recenzja

Słowo wszechmocne, słowo bezsilne | Peter Handke, Powitanie rady nadzorczej

Głównym, o ile nie jedynym istotnym, bohaterem utworów Petera Handkego zawartych w tomie „Powitanie rady nadzorczej” jest słowo. Zawsze celne, niezależnie od tego czy okazuje się frustrująco wszechmocne, czy równie frustrująco bezsilne – pisze Przemysław Poznański.

W narastającym wokół słowotoku, często nastawionym na zagłuszenie, lub ogłuszenie rozmówcy, nie zaś na przekazanie oryginalnej treści, miniprozy (i wiersz) Handkego, choć stworzone dekady temu, okazują się antidotum, lub trzymając się obowiązującej ostatnio nomenklatury, szczepionką na atakujący nas zewsząd wirus przekazów bez znaczenia, pełnych stosowanych bez wyraźnego celu redundancji – tak w mediach jak i w literaturze.

Być może najwyraźniej wybrzmiewa to w opowiadaniu ostatnim, „Co mam na to powiedzieć?”, gdy narrator, pytany o opinię dotyczącą bieżących wydarzeń, szybko rozumie swoją bezsilność w obliczu tego, co już zostało na ów temat powiedziane. Słowo, jakiekolwiek by nie padło z jego ust, będzie albo zmuszone do zderzenia się z bezkrytycznie i po wielokroć powielanymi słowami innych – silniejszymi, skoro utrwalonymi już w niezliczonej liczbie kopii, albo – choćby najbardziej oryginalne – okaże się nieprawdą, gdy zestawić je z faktami. Jedynym, co narratorowi pozostaje, to trwać w milczeniu, stając się nie nośnikiem słów, lecz neutralnym słuchaczem, bombardowanym słowami innych.

Ta figura słuchacza, owijanego w kokon ze słów, jest w opowiadaniach Handkego figurą częstą. Odpowiednio spreparowane słowa okazują się więc silniejsze niż jednostka, wobec której zostają użyte i silniejsze niż prawda, którą bohater miałby do przekazania. Silniejsze niż jego pytania i wątpliwości. Opowiadanie, które użyczyło tytułu całemu tomowi, jest jednym z tych, w których wszechmoc słowa paraliżuje – i bohaterów, i czytelników – najmocniej. Używane przez narratora słowo – od pierwszego zdania: „Szanowni panowie, bardzo tu zimno” uzurpuje sobie prawo do posiadania monopolu w nazywaniu rzeczywistości, a snując nieistotne dygresje, zawłaszcza też temat spotkania, groteskowo wyolbrzymiając zwyczajowe powitanie, rozbudowując je do rozmiarów przemowy, w której nie starczy już czasu na omówienie tego, co istotne. Miejsce spotkania – nieogrzewane, rozpadające się – sugeruje istotę problemu Towarzystwa, którego finanse zapewne domagają się szerszej analizy, lecz słowotok, skupiony na nieistotnych zdarzeniach poprzedzających spotkanie rady nadzorczej, odbierze zebranym szansę na jakiekolwiek zmierzenie się z problemem.

Przeczytaj także:

Podobna bezsilność wobec słowa wybrzmiewa w opowiadaniu „Proces (Dla Franza K.)”, które choć wydaje się być tylko streszczeniem „Procesu” Franza Kafki, a być może polemiką z dziełem i autorem, w istocie okazuje się opowieścią o zderzeniu prawd, w których przeciwstawienie jednego słowa drugiemu nie oznacza remisu, zbudowania kompromisu, zdefiniowania status quo, lecz zwarcie się w pojedynku. Widzimy to też w „Szerszeniach”, będących z kolei rodzajem omówienia powieści samego Handkego (wydanej także pod tym tytułem), gdzie przeplatanie się opowieści snutych przez dwoje narratorów nie przekazuje nam prawdy, a jedynie punkty widzenia. Mężczyzna, doświadczający traumy w wyniku przemocy ze strony ojca, świadek samobójstwa mieszkającej z nimi, nieradzącej sobie z agresją dziewczyny oraz kobieta, do której domu niespodziewanie – i ostatkiem sił – pewnego dnia przybywa ów mężczyzna, to dwie strony tej samej prawdy. Równoważące się i korespondujące ze sobą nie tylko treścią, ale i formą – od pierwszoosobowej opowieści prozą po wiersz, w którym każde słowo ma wagę i znaczenie.

We wspomnianym „Procesie” równowagi jednak nie ma. Tu widzimy walkę na śmierć i życie, w której słowo oparte na kłamstwie, za to podparte pozornym choćby autorytetem władzy, musi w ostatecznym rozrachunku przegrać w obliczu słowa szczerego, choć niemającego szans na dostateczne wybrzmienie w obliczu bezdusznej machiny instytucjonalnego terroru.

Ów terror jest w prozie Handkego dość często uzbrojony w słowa, których nie waha się użyć przeciw jednostce. Tak jest choćby we wstrząsającym wierszu „Trzy odczytania ustawy” – tryptyku opartym na pozornym dialogu „władzy” z ludem, który okazuje się wyłącznie monologiem, w którym reakcje tłumu (czy to „aplauz”, czy „wzburzenie i szyderczy aplauz”) pozostają w istocie bez znaczenia dla efektu, jakim ma być przyjęcie ustawy. Umiejętnie użyte słowo jest bowiem narzędziem w ustach demiurga, pozwalającym mu przejąć kontrolę nad rozumem, a potem także duszą mas. Słowo oszczędne, w założeniu będące niedopowiedzeniem, wywołuje taką samą reakcję, jak słowo użyte w nadmiarze – narrator, specyficzny, bo będący autorem odczytywanego przez nas aktu prawnego, przechodzi zatem od pozycji małomównego przedstawiciela aparatu wymiaru sprawiedliwości w „Procesie” do figury zagłuszającego nas narratora „Powitania rady nadzorczej”. Handke obnaża tu mechanikę demagogii, opartej wszak na takim manipulowaniu słowem, żeby stało się ono nic nieznaczącym, a przecież wszechmocnym bodźcem, wywołującym pożądany efekt. Stwierdzenie „Każdy obywatel ma zagwarantowane prawo – (…) do swobodnego rozwoju osobowości (…)” musi więc spotkać się z „aplauzem”. I nawet jeśli jego rozwinięcie „(…) do swobodnego rozwoju osobowości w ramach ustawy (…)” wywoła reakcję pełną zaniepokojenia, obnaża bowiem – po raz pierwszy – prawdziwe intencje autora tego aktu prawnego, to już trzecie odczytanie dokumentu w jego pełnej wersji, z merytorycznego punktu widzenia demaskujące autorytarne zapędy prawodawcy, okazuje się być głosem na tyle zagmatwanym, że niezrozumiałym przez większość, która zagłuszy ewentualne głosy rozsądku cynicznie spodziewanym „ogólnym, niepohamowanym, niekończącym się aplauzem”.

Przeczytaj także:

Być może jeszcze mocniej słowo jako narzędzie autorytaryzmu wybrzmiewa w opowiadaniu „Stan wyjątkowy”. Formalnie to znowu język ustawy, z akapitami przedzielonymi kolejnymi numerami prawdopodobnych paragrafów. I znowu przechodzimy od ogółu do szczegółu, od pozoru sprawowania pieczy nad obywatelem zmuszonym żyć w czasie tytułowego stanu wyjątkowego, po twardą represję, korespondującą z tym, co widzieliśmy już w „Procesie”, czyli zniszczeniem jednostki – najpierw psychicznym, potem też fizycznym. Znamienne, że autorzy wprowadzanego prawa w istocie aż w dwunastu z czternastu paragrafów omawiają przyczyny i sposób przeprowadzenia kary śmierci. Suchy, oszczędny w słowa język, jakiego używa tu Handke, jest w istocie bezduszny, bo nie pozwala na to, by opisane nim przepisy mogły być interpretowane czy zaskarżane. Słowo ma brać udział w udawanym akcie troski, gdy odczytane zostanie tym, którzy nie potrafią czytać, albo przetłumaczone skazanemu obcokrajowcowi. Jest jednak w istocie elementem sentencji wyroku, wydanego zawczasu i ubezwłasnowolniającego jednostkę i jej potencjalny głos sprzeciwu.

W ten sposób utwory z „Powitania rady nadzorczej” okazują się opowieściami o starciu racji, w którym słowo staje się w zależności od potrzeb sprzymierzeńcem, wręcz bronią – wszechmocną i bezwzględną, albo zakładnikiem – sponiewieranym i bezsilnym.

Peter Handke, Powitanie rady nadzorczej (Begrüssung des Aufsichtsrats)
Przełożyła Barbara L. Surowska
Wydawnictwo Eperons-Ostrogi, Kraków, 7 października 2020

Summary

The main, if not the only important, character of Peter Handke’s works included in the volume „Welcoming the Supervisory Board” is the word. Always accurate, regardless of whether it turns out to be frustratingly omnipotent or equally frustratingly powerless – Przemysław Poznański writes.

%d bloggers like this: