recenzja

Exodus ludu Rohinga | Marek Rabij. Najważniejszy wrzesień świata

Lud Rohinga, współcześni outsiderzy świata, w którym przyszło im żyć, mają swój wrzesień 2017 r. Jakże inny od „naszego” września 1939. I jakże do niego podobny.

To czy jakiś dzień, jakiś miesiąc, jakiś rok staje się najważniejszym z pewnego punktu widzenia, zawsze odbierane jest przez pryzmat indywidualnego postrzegania tego miejsca i czasu, w którym ma miejsce zdarzenie, będące cezurą, miejscem na osi czasu, początkiem, a czasem końcem. Dla każdego inne zdarzenie będzie tym najważniejszym, najgorszym. Dla kobiety może to być zadany jej gwałt. Dla dziecka widziana śmierć matki, dla żony egzekucja męża, dla dziadka morderstwo rodziny, dzieci i wnucząt.

Percepcja tego czasu ma zawsze tylko jednego narratora. Bo każdy rozmówca Marka Rabija w książce „Najważniejszy wrzesień świata” opowiada tylko własną, indywidualną historię. Dopiero zbiór opowieści tworzy wielką historyczną narrację. A właściwie może stworzyć, ale tylko jeśli znajdzie kogoś, kto zechce jej wysłuchać. Inaczej pozostanie zbiorem lamentów, zawodzeń i wołania o naprawienie krzywd. Zamieszkujący od setek lat pogranicze Birmańsko-Bangladeskie, wyznający islam lud Rohinga we wrześniu 2017 roku stał się zbiorowym obiektem represji Birmańczyków, pogromów, czystek etnicznych, lub jak zawarł to w podtytule swojego reportażu sam autor – ludobójstwa.

Ludobójstwo – zgodnie z definicją tego pojęcia – to zbrodnia przeciwko ludzkości, obejmująca celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych, zarówno poprzez fizyczne zabójstwa członków grupy, jak i wstrzymanie urodzeń w obrębie grupy, stworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie, czy przymusowe odbieranie dzieci. Ale Birmańczycy jednak przedstawiają tę historię zupełnie inaczej.

Aby się przekonać jak sprawa ma się naprawdę, jak wygląda sytuacja Rohingów, Marek Rabij postanowił sprawdzić się  na miejscu . I spotkał się z ludźmi, którzy przez Birmańczyków będących w większości buddystami zostali wypędzeni z własnych domów niemal tak jak stali, a ratując życie przed pogromem, samosądem i egzekucjami uszli do Bangladeszu. Opowiadają jak birmańscy żołnierze i bojówkarze palili i pacyfikowali ich wioski, jak rozstrzeliwali bliskich, jak czasem nawet sami czekali na egzekucję. Jak Birmańczycy zabijali na ich oczach ich własne dzieci, jak gwałcili kobiety, ucinali kończyny mężczyznom i jak – aby przeżyć – udawali martwych i kryli się okolicznych lasach. I jak birmańscy buddyjscy sąsiedzi zajmowali grunty i budynki.

Czytamy zatem przerażające historie Rohingów przedstawione z reporterskim dystansem przez autora „Najważniejszego września świata”. Rabij odmalowuje je, zdawałoby się, niemal bez emocji, choć czuć, że kipią one pod każdym słowem, które można przeczytać na kartach jego książki i dostrzec je na fotografiach ilustrujących książkę. Bo te emocje są stłumione bezsilnością ludzi pozbawionych domów, pozbawionych rodzin, dzieci, rodziców, żyjących w przeludnionych obozach dla uchodźców na granicy Mjanmy i Bangladeszu.

I jakoś tak bardzo znajomo brzmi w moich uszach ta historia, podobnie do innej, z innego września o osiem dziesięcioleci wcześniejszego. Wtedy i teraz ludzie zostali wypędzeni z własnych domów, ich trupy palono w dołach, rozliczni bandyci rozzuchwaleni przyzwoleniem władz dokonywali samosądów, tych którzy cudem przeżyli zamykano w obozach, a sąsiedzi zajmujący własność wygnanych dokładali staranności, by poprzedni właściciel nie mógł się upomnieć o własność. Wtedy i teraz ludzi pozbawiono obywatelstwa, dokumentów tożsamości i tożsamości ich małej ojczyzny. I jest jeszcze jeden szczegół. Wówczas zbrodni dopuścił się okupant, ale przecież najpierw przećwiczył to na własnych obywatelach. Wówczas premier zamorskiego imperium chwalił się, że uratował pokój. Teraz sprawcą eksterminacji Rohingów i ich exodusu jest birmański rząd, w którym na ministerialnym fotelu zasiada Aung San Suu Kyi, laureatka pokojowej Nagrody Nobla z roku 1991. Nikogo to co się działo wówczas, jak i teraz, zdawało się nie interesować i najlepiej by było, gdyby udało się „problem” wywieźć na jakąś odległą wyspę zapomnianą przez Boga/Buddę/Allaha.

To co może uczynić reportażysta, to możliwie wiernie, bez emfazy i stylistycznych ozdobników przedstawić relację z rozmów i spotkań z ludźmi, którzy jeszcze niedawno mieli swoją ziemię, swoje domy, swoje względnie ustabilizowane życie. Każda taka narracja ma też narrację przeciwną, akcentującą inny, „własny”, odwrotny, punkt widzenia prezentowany przez tych, którzy tę samą opowieść przedstawiają po swojemu. Choć może właściwsze byłoby stwierdzenie, że narracja Birmańczyków polega na negowaniu faktów, a może nawet przede wszystkim na milczeniu. Bo po co mówić, skoro nikt nie pyta, nie interesuje to „Świata”. A może jeszcze inaczej, nie interesuje to świata tak długo jak birmańska tania siła robocza produkuje dla konsumpcjonistycznie nastawionego Zachodu, niemal za bezcen, produkty znanych marek. Tak długo, jak długo strumień dóbr konsumpcyjnych będzie wartko zasilał światowe koncerny, porty budowane na zajętych ziemiach i rzadkie surowce naturalne będą dostępne dla Chin i Rosji, raczej możemy się domyślać, że los Rohingów nie stanie na poważnie w agendzie żadnej organizacji międzynarodowych zajmującej się przestrzeganiem praw człowieka. Pozostanie tylko, jak wyrzut sumienia, reportaż Marka Rabija „Najważniejszy wrzesień świata”.

A potem by poprawić sobie nastrój zepsuty lekturą masakry na Rohingach w centrum handlowym obkupimy się markowanymi ciuchami uszytymi w Birmie?!

 Marek Rabij. Najważniejszy wrzesień świata. Kronika niezauważonego ludobójstwa na Rohingach
W.A.B. 2019

%d bloggers like this: