, co robiła…
– Moja córka chodzi do szkoły baletowej – przerwała mu Lena. – Pointy nie chronią całkowicie stóp tancerki, gdy stoi na czubkach palców, a lata ćwiczeń zmieniają budowę kończyny. Większość z was nie stanęłaby nawet na placach, a co dopiero na ich czubkach.
Teraz nad zwłokami pochylił się prokurator.
– No rzeczywiście, ma trochę dziwną tę stopę. Ale nie ma co gdybać, Gruba. Sekcja da nam kilka odpowiedzi. Potem się zobaczy. – Zawiłłowski się wyprostował i spojrzał na kobiety stojące obok policyjnego patrolu. Pokazał na nie brodą. – Porozmawiasz z tymi dziuniami osobiście.
– Nie mam pięciu lat – burknęła. – Wiem, co mam robić.
Zawiłłowski uśmiechnął się pod wąsem.
– Po ustaleniu czasu zgonu dowiedz się, kto mógł coś widzieć, czy ktoś tu chodził w tym czasie. Czy nie słyszano jakiś krzyków, czy ktoś nie widział jej spacerującej z kimś, a może samą dziewczynę. Ale priorytet to tożsamość. Jeśli potwierdzi się, że to tancerka, ograniczy to krąg poszukiwań, a przy odrobinie szczęścia dowiemy się, kiedy zniknęła. A jak Romek skończy, możecie zabierać naszą królewnę na Oczki.
– Hrabia, ty chyba zapominasz, z kim pracujesz. – Zirytowana Lena westchnęła z rezygnacją, pokręciła głową i wbiła wzrok w prokuratora. Ewidentnie chciał ją wyprowadzić z równowagi, na co nie miała najmniejszej ochoty, nie przed wypiciem kawy.
– Absolutnie, kochanieńka. Po prostu lubię cię wkurwiać. – Zaśmiał się, aż złapał go kaszel, po czym nie pożegnawszy się, zaczął z mozołem wspinać się w stronę leśnej ścieżki, gdzie zostawił auto. Obok zaparkował już samochód do przewozu zwłok, z którego wyskoczyło dwóch postawnych facetów w kombinezonach. Sprawnie wyjęli z auta sprzęt i ruszyli w stronę zagłębienia terenu.
Zanim Lena dotarła na komendę, zajrzała do domu. Wyskoczyła z piżamy, choć zasadniczo niewiele to zmieniło. Teraz miała na sobie powyciąganą bluzkę, dżinsy i wojskową kurtkę. Zrobiła sobie potężną, gorzką kawę. Wlała ją do termosu. Zawsze to taniej i szybciej, kiedy nie trzeba szukać dobrej kawy po mieście, bo na komendzie raczej nie miała możliwości gotowania zmielonych ziaren z kilkoma tylko jej znanymi przyprawami. Może nie musiałaby oszczędzać i mogłaby kupić sobie porządną kawę po turecku, gdyby nie to, że ojciec Olki zrobił wszystko, by nie płacić alimentów. Za specjalnie też nie interesował się córką, czego nie mogła mu darować, Olka zaś nie mogła darować jej, sądząc, że to wina matki. Do takich wniosków doszła w okresie dojrzewania i choć miała teraz niemal osiemnaście lat, nadal nie pozwalała sobie wytłumaczyć, że jej ojciec jest zwykłym kutasem, który owszem, chciał używać życia, ale już niekoniecznie marzył, by mierzyć się z konsekwencjami swojego postępowania.
Zresztą, z tego samego powodu nie nalegała na kontakt ojca i córki. To właśnie swojej pierwszej wielkiej miłości i największej życiowej pomyłce zarazem zawdzięczała fakt, że szybko poznała najczarniejszą stronę życia i musiała się usamodzielnić, co wyszło jej tylko na dobre.
Lena uważała, że skoro ojciec Olki jest do bani, to niech chociaż dziewczyna ma nie najgorszą matkę. Póki Olka była mała, uwielbiała mamusię, ale z czasem zaczęła dostrzegać, że nie są normalną rodziną, że nie ma ojca czy jakiegokolwiek mężczyzny, który byłby opoką dla niej i dla matki. Lena zaś bywała nadopiekuńcza, ale z powodu wykonywanego zawodu mimo wszystko zostawiała Olce dużo swobody i możliwości, by mogła się szybko usamodzielnić. Na szczęście dziewczyna nie wykorzystywała tego i czasem Lena dziękowała Bogu za to, że ma córkę, która nie sprawia problemów, która rozmawia z nią i zdarza się, że pyta o radę, co u nastolatek wcale nie było oczywiste.
Jak dotąd Lena poza babcią, która zmarła kilka lat temu, nie miała na kogo liczyć, jeśli chodzi o pomoc w wychowaniu Olki. Rodzice, a zwłaszcza ojciec, uznali, że widać ich jedynaczka musiała coś spaprać, skoro facet od niej odszedł, mimo że była w ciąży. Początkowo próbowała im to wyjaśnić, ale szybko zamknęła się w sobie i zacisnęła zęby. Od tamtej pory jechała na zaciśniętej dupie.
Czy zdarzali się w jej życiu inni faceci? Owszem, ale na tyle sporadycznie i niechętnie, że Olka mało kiedy ich zauważała, a Lena pozbywała się ich natychmiast, kiedy za wygodnie zaczynali rozsiadać się w jej życiu i wsadzać nos w jej sprawy, nie daj Boże, wymagać od niej, by była substytutem matki czy kurą domową.
W drodze na komendę Lena postanowiła zadzwonić do Olki pod pretekstem upewnienia się, czy wyszła do szkoły, choć zauważyła, że córki nie było w domu, kiedy tam wpadła. Oczywiście dziewczyna ofuknęła ją standardowo.
– Mamo, nie mam pięciu lat. Umiem obsługiwać budzik, a czasem zdarza mi się też samodzielnie ubrać i zrobić coś do jedzenia. Wyluzuj.
– Jestem wyluzowana jak diabli – sapnęła Lena w trzymany ramieniem telefon, wyprzedzając swoim zdezelowanym fokusem jakiegoś niemotę wlokącego się trzydzieści na godzinę pomimo braku korków.
– To w takim razie pa. – Olka jak zwykle miała zamiar ją spławić.
– Nie wyskakuj z tym swoim pa. Powiedz lepiej, czy wzięłaś kanapki, czy znowu się wkurzę. – Niemal mogła zobaczyć, jak córka przewraca teatralnie oczami. Jakiś czas temu strzeliło jej coś do głowy i postanowiła się odchudzić, jakby wyczerpujące treningi w szkole baletowej, do której uczęszczała, sprawiały, że spalała zbyt mało kalorii. W dodatku wmówiła sobie, że jest wegetarianką. Na szczęście była za bardzo podobna do mięsożernej matki, więc jej wegetarianizm kończył się na progu McDonalda lub innego przybytku, w którym serwowano porządnie obrobione mięso.
– Mamo, mam kanapki. Jeśli będę głodna, zjem na stołówce. – Olka cedziła słowa, jakby Lena była niepełnosprawna umysłowo.
– Ty parszywa mendo! – wrzasnęła w słuchawkę policjantka.
– Znowu rozmawiasz w trakcie jazdy – westchnęła Olka.
– Domyślna jesteś po mamusi. Ten gnojek zahamował mi przed nosem. – Starała się nie używać wulgaryzmów przy Olce, ale niestety nie zawsze jej to wychodziło. Wystarczyło, że mała miała matkę policjantkę.
– Gdybyś nie siedziała mu na zderzaku… – Olka zaczęła z wyższością w głosie, ale Lena nie dała jej dokończyć. Dobrze wiedziała, że córka ma rację, ale w życiu by tego nie przyznała.
– To może faktycznie się rozłącz, bo zaczynasz mnie wkurzać, Olciak. – Celowo użyła zdrobnienia, którego Olka nie trawiła.
– Jak rozkaz to rozkaz. Paaa. – Na potwierdzenie słów Oli w słuchawce rozległ się dźwięk sygnalizujący przerwane połączenie.
Lena zastanawiała się przez chwilę, jak to się dzieje, że dzieci, póki są małe, wydają się takie zależne od nas, takie nieporadne i rozkosznie posłuszne w tym swoim literalnym wypełnianiu naszych poleceń. Z wiekiem, w zasadzie nie wiadomo dokładnie ani dlaczego, ani kiedy stają się bytem niepodległym, przekornym i niereformowalnym. Najgorsza jest jednak nie zmiana sama w sobie, ale szok, który odczuwa rodzic, gdy odkrywa, że zdalne sterowanie służące do nawigowania pociechy, przestało działać. Zaraz potem ogarnia go przerażenie, że niewiele może, albo nawet i nic. Już nie da się ostrzec, nie da się zatrzymać, nie da się zahamować młodego człowieka, który wchodzi na kurs kolizyjny ze światem. Zostaje patrzeć i modlić się, żeby nie doszło do katastrofy.
Przez tę pyskówkę nie zapytała córki o to, czy w ostatnim czasie nie zaginęła któraś z uczennic w jej szkole. Choć z drugiej strony szybko uznała, że nie powinna mieszać Olki w sprawy zawodowe. Docisnęła mocniej pedał gazu i zmieniła pas, ledwie trącając kierunkowskaz. Ktoś na nią zatrąbił, ale miała to gdzieś. Chciała jak najszybciej znaleźć się w kanciapie, którą dzieliła z dwoma innymi policjantami.