Proszę nadal szukać pomocy w szpitalu i nie spodziewać się, że będziecie tam świadkami morderstwa. No chyba, że sfilmują moją książkę – śmieje się Liz Lawler, autorka thrillera psychologicznego „Kiedy spałaś”. Rozmawia Jakub Hinc.

Jakub Hinc: „Kiedy spałaś” to pani debiut. Jak to się stało, że po 20 latach doświadczenia jakie zdobyła pani w zawodzie pielęgniarki, a potem jako menadżerki hotelu, postanowiła pani zostać pisarką? A może myśl, by zacząć pisać książki towarzyszyła pani już wcześniej?
Liz Lawler: Nigdy nie myślałem, że zostanę pisarką. Zupełnie nieoczekiwanie pewnego dnia znalazłam się przy kuchennym stole i zaczęłam przelewać na papier swoje wspomnienia pełne twarzy i rozmów, w tym rozmów o śmierci, bólu i strachu. Kiedy skończyłam, pozwoliłam przeczytać tę opowieść mamie. A ona powiedziała: „Możesz mówić o tym, że jesteś pielęgniarką w delikatny sposób”. A potem dodała: „Jeśli jednak masz zamiar kogoś dźgnąć, nie rób tego delikatnie!”.
Nigdy nie marzyłam o pisaniu książek, ale zostałam niemal zmuszona, by sięgnąć po pióro. Przypuszczam, że to, co widzimy, słyszymy, czego doświadczamy, wpływa na każdego z nas inaczej. Możemy patrzeć na to samo, ale nie postrzegamy tego tak samo. Wyobrażam sobie scenariusze, które odciągają mnie od rzeczywistości – czasem w stronę przyjemniejszego świata, ale częściej w stronę mrocznego miejsca, w którym każda myśl zaczyna się od pytania: „a co, jeśli”? A co, jeśli stało się coś złego i nikt ci nie uwierzył? Muszę więc poszukać sposobu, aby na to pytanie odpowiedzieć. Odkąd te drzwi się otworzyły, odkąd zaczęłam pisać, nie zamknę ich.
Szpital jest często tłem dla powieści obyczajowych. Czytelnicy bardzo lubią opowieści rozgrywające się wśród lekarzy. Pani jednak wybierając gatunek „powieści szpitalnych” postawiła na thriller psychologiczny. Dlaczego taka decyzja? Pani następne powieści to także thrillery. Czy nie kusi pani, by choć na chwilę odejść od tego gatunku, by napisać powieść obyczajową, klasyczny kryminał policyjny, albo sprawdzić się w jeszcze innym gatunku?
– Gdy byłam dzieckiem, w naszym domu było niewiele książek – tylko Biblia i kolekcja Encyclopædia Britannica: dwadzieścia czerwonych tomów w twardej oprawie, w których znajdowałam wszystkie informacje potrzebne do odrabiania lekcji. Wszystkie inne książki wypożyczaliśmy z biblioteki. Za to mój ojciec był świetnym gawędziarzem i dość często słuchałam z bijącym sercem o tym, jak zagubiony pies lub uwięziony kucyk znalazły się w niebezpieczeństwie, zanim je w końcu uratowano. Myślę, że to ten dreszczyk strachu odczuwany przy jednoczesnej świadomości, że wszystko dobrze się skończy, zapoczątkował moją miłość do thrillerów psychologicznych. Gdybym nie została pielęgniarką, wstąpiłabym do policji. Uwielbiam czytać policyjne thrillery i mam ogromną nadzieję, że kiedyś takie napiszę.
Szpital w pani książce staje się miejscem krwawych zbrodni. Skąd w ogóle pomysł nie tylko by głównym bohaterem uczynić lekarza, ale by do zbrodni doszło w szpitalu?. Wszak przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że w szpitalu poszukujemy pomocy i nie spodziewamy się tam być świadkami morderstw.
– Praca w szpitalach była ważną częścią mojego życia przez wiele lat i zawsze będę wspominać te doświadczenia. Kiedy pierwszy raz myłam pacjentkę, dotykałam jej tak, jakby była zrobiona z porcelany, dopóki ona sama nie powiedziała mi, że nie pęknie, jeśli będę ją myła mocniej. Kiedy pierwszy raz szykowałam ciało zmarłej pacjentki do przewiezienia do kostnicy, cały czas wpatrywałam się w twarz martwej kobiety, bojąc się, że ona nie umarła. A gdy pierwszy raz brałam na ręce nowo narodzone dziecko, odniosłam wrażenie, że to ślizgająca się piłka do rugby, którą ktoś we mnie rzucił. Nie ma innej pracy niż praca pielęgniarki, w której tak szybko nawiązujesz kontakt z nieznajomymi i tak szybko spotykasz kogoś, kto ci od razu zaufa. Pewien nauczyciel powiedział mi kiedyś, że kiedy ktoś staje się pacjentem, staje się bezbronny, że czeka, aż ktoś z nim coś zrobi lub coś mu powie.
Kiedy pierwszy raz myłam pacjentkę, dotykałam jej tak, jakby była zrobiona z porcelany, dopóki ona sama nie powiedziała mi, że nie pęknie, jeśli będę ją myła mocniej.
W „Kiedy spałaś” chciałam pokazać, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i nawet mając całą wiedzę lekarską możemy czuć się bezbronni. „Kiedy spałaś” nie odzwierciedla jednak mojego prawdziwego poglądu na służbę zdrowia. Przez lata widziałem zbyt wiele aktów olbrzymiej dobroci, by nie wiedzieć, że pracują w niej ludzie, którym zależy i od których można oczekiwać opieki. Dlatego proszę nadal szukać pomocy w szpitalu i nie spodziewać się, że będziecie tam świadkami morderstwa. No chyba, że sfilmują „Kiedy spałaś”.
Przeczytaj także:
Jak rodził się pomysł powieści „Kiedy spałaś”, co było na początku: szpital, jako miejsce akcji, lekarz jako bohater, intryga oparta o patologiczną zazdrość wiodącą ku zbrodni?
– Najpierw była fabuła, ale od początku obecna była też w tej historii Alex. Po prostu czekała na imię. Zobaczyłam ją w mojej głowie pewnego dnia, kiedy sprzątałam dom. Czułam jej niepokój i widziałam, jak szła szybko niekończącym się korytarzem, rzucając spojrzenia przez ramię, żeby sprawdzić, czy ktoś się tam nie czai. Miała na sobie zielony fartuch i wiedziałam, że jest lekarzem. Pozostała w mojej głowie tak długo, aż dotarłam do końca jej historii. A potem musiałam to wszystko zapisać. I wtedy poczułam ulgę, że to już koniec.
A jak było w przypadku następnych powieści?
– Tak samo. Najpierw widziałam obie historie w mojej głowie jako ciąg obrazów. Pamiętam, że pomyślałam, jak wspaniale byłoby, gdyby dało się zapisać historię na papierze tak szybko, jak można ją wymyślić w głowie. Gdyby można było wynaleźć maszynę, która po podłączeniu do ciebie zapisuje widziane obrazy jako słowa. Dopóki taki wynalazek nie nadejdzie, będę dalej pisała staromodnym sposobem stukając palcami w klawiaturę.
Chciałbym zapytać jeszcze o warsztat. Czy pisanie pierwszej książki różniło się od pisania kolejnych? Rozumiem, że teraz korzysta pani już ze zdobytego doświadczenia. A jak wyglądało to w przypadku pierwszej powieści – skąd czerpała pani inspirację do stworzenia thrillera?
– Każde doświadczenie było inne i za każdym razem zdobywam go trochę więcej. Możliwe, że także dzięki współpracy z trzema różnymi redaktorami. Myślę, że napisanie „Kiedy spałaś” wynikło z faktu, że wcześniej byłam pielęgniarką. Prawdopodobnie przekroczyłam granicę tego, co człowiek powinien lub może znieść, próbując wyobrazić sobie takie okropności. Jako pielęgniarka byłam świadkiem prawdziwego smutku i rozpaczy. Nie ma sposobu, aby uniknąć współodczuwania przynajmniej części tego bólu. Kiedy czasami słyszę, jak ktoś mówi o czymś, co być może widział w filmie: „To niemożliwe. Nie umarliby w ten sposób. Nikt nie mógł chodzić z taką kontuzją. Nie ma mowy, żeby ktoś przeżył tę mękę”, to chcę wtedy powiedzieć, że czasami wszystko jest możliwe.
Jako pielęgniarka byłam świadkiem prawdziwego smutku i rozpaczy. Nie ma sposobu, aby uniknąć współodczuwania przynajmniej części tego bólu.
A mówiąc mniej poważnie: doświadczenie z dnia premiery było zawsze takie samo. Przerażenie. Poczucie wystawienia na widok publiczny. To jak jazda kolejką górską, na której nie chcesz być, bo boisz się, że spadniesz.
Fabuła drugiej pani powieści „I’ll find you” też rozgrywa się w świecie medycznym, w trzeciej „The next wife” jednym z bohaterów jest lekarz. Czy kolejne książki też będą osadzone w klimatach medycznych, czy może przeniesie pani akcję z sal szpitalnych do hotelu? W końcu też ma pani doświadczenie w zarządzaniu hotelami.
– Moja następna książka do pewnego stopnia jest osadzona w świecie medycyny, ale z opisywaniem świata medycznego jest tak, że albo zagłębisz się niego na wielką skalę, albo wystąpi tylko jako ulotna wzmianka. Myślę, że wszystkie doświadczenia pisarza mogą być przez niego wykorzystywane, więc tak, w pewnym momencie wykorzystam też moje doświadczenie z pracy w hotelu. Miałam również szczęście, że pracowałem dla British Airways jako stewardessa, co odkryło przede mną zupełnie nowe możliwości. Chciałabym tylko, żeby czas stał w miejscu, abym mogła napisać wszystkie te historie.
Dwudziestoletnie doświadczenie w pracy w szpitalu na pewno pomaga pani odtworzyć realia tego miejsca. Opisała pani w powieści choćby maskę Schimmelbuscha, której już się nie używało i właśnie ten fakt ma istotne znaczenie dla wiarygodności zeznań Alex Taylor. Ktoś bez pani doświadczenia raczej by na taki pomysł nie wpadł. Ale czy tamta wiedza o pracy w szpitalu wystarcza, czy musi ją pani na bieżąco aktualizować, bo przecież procedury medyczne i stosowane leki ciągle ewoluują?
– Dobre pytanie. Ma pan rację. Ewoluują terapie, pojawiają się lepsze leki, a nawet nowe choroby. Sprawdzam wszystko, co piszę i nawet jeśli znam odpowiedź, to i tak nadal sprawdzam, aby mieć pewność. Często też poddaję pod wątpliwość istnienie konkretnego rozwiązania problemu i wyobrażam sobie konsekwencje tego, że coś nie zostało zrobione jak należy. Albo wręcz przeciwnie. Nadal jestem blisko świata medycyny i mam na szczęście przyjaciół lekarzy, którzy zawsze są cudownie pomocni. Nawet wtedy, gdy zadaję dziwne pytania, które sprawiają, że wyglądam jak psychopatka.
Kontynuując, czy doświadczenie nie blokuje czasami wyobraźni? Wiedząc, jak coś działa, lubimy odwoływać się do tej wiedzy, zamiast szukać nieoczywistych rozwiązań.
– Doświadczenie pozwala mi właśnie na szukanie nieoczywistych rozwiązań. I właśnie to uwielbiam robić. Muszę tylko znaleźć wtedy niesamowicie inteligentną osobę, która udzieli mi odpowiedzi. Zawsze szukam genialnych ludzi medycyny, więc mogę zadawać im pytania zaczynające się od „co by było, gdyby”.
Sprawdzam wszystko, co piszę i nawet jeśli znam odpowiedź, to i tak nadal sprawdzam, aby mieć pewność.
Na ile szpital lub lekarze, których pani opisała mają swój pierwowzór w rzeczywistości, a na ile są tworem wyobraźni. I czy nie obawiała się pani, że w opisywanych postaciach mogą się rozpoznać niektóre ze znanych pani osób i mieć o to do pani pretensje. A może wręcz odwrotnie, odnalazły siebie i były zadowolone z tego, że sportretowała je pani i uwieczniła w swojej książce? Albo może ktoś bardzo prosił, żeby znaleźć się na kartach powieści?
– Zło w mojej powieści jest wyobrażone. Jedyną prawdziwą postacią jest Dylan – bardzo kochany zwierzak, który był taki inteligentny. Żył ponad trzy lata i umarł we śnie. Jego ulubionymi potrawami były winogrona, groszek i słodkie ziemniaki, a ulubionym zajęciem – bujanie się w hamaku. Wiem, że nie dla każdego, ale dla mnie to są piękne stworzenia [też nie zdradzimy tożsamości Dylana, wszystkich zainteresowanych zapraszamy do lektury „Kiedy spałaś” – red.]. Jeśli czerpię z ludzi, których znam, pojawiają się tylko ich najlepsze cechy. I tak, jest ktoś, kto zapytał, czy mogę opisać go jako postać, ale jeszcze tego nie zrobiłam.
Nad czym pani teraz pracuje? Czy jest to kolejny thriller, no i czy może pani zdradzić co będzie jego punktem wyjścia?
– Już prawie skończyłam pierwszy szkic mojej następnej historii. To kolejny thriller psychologiczny. Punkt wyjścia – co robisz, gdy wiesz, że ktoś jest niewinny?
Rozmawiał Jakub Hinc