Witajcie znowu w świecie „tych wszystkich golemów, mediów, zmiennokształtnych i magicznych napojów”. Witajcie w absolutnie niezwykłym świecie dieselpunkowej prozy Bohdana Głębockiego, rozgrywającej się na styku retrokryminału, szpiegowskiej sensacji i… magii – o „Morowych chłopach” pisze Przemysław Poznański.

Pierwszy tom serii, „Musza Góra” ukazał się w 2014, drugi – „Ślepe ryby” w 2017 r., trzeci dostajemy właśnie teraz. Można jednak odnieść wrażenie, że autor ma tę historię od dawna rozpisaną na poszczególne tomy, a jedynie dozuje nam kontakt z tą prozą wymagającą szczególnej uwagi, skrzącą się od wątków i postaci, z których jednak każda ma swoje jasno określone miejsce w wielkim uniwersum stworzonego tu świata.
Nie dostajemy bowiem klasycznego cyklu, w którym każda część stanowiłaby zamkniętą opowieść, luźno powiązaną z innymi tomami postacią bohatera, wymagającą od autora za każdym razem sporządzenia planu na zaledwie jedną książkę. Wprost przeciwnie: tu dostajemy części – odcinki serialu – w których wątek z tomu pierwszego znajdzie swoje rozwiązanie w trzecim, albo w planowanym czwartym, całość zaś skonstruowana jest bowiem jak jedna książka, podzielona tylko na pięć woluminów.
Oczywiście „Morowe chłopy” – jak i każdy z poprzednich tomów – mają swój wątek główny. Tutaj jest to toczona na wielu poziomach bezpardonowa walka o tajemniczy specyfik, produkowany w tajnym laboratorium, który może okazać się skutecznym serum, koniecznym do stworzenia superczłowieka. Ale jest tu też przeplatający się z nim, a tak naprawdę ściśle powiązany, wątek pościgu za bezwzględnym mordercą terroryzującym miasto.
Niemniej nie sposób czytać – a więc i recenzować – „Morowych chłopów” w oderwaniu od poprzednich części. Na cykl patrzeć trzeba i oceniać go całościowo, co pewnie w pełni będzie możliwe dopiero po ukazaniu się zapowiadanego już tomu czwartego – „Panny straszliwej”. Na tym etapie widać już jednak większość cech tej prozy, które sprawiają, że książki Głębockiego okazują się jednymi z najciekawszych pozycji w polskiej literaturze gatunkowej ostatnich lat.
No właśnie: gatunkowej, czyli jakiej? Co kryje się pod etykietą dieselpunku skreślonego piórem autora „Morowych chłopów”? W największym skrócie jest to proza zakotwiczona mocno, ze znawstwem, w epoce międzywojnia, nigdy nie epatująca jednak historycznymi szczegółami, ale zawsze przywołująca je tam, gdzie są niezbędne i w dawce, jaka konieczna jest dla fabuły.
Przeczytaj także:
Przy czym całość nie jest szczególnie mocno rozpięta czasowo – pierwszy tom rozgrywał się w roku 1938, najnowszy również: miedzy ostatnimi dniami października a końcem listopada. Dostajemy więc świat żyjący w cieniu, nadciągającej z Niemiec, rosnącej w potęgę faszystowskiej ideologii ale przecież nieobcej też endeckiemu Poznaniowi – głównej scenie, na której rozgrywają się kolejne odsłony cyklu. Mamy więc antysemityzm, zapatrzenie w Hitlera, ale i syjonizm, który niecałą dekadę później wybuchnie w Palestynie, dając początek państwu Izrael, w końcu mamy tu także podskórne i bezwzględne szpiegowskie gry – czy to Niemców, czy Sowietów, nakładające się na polskie prężenie muskułów pod hasłem, że „nie oddamy ani guzika…”.
W prozie Głębockiego jednak ideologie i mentalność nie pozostają tylko w sferze deklaracji czy działań, lecz dzięki wykorzystaniu chwytów rodem z fantastyki, a często z szerzej pojętej groteski, zyskują fizyczny kształt, zostają ucieleśnione. Jeśli więc czytamy, że „tajemnicza substancja” zmienia człowieka w bezwzględnego, obdarzonego nadludzką siłą berserkera, to możemy odczytywać jako ostrzeżenie przed zatruciem ideologią kierującą się poczuciem wyższości i znającą tylko argument siły, ale też dosłownie, przez pryzmat fantastyki czerpiącej z takich wzorców jak „Doktor Jekyll i pan Hyde” Roberta Louisa Stevensona.
Podobnie rzecz ma się ze ową wspomnianą już „narodową” polkrzepą, odmianą krzepłynu – opracowaną w tajnym laboratorium miksturą, zdolną zwielokrotnić fizyczne zdolności człowieka i wyostrzyć jego zmysły, a zatem stanowiącą antidotum na polskie kompleksy narastające w obliczu niechybnej agresji z zachodu.
Dieselpunkowość książki objawia się więc także w traktowaniu tego, co nadprzyrodzone, jako zjawiska oczywistego, wpisującego się w ramy obowiązującego wzorca opisanego tu świata, co przypomina jako żywo metodę stosowaną choćby przez Michaiła Bułhakow – nie tylko w „Mistrzu i Małgorzacie”, ale może przede wszystkim w „Fatalnych jajach” (motyw ekscentrycznego naukowca i jego wymykających się racjonalizmowi eksperymentów).
Ta nadnaturalność u Głębockiego to przede wszystkim magia, traktowana jako jeden z atrybutów powieściowej rzeczywistości, po który sięgać mogą bohaterowie. Magia umiejscowiona zarówno gdzieś na pograniczu zjawisk paranormalnych – jak choćby niezwykłe umiejętności telepatyczne głównej bohaterki, Basi Działdowskiej – jak i ta jednoznacznie odwołująca się do chwytów rodem z fantasy, przejawiająca się choćby w zaklęciach ochronnych czy zniewalających, nierzadko prowadząca nawet do swego rodzaju pojedynków pomiędzy posiadaczami tych zdolności. Mamy tu też wreszcie magię liter, magię rodem z Kabały i z legend o potężnym, służącym ludziom Golemie, który to wątek pojawił się zresztą u Głębockiego już wcześniej, ale tu wybrzmiewa w pełni. Nie przez przypadek, bo wiązany z Golemem (choć nie do końca słusznie) Jehuda Löw ben Becalel urodził się i przez wiele lat mieszkał w Poznaniu.
Przeczytaj także:
To zresztą pokazuje, że Głębocki buduje świat nie tylko wierny historycznym realiom dwudziestolecia międzywojennego, ale nawet w kwestiach fantastycznych stara się czerpać z tego, co jest charakterystyczne dla miejsca akcji i co znajduje zakotwiczenie w historii. Mało gdzie bowiem motyw czarownic, wiedźm, pasuje tak dobrze, jak właśnie w Poznaniu, mieście, które w 1511 roku było świadkiem stracenia pierwszej na ziemiach polskich „czarownicy”, a tak naprawdę znachorki, i w którym, w roku 1793 zapłonął ostatni w Wielkopolsce stos – ofiarami były dwie kobiety oskarżone o konszachty z diabłem.
Pasujący do realiów są też i bohaterowie – komisarza Kaczmarka, który w wyniku fabularnych zawirowań zejść musiał na plan dalszy (choć jest w tym tomie ważnym graczem), zastąpił jako bohatera pierwszoplanowego komisarz Szubert, postać niejednoznaczna, ale idealnie wpisana w kontekst historyczny i kulturowy polskiego miasta poddanego wpływom niemieckim, z jego charakterystyczna gwarą i mentalnością. Miasta, które narysowane zostaje tu ciemnymi barwami, miasta noir, tajemniczego przez to i przesyconego atmosferą niepokoju. Miejsca, w którym gdzieś na Wzgórzu Przemysła w najlepsze działa choćby zakon niezwykłych „supermenów” – cichych i skutecznych zabójców, oddanych jednak (na pewno w swoim mniemaniu) słusznej sprawie.
Czekając na „Pannę straszliwą”, która fabularnie zamknie serię, trzeba stwierdzić już dziś, że Bohdan Głębocki obdarował Poznań książką (podzieloną na woluminy), budującą dla tego miasta spójną, bogatą w tropy i czerpiącą z jego historii mitologię – nową, choć opartą na mocnych lokalnych podstawach, będąca przy tym fajerwerkiem niezwykłej wyobraźni.
Bohdan Głębocki, Morowe chłopy
Media Rodzina, Poznań 27 października 2021
ISBN: 9788380089952
Welcome back to the world of „all these golems, media, shapeshifters and magic potions.” Welcome to the absolutely extraordinary world of Bohdan Głębocki’s dieselpunk prose, taking place at the junction of retro crime, spy sensation and … magic – Przemysław Poznański writes about „Morowe chłopy” (Plucky Guys).