Bardziej od futurystycznej wizji terraformowania Marsa porusza w powieści Rafała Kosika świadomość niezmienności ludzkiej natury, wyrażającej się w upartym dążeniu do samozagłady – pisze Przemysław Poznański.

„Gdy skrzydła światła przypną już do ramion – / Poniosą w kosmos genialne bestialstwo” – pisał w „Pochwale człowieka” Jacek Kaczmarski. Kosik śmiało mógłby użyć tego cytatu jako motta do „Marsa”. Jego powieść – wizjonerska, zapewne bijąca na głowę większość tego, co napisano w powieściach s-f (i pokazano w filmach) dotyczących podboju Czerwonej Planety – jest bowiem w gruncie rzeczy przestrogą. Nie tyle nawet przed szukaniem Planety B, zamiast dbania o Planetę A (choć w pewnym sensie także), ale przede wszystkim przed obdarzaniem zaufaniem człowieka – jako jednostki, a bardziej nawet jako gatunku.
„Mars” – powieść wydana po raz pierwszy dekadę temu – rozgrywa się w trzech planach czasowych, które w pewnym sensie oddają trzy etapy rozwoju każdej cywilizacji: od powszechnego, wspólnego dla społeczności entuzjazmu budowania nowego domu, przez rodzące się tu i ówdzie poczucie niedosytu, gdy dawna wizja nie zawsze przystaje do realiów, po ten moment, kiedy dawna idea podlega erozji, a w raz z nią konieczna staje się potrzeba redefinicji społecznego ładu, bo na wierzch wychodzą zaszłości, stawiające tak przyszłość jak i przeszłość pod znakiem zapytania.
Co ciekawe, choć każda z owych warstw czasowych jest elementem spójnej, przyczynowo skutkowej narracji, to także każda z nich podlega w pewnym sensie innemu literackiemu gatunkowi. Choć pozostajemy w sferze fantastyki z jej skomplikowanymi technicznymi atrybutami, będącymi tyleż wymogiem gatunku, ile polem do popisu dla wyobraźni autora, budującego konsekwentny świat odległej przyszłości niepozbawionej elementu postępującej cyberzależności człowieka, to jednak część pierwsza (w zasadzie prolog) ma w sobie coś z literatury opartej na romantycznym zachłyśnięciu nowym światem, druga – to polityczny thriller, trzecia buduje wizję stechnicyzowanego świata przekraczającego właśnie próg apokalipsy.
Przeczytaj także:
Zatrzymajmy się przy części drugiej, stanowiącej de facto kręgosłup powieści. Mamy rok 2305, a więc minęło prawie 300 lat od początków kolonizacji Marsa. Na planecie żyje już około trzech miliardów ludzi, a centrum tego świata stanowi Nowy Londyn. Czy Mars stał się Drugą Ziemią? Nie bardzo. Roztaczane wcześniej wizje terraformowania nie ziściły się tak, jakby tego oczekiwano, nic zatem dziwnego, że w ludziach narasta rozczarowanie, frustracja, która trafia na podatny grunt niektórych politycznych sił. Jednym z tych, którzy też odczuwają rozczarowanie zbyt wolnymi zmianami marsjańskiego środowiska naturalnego jest senator Richard Griffin, który w tajemnicy pracuje nad projektem Waterfall. To projekt, który potencjalnie w krótkim czasie zmieni na lepsze oblicze planety, choć niewykluczone, że – przy niesprzyjających okolicznościach – stanie się dla niej poważnym problemem.
Tej ostatniej możliwości nikt jednak nie bierze pod uwagę, a już na pewno nie nowa prawa ręką Griffina, czyli Doris Westwood. Gdy senator stara się przepchnąć ustawę dotyczącą terraformowania i de facto przygotowującą społeczność na Waterfall, Doris – z pomocą przybyłego niedawno z Ziemi Allena Ryana – robi wszystko, by skutki projektu były jak najmniej dotkliwe dla mieszkańców Marsa. A jednak, gdy wszystko wydaje się już dopięte na ostatni guzik, dochodzi do zdarzenia, które – prawem thrillera – nosi wszystkie znamiona spisku i raz na zawsze zmieni oblicze nie tylko sceny politycznej, ale i oblicze planety.
Przeczytaj także:
Cokolwiek się zdarzy, tak na gruncie społecznym jak i politycznym, będzie miało zatem poważne konsekwencje dla bohaterów, ale i dla Marsa, a zatem i dla wielkiego marzenia kolonizacji Czerwonej Planety. Zobaczymy ten kolejny etap przyszłości – Kosik pokaże nam ją oczami kogoś, kto wcześniej bezpośrednio był świadkiem politycznych zdarzeniach wywołanych projektem Waterfall, a komu teraz będzie dane uczestniczyć w odkryciu sekretów, podważających całą powszechnie propagowaną wiedzę o otaczającym go świecie. Świecie balansującym właśnie na granicy między upadkiem, bo świecie zbudowanym na fundamentach owego „genialnego bestialstwa”, wdrażanego przez tych, którzy sortują ludzi, wartościują prawa jednych i drugich, stawiają „swoich” ponad „innymi”, nawet jeśli gdzieś u podstaw marsjańskiej cywilizacji – przynajmniej z pozoru – istniała idea równości, społeczeństwa bez religii i uprzedzeń.
„Mars” to powieść daleka od literatury spod znaku kosmicznej przygody. Choć podporządkowana ściśle gatunkowym wymogom, a zatem oferująca i wartką akcję, i zbudowany od podstaw, zadziwiający konsekwencją technoświat przyszłości, to przecież będąca też moralitetem – ostrzeżeniem przed niesieniem w kosmos naszych przyrodzonych wad, w tym chęci stawiania murów, bo i taka idea rodzi się na Marsie Kosika. Najwyraźniej nic bowiem, nawet najbardziej wymyślne wynalazki, nawet niemal pełne sprzężenie ludzkiej jaźni z „zimnym” technologicznym ekosystemem, nie sprawi, że przestaniemy być ludźmi. Tak w tym dobrym, jak i w złym sensie.
Rafał Kosik, Mars
Powergraph, Warszawa, 8 kwietnia 2022
ISBN: 9788366178656
__________________
In Rafał Kosik’s novel, the awareness of the immutability of human nature, expressed in the stubborn pursuit of self-destruction, is moving more than the futuristic vision of terraforming Mars, writes Przemysław Poznański.