książki

Pieśń Górnej Birmy | Daniel Mason, Stroiciel

Na stromych ścieżkach Górnej Birmy przygoda, w jaką pod koniec XIX wieku wyrusza londyński stroiciel fortepianów przeplata się z liryczną opowieścią o miłości i poszukiwaniu samego siebie. O „Stroicielu” Daniela Masona pisze Jakub Hinc

Oględziny instrumentu, luzowanie klawiszy i regulowanie wymyku, a potem intonowanie. I wreszcie ręce stroiciela uderzają w klawisze poruszając obłożone filcem młoteczki, a z pudła rezonansowego zaczynają wydobywać się dźwięki. I oto słyszymy pierwsze takty.

Zanim zasiądzie przy klawiaturze wirtuoz i w wypełnionej po brzegi sali koncertowej usłyszymy sonatę, wariację, etiudę czy fugę, popłynie pieśń, którą zna tylko stroiciel. Bo tylko on zna prawdziwą historię fortepianu.

Ta opowieść zaczyna się jak strojenie fortepianu. Najpierw zaskakujący list i zaproszenie do Ministerstwa Wojny. Później Londyn zasnuty listopadową mgłą roku 1886, nostalgia i jednocześnie nie do końca uświadomiona chęć wyrwania się z gorsetu wiktoriańskiej Anglii, chęć posmakowania życia, skosztowania egzotycznego owocu dalekiej wyprawy.

Potem podróż do ukrytego w szańskiej wiosce, w Górnej Birmie, brytyjskiego fortu położonego nad leniwie toczącą swoje wody Saluin. Wojskowej placówki, której ekscentryczny dowódca – major lekarz Anthony Carroll pilnie potrzebuje „lekarza” dla swojego Érarda – fortepianu z roku 1840.

Podróż, w którą wyrusza londyński stroiciel fortepianów Edgar Drake – z misji ratowania instrumentu narażonego na działanie birmańskiej dżungli – przeistacza się w niemal oniryczną podróż do wnętrza siebie, podróż w poszukiwaniu swojej pieśni. Dodajmy: podróż godną opowieści snutych przez berberyjskich gawędziarzy z Dżema el-Fna – wielkiej, tętniącej życiem medyny w centrum Marakeszu, a jeszcze bardziej przedstawień mistrza yôkthe pwè opowiadanych na placach i ulicach Rangunu czy Mandalaju.

Narracja tej opowieści, w której zda się, że niemal słyszymy grane na fortepianie Das Wohltemperierte Klavier, Preludium lub Fugę cis-moll Bacha, przeplata się z dźwiękami bambusowych dzwonków, talerzy, fletów, gongów i bębnów wypełniającymi przestrzeń od Zatoki Bengalskiej, przez Równinę Irawdai, po wzgórza Szanu.

To jednak tylko tło, muzyczne tło, które niezauważalnie wprowadza czytelnika do świata niemal podwójnie egzotycznego. Świata w którym mit współistnieje z rzeczywistością na tych samych prawach. A o losie człowieka decyduje talizman lub to czy bilu się nie zagubi przed świtem, albo nie zostanie złapany przez leip-bya.

Już samo to, że angielski stroiciel fortepianów zostawia swoje dotychczasowe życie by wyruszyć z misją na Daleki Wschód jest wystarczająco zdumiewające i arcyciekawe, a dodajmy do tego czas, w którym Mason każe mu w tę podróż wyruszyć – dokładnie ten punkt historii, gdy wiktoriańskie Imperium Brytyjskie podporządkowuje sobie resztki walczących o swoją niepodległość szańskich sawbwów kolonizując całą Birmę

Ta wędrówka w czasie wiedzie czytelników krętymi, górskimi dróżkami, którymi wozy zaprzężone w woły wiozły przez dżunglę płody rolne z położonych na stokach wzgórz pól ryżowych na targ w Pegu albo na bazar w stołecznym Rangunie, którymi na kucach pędzili wojownicy konfederacji Limbina, a od granic Syjamu dakoici pod wodzą Tweta Nga Lu uprzykrzali życie kolonizatorom i niestety też mieszkańcom tych ziem.

Podążając w ślad za stroicielem fortepianów odkrywamy, że poszczególne dźwięki, i fortepianu Érarda, i zewsząd dobiegające perkusyjne brzmienia birmańskiej i szańskiej muzyki układają się nową pieśń. To ona z domowych pieleszy wyrwie dystyngowanego londyńskiego dżentelmena, który nigdy wcześniej nie opuszczał Wyspy i wezwie przez morza i trzy kontynenty, a on to wezwanie usłyszy i niczym homerowski Odyseusz miast prosto spod Troi wrócić do swej Itaki, zauroczony egzotycznym krajem, do którego przybył nie będzie umiał znaleźć drogi powrotnej.

Ale w tę pieśń wedrze się też dysonans. Szczęk karabinów zakłóci nostalgiczną podróż wnętrza siebie. Tak wówczas, jak i teraz życie tego kraju było boleśnie doświadczane w ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat. Najpierw kolonializmem, później dyktaturą, rządami junty wojskowej i Szafranową Rewolucją. I wciąż zdaje się być dalekie od diminuendo, a bardziej przypomina jednoczesną implozję i eksplozję emocji. I trwa to do dziś, bo oto 1 lutego tego roku, gdy wydawało się, że sytuacja powoli się stabilizuje, miał miejsce kolejny wojskowy zamach stanu w Mjanmie. Wciąż też pobrzmiewają głosy sprzeciwu wobec mającej cechy zbrodni przeciwko ludzkości eksterminacji ludu Rohinga i milczenia w tej sprawie laureatki Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi.

Zanim jednak postanowimy zgłębić historię i codzienność Mjanmy mamy szansę, tak jak tysiące ludzi na świecie poznać losy londyńskiego stroiciela fortepianów i niemal usłyszeć tę jego osobistą pieśń. I tak jak oni zakochać się tym kraju i tamtym czasie. O „Stroicielu” Daniela Masona można by oczywiście powiedzieć, że jest to światowy bestseller, o którego jakości świadczy to, że na jego kanwie już powstała opera i adaptacje teatralne, a obecnie trwają prace nad filmem, ale nie oddałoby to pełni doznań jakich dostarcza lektura tej powieści.

Tak jak Mason, pisać może bowiem tylko ktoś, kto jest ewidentnie zafascynowany ludźmi, krajem i jego kulturą. Ktoś, dla kogo opisywany świat nie jest tylko tłem dla opisywanej intrygi, ale kto czuje go i – jak jego bohater –  odnalazł w nim swoją pieśń.

Daniel Mason „Stroiciel” (The Piano Tuner)
Przełożył: Mirosław P. Jabłoński
Wydanie III poprawione
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2021

%d bloggers like this: